Bardzo rzadko rozpoczynam recenzję książki od biografii autora, ale tym razem muszę. Naprawdę. Bo uwielbiam połączenie świetny autor-świetna książka, a w takich książkach jak Czochrałem antarktycznego słonia jest to nierozerwalne. W końcu Mikołaj Golachowski pisze o sobie i swoich przygodach, więc warto wiedzieć, kim tak w zasadzie jest 😉
A jest podróżnikiem, z wykształcenia, zawodu i zamiłowania biologiem, doktorem nauk przyrodniczych, specjalizuje się w dziedzinie ekologii zwierząt; aktywnym działaczem kilku organizacji ekologicznych; autorem i tłumaczem artykułów i książek o charakterze popularnonaukowym i ekologicznym. Tak w skrócie. Od 2002 r. jest związany z rejonami polarnymi. Ma za sobą cztery wyprawy na Polską Stację Antarktyczną im. H. Arctowskiego, w tym dwie zimujące (jedną jako kierownik wyprawy) oraz dwie letnie. Obecnie pracuje jako przyrodnik, przewodnik turystyczny i wykładowca – specjalista od ssaków morskich, na statkach wożących ekspedycje w polarne krańce Ziemi do Antarktyki i Arktyki. Na Biegunie Północnym był już w sumie sześć razy. Regularnie odwiedza Antarktydę zachodnią i subantarktyczne wyspy (Falklandy, Georgię Południową), opowiadając turystom o prawdziwych gospodarzach tej części świata: fokach, wielorybach, pingwinach. (źródło)
Cóż, ja mam słabość do takich ludzi. No bo to jednak co innego iść do pracy do biblioteki a płynąć do pracy na lodołamaczu na Biegun Północny 😉 Jestem absolutnie zafascynowana takimi osobami i zawsze cieszę się ogromnie, kiedy postanawiają napisać książkę o tym, co robią. Bo na Biegun Północy nie pojadę, ale przeczytać o tym mogę 🙂 Z różnym skutkiem te książki piszą, czasami lepiej, czasami gorzej, ale z Mikołajem jest tak, że od momentu, kiedy dowiedziałam się o jego istnieniu, jest tylko lepiej. Najpierw pojawia się gość, który czochra antarktyczne słonie. Potem okazuje się, że jego książka na bank znajdzie się w moim zestawieniu najlepszych książek przeczytanych w 2016 roku. I wiem to już teraz, w kwietniu 🙂 A potem jeszcze okazuje się, że jest autorem fantastycznej książki, o której już kiedyś rozmawialiśmy na Klubie Książki, bardzo sobie polecając nawzajem Pupy, ogonki i kuperki. A na spotkaniu okazuje się, że jest też bardzo miłym i sympatycznym człowiekiem, dziwnie skromnym i zdziwionym, że kogoś może interesować jego życie…
Jestem zachwycona, bo osobowość autora i treść książki stanowią świetną całość. Autora polubiłam już od pierwszych słów wstępu, ale kiedy swoją historię rozpoczął od jeszcze jednej tragicznej historii z nieosiągalną miłością, rozpaczą i flaszką w tle wiedziałam, że to będzie uczucie, które będzie trwało dłużej! Absolutnie nie spodziewałam się po tej książce tego, że będę chichotać co stronę, a co drugą śmiać się w głos.
Mikołaj Golachowski dzieli się z nami swoim światem i miłością do niego. Głównie tego zwierzęcego, ale nie tylko. Rozpoczynamy swojsko – poznajemy wróbla Kubę, psa Bilbo, introwertycznego żółwia Zygmunta, Kota. Potem przenosimy się na dwa krańce Ziemi – w pierwszej części zwiedzamy Arktykę, w drugiej – Antarktydę. I teraz tak.
Po pierwsze – książka Golachowskiego to fantastyczny zbiór historii i opowieści o pracy biologa i przewodnika, o życiu i funkcjonowaniu stacji polarnych. Dowiadujemy się wielu rzeczy, których w żaden inny sposób nie zdobędziemy, jeśli nie pojedziemy tam osobiście. Śledzimy wycieczki, praktycznie godzina po godzinie, razem z nimi zwiedzamy, wysiadamy na ląd, obserwujemy zwierzęta, docieramy do najdalej położonych miejscowości na świecie. Jeśli ktoś zastanawia się, jak wygląda taka wycieczka, albo jak wygląda praca na stacji, to książka Golachowskiego rozwieje wiele wątpliwości, odpowie na wiele pytań.
Po drugie – to fantastyczny przewodnik po florze i faunie, nie tylko Biegunów. Autor jest w końcu biologiem, podtytuł książki brzmi i inne opowieści o zwierzołkach, więc można się spodziewać, że czego jak czego, ale opowieści o zwierzętach nie zabraknie. Ale nie dominują one książki w żadnym momencie. Ja nie wiem, jak autor tak idealnie wyważył tematy. Wszystko się przeplata idealnie i stanowi jedną, fascynującą całość. Więc w przerwach od poznawania życia na stacji, poznajemy gatunki zwierząt, ich zwyczaje. Dowiadujemy się, że misie polarne nie znają pingwinów, że pingwiny tak naprawdę nie powinny pingwinami się nazywać, czym czochra się słonie antarktyczne i dlaczego nie lubimy pochwodziobów. Z każdej historii o zwierzętach przebija wielka miłość autora do bohaterów tych opowieści, ale i ogromna wiedza. To nie są tylko zachwyty nad puchatymi stworzonkami z maślanymi oczami (choć te też są), to konkretne informacje, które naprawdę fajnie wiedzieć.
Po trzecie – Mikołaj Golachowski pisze również o historii. Historii odkryć, zdobywania Biegunów, opisuje przeróżne wyprawy polarne, te słynne i te mniej znane. Mamy i Nansena, i Shackletona, i Amundsena. Mamy lot balonem na Biegun Północny, mamy Johna Rae, jednego z najbardziej doświadczonych znawców Arktyki. I naprawdę wielu, wielu innych. W tym miejscu dzielnie się powstrzymuję, bo mogłabym Wam przepisać pół książki, każde zdanie zaczynając od ” A wiecie, że…” Uwielbiam takie erudycyjne książki! A do tego bezbłędny komentarz Autora 🙂
Po czwarte – dużo możemy się też dowiedzieć ogólnie o ekologii, o ociepleniu klimatu, o tym, co dzieje się w nauce i kto mówi prawdę. Golachowski wiele rzeczy nam uświadamia, zapraszając nas do swojego raju, Antarktydy, jedynego kontynentu, którego wciąż nie udało nam się zepsuć. Warto zwrócić na te wątki uwagę, gdzieś pomiędzy czochraniem słonia a pięknym zachodem słońca.
Po piąte – to również niezła lekcja antropologii. Golachowski pisząc o odkryciach i zdobywaniu Biegunów, dużo miejsca poświęca ludom, które zamieszkiwały te tereny. Po raz kolejny napiszę – to fascynująca lektura, bo autor ma wielki talent do opowiadania. Ale o ile Bieguny to główne miejsca akcji, to pojawia się też między innymi na przykład Patagonia. Autor pisze też na przykład o Jaganach, zamieszkujących Ziemię Ognistą, których język był pełen znaczeń, a przez to praktycznie nieprzetłumaczalny (słowo mamihlapinatapai co znaczy “spojrzenie wymieniane między dwojgiem ludzi, z których każde chciałoby, żeby to drugie zainicjowało coś, czego pragną oboje, ale czego żadne z nich nie chce rozpocząć” <3) Czytamy o zderzeniach kulturowych, o przeświadczeniu białego człowieka o swojej wyższości, o skutkach, jakie nasza “uprzejmość” przyniosła innym. O wielu rzeczach mogliśmy już słyszeć wcześniej, wiele będzie dla nas nowe. Autor wybrał z tych wszystkich historii wszystko co najlepsze, samo sedno. A dobra historia przedstawiona w wyśmienity sposób i opatrzona jeszcze lepszym komentarzem to mieszanka doskonała.
Po szóste – to też niezła lekcja historii z elementami literaturoznawstwa i religioznawstwa 🙂 Fragmenty o mitach i sagach są absolutnie jednymi z najlepszych w książce. Nawet teraz, jak to piszę, to się uśmiecham, bo przypominam sobie, jak powstają syrenki…
No więc tak. Naprawdę rzadko zdarza się taka książka, która tak idealnie łączy aż tyle aspektów. Jest w niej wszystko i jest idealna. Naprawdę. A ramą dla tej idealnej treści jest pozytywna postać autora i przede wszystkim jego fantastyczne poczucie humoru (jego ulubionym poetą chińskim jest Li Bai, ale głównie dzięki temu jak umarł, bo według legendy utopił się po pijaku, próbując przytulić odbicie księżyca w rzece) <3
Bardzo też doceniam to, że jako autor piszący przecież jednak o swoim życiu i swojej pracy, nie bał się poruszać tematów kontrowersyjnych, niewygodnych, a czasami najzwyczajniej wstydliwych (jedna z ostatnich opowieści o turystach, którzy spotkali się z Mikołajem w ciekawych okolicznościach przyrody zostanie już ze mną na zawsze i już nigdy nie będzie mi smutno :D) Golachowski pisze o najbardziej ludzkich rzeczach – o imprezach na stacji, o piciu alkoholu, o seksie czy o załatwianiu się. I to perfekcyjnie dopełnia tę opowieść.
Mikołaj Golachowski podzielił się z nami swoim życiem, pokazał nam świat, którego surrealne piękno trąci absurdem, a który dla niego jest prawie codziennością. Wybierzcie się z nim w tę podróż, bo naprawdę warto. Na koniec zajrzyjcie również do bibliografii, która śmiało może stać się waszą listą kolejnych lektur. W tym miejscu też chciałabym podkreślić wysiłek Autora (choć jak sam mówi, to była sama przyjemność), aby przeczytać jak najwięcej na dany temat. Nie poszedł na łatwiznę, licząc, że urocze zwierzątka i imprezy na stacji załatwią sprawę. To naprawdę bardzo rzetelne i erudycyjne opracowanie, które spełnia wszystkie funkcje, jakie książka może spełniać – uczy, inspiruje, bawi. Mi pozostaje mieć nadzieję, że Mikołaj Golachowski rozważy pisanie kolejnych książek – ma o czym i umie to robić. A gdyby nie to, że cały czas zbieram na Australię, po lekturze tej książki zaczęłabym zbierać na wycieczkę z Mikołajem 🙂
♦
Za książkę serdecznie dziękuję <3 Zwróćcie uwagę na całą serię “Eko”. Genialne książki, cudownie wydane! <3
[…] opowiadałam Wam o książce totalnej Czochrałem antarktycznego słonia Mikołaja Golachowskiego. Dzisiaj, z okazji Światowego Dnia Książki chciałam podzielić się z […]
W końcu mogę dodać ten komentarz – po tak długiej walce! 🙂 Ale mówiłam, że tak łatwo temu nie odpuszczę 😉
Świetny wpis! Doskonale oddałaś piękno tej książki, chociaż pokazanie tego chłodnego klimatu wymaga nie lada wysiłku. Mam nadzieję, że na spotkaniu z Mikołajem będzie jeszcze lepiej 😀
Czekam bardzo na Twoją relację ze spotkania! <3
[…] które musicie mieć! Mikołaj Golachowski to moja wielka tegoroczna miłość, a jego książka Czochrałem antarktycznego słonia na pewno znajdzie się na mojej liście 10 najlepszych książek tego roku. A nawet będzie w […]
[…] Norwegia i morze wiedzy. Ostatnio tak cieszyłam się z przyrodniczej książki, jak czytałam Czochrałem antarktycznego słonia Mikołaja Golachowskiego. Księga morza jest […]
[…] że wszystko zepsuję Pamiętam jak wpadła mi w ręce książka Mikołaja Golachowskiego Czochrałem antarktycznego słonia i to uczucie natychmiastowego zakochania się w autorze i treści. Księgę morza postawię na […]
[…] Czochrałem antarktycznego słonia Mikołaj Golachowski (Wydawnictwo Marginesy). Tutaj chyba powstrzymam się od podsumowania i odeślę Was prosto do recenzji. Bo chyba nie było dotąd na blogu tak pełnej ekscytacji i pisków zachwytu recenzji. Po lekturze zakochałam się absolutnie, i w autorze i w książce. Każdemu, kto tylko pyta o polecenie, każę czytać to. To arcyciekawa książka napisana przez ciekawą postać z wielkim poczuciem humoru, ogromną wiedzą, jeszcze większą miłością do zwierząt i mnogością arktycznych i antarktycznych (i innych) przygód. To idealna mieszanka literatury podróżniczej, wspomnień i literatury popularnonaukowej. Mam słabość do takich ludzi (zacytuję fragment recenzji – no bo to jednak co innego iść do pracy do biblioteki a płynąć do pracy na lodołamaczu na Biegun Północny 😉), a jak się okazuje, że jeszcze doskonale piszą, to jestem kupiona 🙂 […]
[…] że istnienie antarktycznych baz odkrył przede mną Mikołaj Golachowski w swojej książce Czochrałem antarktycznego słonia. To znaczy wiedziałam, że takie bazy są, ale w ogóle nie zawracałam sobie tym głowy. A […]
[…] która daje do myślenia na bardzo wielu płaszczyznach. A skoro Mikołaj Golachowski (autor Czochrałem antarktycznego słonia) twierdzi, że to najlepsza książka o Arktyce, nie pozostaje mi nic innego jak się z nim […]