Michael Palin || Tłumaczyła Dorota Malina
Najnowsza książka Michaela Palina spowodowała u mnie kilka przemyśleń, niekoniecznie związanych z Koreą Północną. I zanim opowiem Wam o samej książce, podzielę się nimi, bo jestem bardzo ciekawa waszego zdania. Michaela Palina z pewnością znacie – jeśli nie bardzo dobrze, to przynajmniej go kojarzycie. Albo z Latającego cyrku Monty Pythona, albo z filmów, albo może nawet z książek podróżniczych. Palin perfekcyjnie łączy wszystkie swoje zainteresowania, a my jako odbiorcy na tym korzystamy. Podróżuje, pisze książki i najczęściej realizuje z ekipą również seriale dokumentalne o danym miejscu. Wykonuje kawał dobrej roboty, a przy tym jest tak sympatyczny (i na filmach, i w tekście), że nie sposób nie polubić i jego, i ostatecznego produktu.
Mi jednak zapaliła się mała czerwona lampka, bo poczułam, że wychodzę trochę na hipokrytkę. Dlaczego? Bo cały czas powtarzam, że książka napisana przez kogoś, kto był raz w danym miejscu i to na krótko, nie może być dobra. Oczywiście, może być dobrze napisana, ale nie będzie to rzetelny reportaż, opowiadający w pełny sposób o danym miejscu. Wprawdzie Palin był w Korei dwa razy, ale wizyty te dzieli 20 lat, no i umówmy się, że dwa to ciągle nie jest jakaś oszałamiająca liczba. Więc teraz, tylko dlatego, że autorem książki jest ktoś, kogo znam i lubię, mam od razu założyć, że książka jest dobra. Mimo że autor był w Korei tylko dwa tygodnie? Jestem przekonana, że gdyby ktoś anonimowy, jakakolwiek inna osoba, która chciałaby wydać książkę o kraju, w którym była tylko dwa tygodnie, miałaby trudności, by to zrealizować. I ja też nie wiem, czy chciałabym taką książkę czytać. Powstaje więc pytanie – jak bardzo osoba autora wpływa na to, co czytamy? Jak bardzo tekst książki oceniamy przez pryzmat tego, kto go napisał? Przy powieściach może ma to mniejsze znaczenie, ale przy reportażach czy książkach podróżniczych ma zdecydowanie większe.
Na szczęście autor sam mnie od tego dylematu wybawił, bo on po prostu nie chciał i nie zamierzał pisać reportażu o Korei Północnej. Podtytuł książki brzmi Dziennik podróży i dokładnie tym ta książka jest. Jeśli jeszcze dodamy do tego to, że książka jest trochę skutkiem ubocznym kręcenia serialu dokumentalnego, mamy pełny obraz, czego możemy się po niej spodziewać. A to jest bardzo ważne przy czytaniu takich książek (i książek w ogóle) – by oddzielić własne oczekiwania od samego tekstu. Jeśli ktoś spodziewa się po tej książce dokładnego opisu Korei Północnej, poznania jej historii czy niuansów współczesności, tak zwanego mięsa – to tego nie dostanie. Dostanie natomiast bardzo przyjemną i lekką opowieść o kilkunastu dniach spędzonych w Korei Północnej, obrazki z życia codziennego Koreańczyków, trochę historii, która pozwoli wczuć się w klimat tego miejsca. Możemy obserwować, jak traktowani są turyści (ale nie tacy zwykli, tylko filmowcy), co można w Korei, a czego nie. Jako bonus możemy zajrzeć w kulisy kręcenia filmów dokumentalnych, bo Palin przecież nie podróżuje sam, tylko z całą ekipą.
Z jednej strony bardzo się cieszę, że takie książki powstają. Dla kogoś, kto nie ma pojęcia o Korei Północnej to może być idealna lektura na początek. Mam też poczucie, że sięgną po nią osoby, którym być może Korea jest obojętna, ale za to są fanami autora. I to też jest super, bo dzięki temu czegoś się nauczą i dowiedzą nowych rzeczy. Cała książka powstała na podstawie zapisków robionych w jednym notesie podczas podróży w jednym notesie. Dzięki formie dziennika, możemy trochę się poczuć tak, jakbyśmy byli tam na miejscu z ekipą. Czujemy tę początkową fascynację, zmęczenie podróżą, zaskoczenie poranną muzyką. Razem jemy śniadania, razem chodzimy na piwo, razem próbujemy materiał nagrać tak, żeby nikt go nie skasował, a jednocześnie był ciekawy. Palin opisuje własne wrażenie, potyczki z osobami, które się nimi opiekowały, próby porozmawiania o czymś innym niż wspaniali władcy. Jest też mnóstwo szczegółów i ciekawostek – wystroje wnętrz, potrawy, codzienne zwyczaje. To wszystko jest delikatnie otoczone historią – nie ma jej za dużo, ale wystarczająco, by móc się zorientować w podstawowych faktach.
Możecie posłuchać, jak autor czyta swoje ulubione fragmenty książki 🙂
Po przeczytaniu jestem na tak, choć mam też spory niedosyt. Chciałoby się, żeby książka była co najmniej dwa razy dłuższa. Mam świadomość, że notatki Palina musiały być obszerniejsze. Korea Północa jest zamkniętym krajem, do tego dla nas bardzo egzotycznym – na pewno byłoby o czym pisać. Palin kilka razy wspomina o tym, że prawdopodobnie widzieli i zwiedzali te miejsca, które chciano im pokazać, a spotkania w większości były wyreżyserowane. Cała ekipa starała się dotrzeć do prawdziwych ludzi – czasami to się chyba udało, ale też nie jestem przekonana do końca. Zaskoczył mnie natomiast ostatni rozdział i podsumowanie całej wycieczki przez autora. Wydaje się być zaskoczony i zdziwiony faktem, że Koreańczycy grali z nimi w grę i nie byli szczerzy do końca. Co dziwne, przyznaje, że do Korei pojechał z uprzedzeniami – co jest jeszcze dziwniejsze, jeśli weźmiemy pod uwagę kim Palin jest i że był już w Korei wcześniej. Naiwne wydaje się też jego poczucie, że zaprzyjaźnił się z ludźmi, którzy go oprowadzali – na pewno z tego powodu, że ciężko pracowali przy filmowaniu, a Koreańczycy przecież cenią ciężką pracę. Całość zakończenia jest bardzo poprawna, może trochę zbyt poprawna.
Wiedząc jednak to wszystko i podchodząc do tego dziennika ze świadomością, w jaki sposób powstawał i dzięki czemu w ogóle mógł powstać, czyta się go bardzo dobrze. Wprowadza czytelnika w temat delikatnie – osoby, które będą zainteresowane tematem bardziej, znajdą mnóstwo innych książek o Korei Północnej, które rozszerzą ich wiedzę. Te natomiast, które poprzestaną na lekturze Palina będą miały w głowie przynajmniej zarys Korei i tego, co się w niej dzieje.
♦