Na urlop zabrałam całkiem pokaźny stosik książek. Wśród nich znalazło się miejsce na lektury trochę lżejsze, przyjemne, takie czysto dla relaksu. A że lubię podróżować, a może nawet jeszcze bardziej lubię jeść, książka Podróż w trzech smakach. Przepyszne opowieści z Buenos Aires, Nowego Jorku i Berlina była wyborem oczywistym.
Lubię też, kiedy jakaś historia nie jest tylko dziełem wyobraźni pisarza, ale ma odniesienia w rzeczywistości. Podróż w trzech smakach jest zapisem podróży autorki, Layne Mosler, która szukając pomysłu na siebie i swoje życie, próbowała naprawdę wielu rzeczy. I choć nie lubię porównywania książek, tutaj nie mogłam się temu oprzeć – nie wiem, czy komukolwiek uda się nie pomyśleć o Jedz, módl się i kochaj, choć oczywiście historie różnią się, i to wcale nie tak mało. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna podobna opowieśc, choć jest to podobieństwo innego rodzaju. Oglądaliście film Julie i Julia? Bardzo go lubię, zwłaszcza, że jest na podstawie prawdziwej historii. Julie Powell założyła blog o nazwie The Julie/Julia Project (niestety, nie jest już dostępny, ale klikając w link, przeniesiecie się do jego archiwalnego zapisu) i gotowała według przepisów Julie Child. Resztę znacie z filmu 🙂
Layne Mosler postąpiła podobnie. Jedyne, czego jest pewna, to to, że chciałaby pisać i mieć swoją restaurację. Kiedy okazuje się, że na kucharza raczej się nie nadaje, postanawia pisać o jedzeniu. Wpada na fajny pomysł – wsiada do taksówek i prosi, by kierowcy zawieźli ją do swoich ulubionych knajp. Kiedy traci zapał w Buenos Aires, przenosi się do Nowego Jorku, a potem zakochuje się w Berlinie. Brzmi jak przepis na sukces, prawda? I choć i okładka, i opis sugerują nam pyszną podróż po trzech fantastycznych miastach, autorka w którymś momencie porzuca jedzenie na rzecz taksówek. I kiedy to robi, ja tracę zainteresowanie książką. Nawet nie specjalnie, tylko tak jakoś po prostu. Mosler dochodzi do wniosku, że nie może polegać na kierowcach w wyborze restauracji, że musi spojrzeć na to wszystko z drugiej strony, oczami kierowcy. Opisuje swoje zmagania ze zdobyciem licencji, potem swoje przygody na drodze, swoich klientów… I choć to wszystko jest ciekawe, poczułam się trochę oszukana, bo hej, miało być o jedzeniu!
Czegoś mi zabrakło w tej historii, jakiejś chemii między nami i między mną a autorką. Coś nie zaskoczyło – z jednej strony podziwiam ją, że była w tym tekście taka szczera, że naprawdę uczciwie opisywała siebie i wszystkie swoje błędy i potknięcia. Cały czas szuka siebie i pomysłu na swoje życie, a robi to bardzo aktywnie, dodając do tego zawsze zabawny komentarz. Ale z drugiej strony trochę mnie irytowała, ale nie mam pojęcia, z czego to wynika – czy ze sposobu pisania, czy może z tłumaczenia, czy z lekko wyczuwalnego poczucia wyższości? Może trochę z rozczarowania, że ostatecznie mniej było o jedzeniu, a więcej o taksówkach? Nie wiem, ale jeśli szukacie lekkiej lektury na jesienny wieczór, żeby trochę zapomnieć o deszczu i szarości, znaleźć się w mieście, gdzie każdy tańczy tango, pojeździć nowojorską żółtą taksówką i sprawdzić, co jest takiego w Berlinie, że można się w nich zakochać, to Podróż w trzech smakach nada się doskonale.
I zdecydowanie polecam zajrzeć na blog autorki Taxi Gourment, tam znajdziecie dużo więcej jedzenia 🙂 Myślę, że dla osób, które wybierają się do któregoś z tych trzech miast, to lektura obowiązkowa. A sama książka jest po prostu przyjemna. Czytałam lepsze, ale czasu jej poświęconego nie uważam za stracony 🙂 A nuż kiedyś przyjdzie mi wyrabiać licencję na taksówkę w Nowym Jorku? 😉
♦