Długo zastanawiałam się, w jaki sposób napisać Wam o tych książkach, zwłaszcza, że pojawiło się całkiem sporo wpisów na ten temat. Czy pisać tylko o wydawnictwie, czy również o treści? Ostatecznie postanowiłam połączyć te dwie rzeczy, bo dlaczego nie. Ale najpierw musiałam przeczytać wybrane tytuły. Ponieważ nigdy (wiem, wstyd) nie czytałam Czarnoksiężnika z krainy Oz padło na niego. I na Pollyannę, bo czytanie tej historii to zawsze wielka przyjemność. Tak bardzo spodobały mi się wydania Wydawnictwa [ze słownikiem], że już planuję, gdzie postawię następne tytuły. Ale po kolei.
Czytam bardzo mało po angielsku i co roku postanawiam sobie, że będę czytać więcej. Czytanie po angielsku ma bardzo wiele zalet. Oprócz tak oczywistych jak uczenie się języka, nowych słówek czy całych zwrotów, jest jeszcze cała lista plusów czysto literackich. Czytanie książki w oryginale to zawsze cudowna możliwość. Świadomość, że mamy do czynienia z tekstem tak, jak go zapisał autor, z tekstem, który nie przechodził przez ręce żadnego tłumacza i który nie był poddawany żadnym interpretacjom, jest bezcenna. Chciałabym czytać w oryginale, najbardziej chyba po rosyjsku. Uwielbiam ten język (a nie umiem w ogóle nic absolutnie), mogłabym go słuchać godzinami. To taki cel na kiedyś – przeczytać Dostojewskiego w oryginale… Tymczasem pozostaje mi jedynie język angielski. Do tego wszystkiego dochodzą względy czysto praktyczne – możemy czytać książki angielskie, kiedy nie ma tłumaczenia na polski, lub czekając na takowe. Wiele książek nigdy takich tłumaczeń się nie doczeka, a my wtedy nie jesteśmy ograniczeni tylko do naszego języka. A przecież anglojęzyczny rynek jest tak szeroki i czeka tam na nas tyle perełek! Mogę wspomnieć choćby Alana Wake’a czy powieść Lauren Graham, bo one patrzą na mnie z półki właśnie w tym momencie, ale takich tytułów jest ogrom.
Wydawnictwo [ze słownikiem] postanowiło połączyć wszystkie te zalety i wydać książki po angielsku ze wszelkimi ułatwieniami dla czytelnika. Książki podzielone są ze względu na gatunki, oznaczone różnymi kolorami. Dla początkujących (ale nie tylko!) świetna będzie kolekcja książek dla dzieci. Ostatnio wyszła Ania z Zielonego Wzgórza i sama zamierzam ją niedługo sobie sprawić. Z jednej strony książki te są doskonale wymyślone. Okładka jest prosta graficznie, jednocześnie przyciągająca wzrok, ale niczym nie rozprasza. Tak samo wnętrze książki – wszystko jest poukładane, przemyślane i w odpowiednim miejscu. Taka forma bardzo sprzyja połączeniu przyjemnego z pożytecznym. Czytamy tekst, na marginesie zawsze mamy podręczny słowniczek wytłuszczonych słów w tekście, więc w każdym momencie możemy sprawdzić, co znaczą. Na początku książki znajduje się słownik najczęściej używanych słów w książce, a z kolei na końcu – wszystkich wytłuszczonych słów w książce. Przy czytaniu mamy więc satysfakcję, że robimy to w oryginale, a przy okazji uczymy się nowych rzeczy. Świetna sprawa! Ja dodatkowo lubię czytać na głos, ćwicząc wymowę (z różnym skutkiem ;-))
Oczywiście nawet najprostsze teksty to złożone zdania, różne czasy i części mowy. Moim zdaniem zdecydowanie trzeba znać nawet minimalnie podstawy języka angielskiego, a dopiero potem zabierać się za próby czytania całych książek. Chyba że ktoś jest bardzo zdeterminowany i uparty 😉 Wydrukowałam przykładowy rozdział z Doktora Dolittle dla moich seniorek, których uczę angielskiego i powiem Wam, że to był hit. Doskonały przykład na to, że książki spełniają swoją rolę, a satysfakcja, że czyta się po angielsku jest bezcenna. Szkoda, że nie było tych książek, jak ja zaczynałam się uczyć angielskiego!
Dodatkowo dla mnie istotną informacją jest to, że teksty są oryginalne. Nie są to adaptacje czy skróty, których można by się spodziewać. Wydawnictwo działa, by wydawać również współczesne tytuły. Czekam z niecierpliwością, co pojawi się następne 🙂
Tak jak wcześniej wspomniałam, moimi pierwszymi lekturami był The Wonderful Wizard of Oz i Pollyanna. Cociaż treść Czarnoksiężnika znam bardzo dobrze (kto nie zna!), to jednak nigdy nie czytałam książki w całości. To była niesamowita przygoda – bo wiele rzeczy odkrywałam na nowo, wiele z nich przypominałam sobie, a jeszcze inne zaskakiwały mnie zupełnie. Kto nie zna historii Dorotki, która zostaje porwana przez tornado i razem ze swoim pieskiem Toto trafia do magicznej krainy Oz? Tam jedynie Wielki Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Miasta może pomóc jej powrócić do domu. Dorotka wyrusza zatem w drogę, poznając oczywiście w trakcie swojej wędrówki wielu przyjaciół i przeżywając co rusz nowe przygody. Wiele elementów przeszło do naszej kultury właśnie z tej opowieści – chociażby droga z żółtej cegły czy piosenka Somehere over the rainbow.
Pollyanna z kolei to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Jedenastoletnia dziewczynka, która mimo przeciwności losu, umie cieszyć się z drobnostek i zmieniać wszystkie negatywne rzeczy, jakie ją spotykają, w rzeczy pozytywne, jest świetnym wzorem dla młodych czytelniczek. Chociaż w życiu dorosłym, taka intenstywna radość z najmniejszych nawet głupotek może irytować i możemy uznawać to za infantylne, osobiście uważam, że to wyjątkowa cecha, którą trzeba w sobie pielęgnować. Jeśli nie znacie Pollyanny, koniecznie przeczytajcie!
Na koniec tylko jedna uwaga – książki Wydawnictwa [ze słownikiem] są pomyślane jako nauka języka. Mimo wszystkich walorów czytelniczych, nauka jest najważniejsza. Więc jeśli czytacie po angielsku bez problemów i płynnie mówicie w tym języku, to raczej nie są wydania dla Was. Wtedy możecie poszaleć i kupować pięknie wydania, oprawione w skóry i z ilustracjami 😉 A Wydawnictwu gratuluję świetnego pomysłu i życzę, żeby rozwijali się prężnie i szli cały czas do przodu. Bo to naprawdę świetna sprawa!
♦
Za egzemplarze dziękuję
Zdecydowanie nie dla mnie, ale równie zdecydowanie cieszę się, że jest coś takiego na rynku. Też życzę im powodzenia.
Ja mam dziwne przygody z tymi książkami: najpierw zaczęłam od “Wenus w futrze”, czyli od B2-C1, potem sięgnęłam po “Doktora Jekylla i Pana Hyde’a”, czyli C1-C2, a teraz po “Wielkiego Gatsby’ego”, B1-B2 i wciąż jest trochę słówek, których nie rozumiałam, ale z pewnością czytało mi się lżej.
Mam nadzieję, że dotrę kiedyś do miejsca, w którym czytanie na poziomie C1-C2 nie będzie sprawiać mi kłopotu.