Zastanawiam się czasami, przy której biografii astronauty poczuję się zmęczona tematem i mi się znudzi. No bo tak na zdrowy rozum – ile można? Tak naprawdę przecież one wszystkie są do siebie podobne, mają tych samych bohaterów (każdy jest astronautą), którzy biorą udział w tych samych misjach, przeżywają te same rzeczy. Ale ja naprawdę nie mam jeszcze dosyć i nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała. Bo mimo wszystkich podobieństw, każda z tych opowieści jest inna od poprzedniej, każdy astronauta mimo podobnej przebytej drogi opowiada o niej inaczej i każdy inaczej widzi i przeżywa kosmos. Dla mnie astronauci są bardzo wyjątkowymi ludźmi, od których można się wiele nauczyć i ja zamierzam to robić jak najdłużej.
Książka Scotta Parazynskiego wyróżnia się spośród innych kosmicznych książek, bo jest jednocześnie książką górską. W życiu bym nie przypuszczała, że kiedyś przeczytam tekst, który będzie łączył w sobie te dwie rzeczy. A tu proszę – pojawił się Scott Parazynski, który nie dość, że o tym napisał, to jeszcze to wszystko zrobił. Sam autor zresztą mocno się wyróżnia – zazwyczaj astronauci są tak skoncentrowani na tym, by zostać astronautą, a potem by być jak najlepszym astronautą, że nie starcza czasu na coś innego. Natomiast Scott Parazynski swoim życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. Sam o sobie mówi, że jest dzieckiem trzeciej kultury, czyli takim, które spędziło większość swojego dzieciństwa czy młodości w innej kulturze niż jego rodzice. Jako dziecko przeprowadzał się z rodzicami bardzo często, był wystawiany na przeróżne doświadczenia, które mocno go ukształtowały. Już jako dziecko podjął decyzję, że chce zostać astronautą, ale dążył do tego wydawałoby się okrężną drogą. Poszedł na medycynę, w międzyczasie uprawiał saneczkarstwo, nurkował, wspinał się, latał. Był cały czas w ruchu i nigdy nie powiedział, że jest zmęczony (to taka moja refleksja, bo ja się czułam zmęczona od samego czytania tej książki. To niesamowite, ile może jeden człowiek, gdy mu się chce!). Jego kariera astronauty również jest pełna sukcesów i wyjątkowych chwil, jak na przykład lot z Johnem Glennem w 1998 roku (był podczas lotu między innymi jego lekarzem), który sam opisał tak: to tak jakby zgłębiać sekrety fizycznej natury wszechświata z Albertem Einsteinem, wspinać się na himalajski szczyt w towarzystwie sir Edmunda Hillary’ego czy grać w koszykówkę z Michaelem Jordanem. (tłumaczenie Bartłomiej Zborski)
Opowieść Parazynskiego jest szalenie inspirująca. Rzetelnie rozlicza się ze swoim życiem – pisze o tym, w czym był dobry, co przychodziło mu łatwo, ale też o tym, co było dla niego wyzwaniem, co sprawiało mu trudność, o sytuacjach, w których zawiódł. I wtedy pojawiają się sprawy najważniejsze – to, jak do tego podchodzi. Mam wrażenie, że wszystkich astronautów cechuje ta wspaniała umiejętność przekształcania porażki w lekcję. Jeśli miałabym wskazać na jedną rzecz, jakiej można się nauczyć z tych książek, to właśnie to. Możesz nie wiedzieć czy nie umieć wszystkiego, ale masz włożyć cały swój wysiłek w to, żeby się dowiedzieć i nauczyć. Zacisnąć zęby i robić swoje, ale jednocześnie pamiętać, że działa się w drużynie i nie jest się nikim lepszym od reszty zespołu. Parazynski wspomina o córce, która ma autyzm, o problemach małżeńskich, o trudnościach w pracy w zespole. Pokazuje, że astronauta nie jest superbohaterem, nieskazitelnym i idealnym. Rozbawiła mnie sytuacja, gdy Parazynski został wytypowany do misji Rosjan – dwa lata siedział u nich, szkolił się, uczył się rosyjskiego, a po tym czasie oni go wykreślili, bo stwierdzili, że był za wysoki. Jakby go wcześniej w ogóle nie widzieli! Takie sytuacje to mocna lekcja pokory i tak sobie myślę, że nie każdy byłby w stanie znieść to ze stoickim spokojem.
Samego Scotta Parazynskiego da się lubić, choć podpadł mi pod sam koniec pisaniem o drugiej żonie, że jest najbardziej niezwykłą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał oraz że ona także miała pecha w poprzednim małżeństwie zakończonym rozwodem. Serio? Nazwać pechem wieloletnie małżeństwo z kobietą, która urodziła mu dwójkę dzieci, prowadziła dom i wspierała go w najlepszych lata jego kariery? Gdybym była jego pierwszą żoną, zabiłabym go. Jestem szalenie na to wyczulona – niech ma sobie i 15 żon, ale niech do każdej odnosi się z szacunkiem i na litość niech nie mówi, że teraz to dopiero jest życie i prawdziwa miłość, a to, co było wcześniej to pomyłka i pech. Ale zakładam, że nie miał tego na myśli, tylko niefortunnie wyszło.
Z kartek tej książki wylewa się upór, konsekwencja, pasja, chęć działania, nieustępliwość, ciężka praca. Po raz kolejny widać wyraźnie, że jeśli się czegoś chce, można to wypracować. A rzadko kiedy coś samo spada z nieba. Ciekawe jest też to, że kiedyś, by zostać astronautą trzeba było być pilotem wojskowym. Dzisiaj jest o wiele więcej możliwości, co z kolei pokazuje ewolucję NASA – od organizacji z celami wojskowymi i politycznymi do organizacji przede wszystkim naukowej. To bardzo ciekawa historia!
Parazynski pokazuje życie astronauty od samego początku, kiedy był żółtodziobem aż do wycofania się czynnej służby. Opisuje ze szczegółami misje, w których brał udział, jak wyglądały pobyty na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, dowiemy się mnóstwa szczegółów, jak na przykład to, na jakiej podstawie były nadawane przydomki astronautom. Ale równie sporo miejsca poświęca wspinaczce – widać, że to dwie najważniejsze w jego życiu sprawy. Choć wydawałoby się, że nie ma bardziej odległych zajęć, okazuje się, że łączy je bardzo dużo.
Wspaniale było przeczytać w jednej książce i o kosmosie, i o wspinaczce. Choć muszę przyznać, że przy lotach kosmicznych wspinaczka nie jest już tak ekscytująca, co widać w tym tekście. Prawda jest taka, że kiedy opisywał wspinaczkę, ja nie mogłam się doczekać aż zacznie pisać o pracy astronauty. Cóż, tym razem góry przegrały z kosmosem. Jeśli lubicie biografie astronautów, ta z pewnością Was nie zawiedzie. Życie Scotta to gotowy scenariusz na film, Susy Flory zadbała, by literacko wszystko było w porządku, czytelnikowi pozostaje tylko cieszyć się wspaniałą historią.
♦
Strona do sprawdzenia kiedy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna przelatuje nad twoim miastem
♦