Są takie historie, które budzą olbrzymie oczekiwania.Taką książką jest Alienista Caleba Carra. Książka została napisana w 1994 roku, a teraz każdy o niej mówi za sprawą serialu. Znowu dzięki ekranizacji wpadłam na książkę, o której do tej pory nie słyszałam, i nie wiem, czy w innym przypadku w ogóle bym ją przeczytała. Wtedy moje czytelnicze życie byłoby uboższe, bo Alienista zawiera w sobie wszystko, co kocham – XIX wiek, Nowy Jork, początki kryminalistyki, silną kobiecą bohaterkę i genialnego bohatera. Dla mnie osobiście to gotowy przepis na sukces. Czy tym razem też się sprawdził?
Sama historia jest klasyczna, a opowiada nam ją ponad dwadzieścia lat później John Moore, dziennikarz pracujący w New York Timesie. W 1896 roku w Nowym Jorku działa brutalny morderca. John Moore razem ze znajomymi ze studiów (a to nie byle kto, bo Laszlo Kreizler, wybitny psycholog i Theodore Roosevelt, przyszły prezydent) angażuje się w śledztwo. Dołącza do nich znajoma Johna, Sara (pierwsza kobieta zatrudniona w policji!), a całość dopełniają inni współpracownicy, śledczy i technicy. Opisałam Wam fabułę najbardziej enigmatycznie jak się dało – całą resztę musicie doczytać i dooglądać. Schemat w każdym razie jest zachowany jak w każdym dobrym kryminalnym serialu – genialny główny bohater, jego przyjaciel, pomocnicy genialnego bohatera, którzy są lojalni, gdyż zostali uratowani przez niego, kobieca postać, nietypowa i interesująca oraz oryginalni śledczy, różni od siebie jak ogień i woda, a jednak działający ze sobą idealnie. Do tego zagadka, którą trzeba rozwiązać i mamy gotową historię.
Byłam zaskoczona, jak ciężko było mi się wgryźć w tę opowieść. Podchodziłam do niej kilka razy i dopiero za którymś coś zaskoczyło. Może to kwestia narracji i tempa, które jest bardzo spokojne i powolne. John Moore opowiada o wydarzeniach sprzed lat, ale robi to nad wyraz szczegółowo. Plusem tego jest to, że przy okazji poznajemy świat i życie w XIX-wiecznym Nowym Jorku. Carr pięknie pisze o mieście, o ludziach w nim mieszkających, zarówno tych bogatych, jak i tych najbiedniejszych. Poznajemy właściwie wszystkie warstwy społeczne, bywamy na przyjęciach i w operze, by za chwilę pić w dziecięcym burdelu i spacerować po najgorszej dzielnicy Nowego Jorku. Do tego poziomu szczegółowości trzeba się przyzwyczaić i do niego dostosować. Jeśli to zrobimy, będziemy mogli się cieszyć wspaniałą historią.
Mam wrażenie, że to taka powieść, która zostaje z czytelnikiem, choć właściwie nic specjalnego w niej nie ma. Mnie najbardziej zafascynował świat, w którym rozgrywają się opisane wydarzenia. To świat, w którym wszystkie odpowiedzi czekały na odkrycie, trzeba było tylko wiedzieć, jakie pytania zadać. Osoby takie jak Kreizler, który wyprzedzały swoje czasy, rozumiały i dostrzegały więcej, nie miały łatwo. I książka, i serial pięknie pokazują te trudne początki. Dzisiaj większość z nas rozumie, że by złapać mordercę, trzeba myśleć tak jak on. Wtedy było to co najmniej dziwne, jeśli nie zupełnie szalone. O daktyloskopii mówi się szeptem, a o profilowaniu kryminalnym nikt w ogóle jeszcze nie słyszał.
Carr swoją opowieść kieruje do jednego punktu – rozwiązania sytuacji i złapania mordercy. Ale po drodze dowiadujemy się mnóstwa innych historii. Są to szczegóły z życia bohaterów, które pozwalają poznać ich lepiej i nawiązać z nimi jakąś więź. Ten element zawsze jest najtrudniejszy do odtworzenia w filmie albo serialu i nie jestem pewna, czy twórcom Alienisty udało się to tak do końca. Bo o ile historia jest porywająca, sam serial już taki nie jest. To znaczy, jeśli jesteś fanem XIX wieku i początków kryminalistyki (jak ja), będziesz zachwycony. Jest też na co popatrzeć – stroje są obłędne, zdjęcia przepiękne, miejsca odtworzone dokładnie i z uwagą. Po obejrzeniu serialu inaczej spojrzysz na dżinsy – jak oni się wtedy ubierali!
To, co w książce wydaje się oczywiste, ginie w serialu. Po lekturze wiemy, kto jest kim, wiemy, jakie relacje ich łączą nawzajem i dlaczego takie, a nie inne. Widzimy przyjaźń między głównymi bohaterami, nawet jeśli czasami się ze sobą nie zgadzają, a nawet się ranią. Wiemy, jakie tajemnice ukrywają, jakie są ich słabości, problemy i największe lęki. W serialu raczej nic z tego nie dostajemy. Bohaterowie, którzy mają wszelkie predyspozycje do tego, by porwać, w efekcie są nijacy. Jest kilka dobrych scen, ale przez większość czasu na coś czekamy. Show w serialu kradną postaci drugoplanowe – Stevie czy sierżant Marcus Isaacson. Wydają się dużo ciekawsi i przede wszystkim pełniejsi życia i prawdziwi niż postaci główne. Po Sarze spodziewałam się najwięcej. Jej książkowa wersja jest niesamowita – pozostająca w XIX-wiecznych ramach, ale robiąca to po swojemu i mądrze. Pierwsza kobieta zatrudniona przez policję, bez wahania zgadza się dołączyć do grupy rozpracowującej mordercę, a kiedy grupa się rozpada, to ona zbiera ich wszystkich do kupy. Odważna, bezkompromisowa, konkretna i zdecydowana, jest zapowiedzią tego, jakie kobiety będą w przyszłości i co będzie im wolno. W serialu dwie rzeczy bardzo mnie irytowały, jeśli chodzi o Sarę. Po pierwsze, jak na odważną i dzielną osobę, serialowa Sara ma zdecydowanie za często przestraszony wyraz twarzy. Właściwie cały czas, nawet w sytuacjach, które może nie były zbyt miłe, ale na pewno nie były przerażające. W książce Sara jest zadziorna, na ekranie wydaje się, jakby ktoś ją zmuszał, do tego co robi. Niby chce, niby jest taka odważna, ale jednak twarz i oczy mówią zupełnie co innego.
Jest w książce kilka doskonałych i zabawnych dialogów i szkoda, że nie wykorzystano ich w serialu. Budowały one wspaniale relacje między postaciami. Z drugiej strony, niestety żadna ekranizacja nie jest w stanie obejść się bez wyolbrzymiania pewnych rzeczy i tak też jest tutaj. W książce narracja prowadzona jest liniowo, są podawane fakty, nad którymi przechodzi się do porządku dziennego. W serialu oczywiście zostały dopisane dodatkowe historie (lub udramatyzowane te z książki), które są uzasadnieniem dla kilku emocjonalnych scen. Rzecz zupełnie zbędna. Tytułowa postać, alienista Kreizler również nie jest tak charyzmatyczny jak ten z książki. Jednak można obronić tę postać, bo rozwija się z odcinka na odcinek. Mogłaby być to historia jednego człowieka, geniusza i jego umysłu. Ale żeby to dostrzec, trzeba naprawdę uważnie i dokładnie szukać, a ten motyw nie powinien być tak ukryty i łatwy do pominięcia.
Chciałabym się zachwycić tak zupełnie bezkrytycznie, ale nie potrafię. Jeśli XIX wiek jest Wam obojętny, a i historia kryminalistyki nie pociąga Was jakoś szczególnie, nie wiem, czy serial Wam się spodoba. W głowie pulsuje mi myśl, że jest on najzwyczajniej w świecie przewidywalny i nudny, ale tłamszę ją mocno i udaję, że jej nie ma. Bo Alienista to bardzo dobra historia i nawet jeśli przedstawienie jej nie wyszło twórcom tak do końca, i tak warto ją poznać. A w wersji książkowej to już koniecznie!
Jeżeli XIX wiek to biorę w ciemno – również uważam, że tamta moda była obłędna, a cały tamten wszechświat jest mi bardzo bliski, czasami mam wrażenie, że bliższy niż dzisiejsza popkultura 😛
Ja też bym się tam dobrze czuła, ale musiałabym być z bogatszej rodziny 😀
Jestem przekonana, że wiele lat temu czytałam tę książkę, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć żadnych szczegółów. Nawet bohaterowie zatarli mi się w pamięci. I nie wiem teraz czy to znaczy, że ta historia jest po prostu nie dla mnie, czy może wówczas byłam za młoda, żeby docenić rozbudowaną powieść, w której akcja nie pędzi na łeb, na szyję. Nie wiem też czy zabierać się za serial. Z jednej strony lubię opowieści osadzone w XIX wieku, a i początki kryminalistyki wydają mi się ciekawe, ale z drugiej, skoro ekranizacja ma sporo mankamentów, a aktorzy nie zawsze sprawdzają się w swoich rolach to nie wiem czy jest sens poświęcać na to cenny czas.
Sens na pewno jest, bo wizualnie jest piękny 🙂 Ma parę fajnych momentów, a może aktorzy też Ci nie będą tak przeszkadzać jak mi, zwłaszcza Dakota 😉 Ale być może to ja spodziewałam się zbyt wiele 🙂
Uwielbiam XIX wiek! Na przekór najpierw sięgnę po serial, bo obawiam się, że gdybym zaczęła od książki, nie potrafiłabym już spokojnie oglądać ekranowej adaptacji (jak np. teraz mam z “Opowieścią podręcznej” – serial jest super, ale zupełnie nie mogę się wciągnąć i go docenić tak, jak na to zasługuje, bo książka dała mi inny obraz tej historii).
To ja mam odwrotnie – jak już coś obejrzę, to książki najprawdopodobniej nie przeczytam 😀
Mój rozbrat z kryminałami i pochodnymi nadal trwa, ale Twój wpis ma ten efekt, że nabrałem ochotę na… Lincolna Rhyme’a. Jeśli bowiem chodzi o kryminalistykę, to jest to moja ulubiona seria, a mam ją rozczytaną jakoś w kawałkach.
[…] tego, że czasami czyta się książki konkretnych autorów bez względu na to, o czym są. Po Alieniście po prostu muszę ją przeczytać. I oczywiście nowa Zadie Smith. Też chętnie sprawdzę, bo […]