Włącz się w rozwój nauki. Bądź eksponatem. Stań się częścią drzewa. To niektóre z opcji, jakie możesz przemyśleć. Śmierć… nie musi być nudna.
Tłumaczenie Maciek Sekerdej
Myślę, że to właśnie od książek Mary Roach mogła zacząć się moja miłość do literatury popularnonaukowej. Czytałam ją lata temu, połykałam wręcz i do tej pory pamiętam swoją ekscytację podczas lektury. Byłam zachwycona i zakochana w autorce, w sumie dalej jestem. Uwielbiam wznowienia właśnie za to, że dają mi szanse opowiedzieć na blogu o książkach, które kocham, a które czytałam, kiedy najmniejsza myśl o blogu nie przeszła mi przez głowę. Co więcej – gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że będę miała blog, trochę bym go wyśmiała.
Mary Roach jest amerykańską dziennikarką i pisarką popularnonaukową (chyba wiem, kim chcę zostać, kiedy dorosnę). Napisała sześć książek – o trupach, kosmosie, seksie, duchach, układzie pokarmowym, a najnowsza jest o wojnie. Jest też doskonałym przykładem autora, po którego sięga się nie ze względu na temat, a na sposób podania. Jak widzicie, jej książki są na tematy bardzo od siebie oddalone, ale każdą z nich czyta się z taką samą fascynacją i zaciekawieniem, nawet jeśli temat mało cię interesuje.
Niedługo pojawi się na blogu tekst o Ale kosmos!Jak jeść, kochać się i korzystać z WC w stanie nieważkości w ramach kosmicznego lipca, ale dzisiaj wracamy do tematów śmierci. W Sztywniaku Mary Roach opisuje to, co dzieje się z ciałem po śmierci i jak nauka to wykorzystuje. Już od pierwszego zdania, w którym autorka stwierdza, że jej zdaniem bycie martwym niewiele się różni od rejsu statkiem wycieczkowym, wiadomo, że to będzie jazda bez trzymanki. Poczucie humoru Mary Roach jest rewelacyjne, co szczególnie przydaje się przy takich tematach. Dodatkowo zwraca uwagę na rzecz niezwykle istotną – wkład zmarłych w rozwój nauki. Jak sama stwierdza, po co bezczynnie i bez sensu sobie leżeć, jak można być swojego rodzaju Supermanem, dotknąć nieśmiertelności, zostać włączonym do podręczników, być szkieletem na lekcjach medycyny. Jestem pewna, że nie przypuszczaliście, że macie tyle opcji po śmierci!
Zwraca się też do osób, które mogą pomyśleć, że jej książka jest niestosowna. Ja się zgadzam z autorką stuprocentowo, a dodatkowo wydaje mi się, że osoby traktujące śmierć śmiertelnie (!) poważnie albo bojące się takich tematów, tym bardziej powinny ją przeczytać. Przecież i tak wszyscy kiedyś umrzemy, a im szybciej zaczniemy się z tym oswajać, tym lepiej.
Martwi nie są zbytnio utalentowani. Nie umieją grać w waterpolo, zawiązać sobie sznurowadeł ani pomnażać majątku. Nie umieją opowiadać kawałów i nie tańczą z radości. Ale jest jedna rzecz, w której są po prostu świetni. Są niezwykle wytrzymali na ból.
Książka składa się z dwunastu rozdziałów, a w każdym z nich autorka skupia się na innym zagadnieniu. Przeczytamy o operacjach na zwłokach, jest rozdział historyczny, który dla mnie był szczególnie fascynujący (uwielbiam te XIX-wieczne historie o porywaczach ciał!), dowiemy się bardzo dużo o gniciu, zajrzymy do miejsc, gdzie przeprowadza się testy wypadkowe (nie miała pojęcia, jak się one odbywają!!), zobaczymy, co ciała mówią o katastrofach i jak się bada (badało) fizjologiczne skutki użycia broni na ludzkie kości i narządy wewnętrzne. Będzie o ukrzyżowaniu, zombie, duszy i kanibalizmie. Na koniec poznamy kilka kreatywnych pomysłów, co ze sobą zrobić po śmierci. Brzmi ciekawie? Jak dla mnie to mieszanka wybuchowa!
Do tego wszystkiego Mary Roach naprawdę świetnie pisze (a tłumacz Maciek Sekerdej dobrze oddał jej styl i przede wszystkim humor). Czuć jej entuzjazm i fascynację tematami, o których pisze, taką czystą radość z nauki. I zadziwienie wieloma rzeczami, co udziela się również czytelnikom. Jeśli miałabym wskazać swoich ulubionych popularnonaukowych pisarzy, ona byłaby w pierwszej trójce. Czytajcie i mam nadzieję, że pokochacie ją tak samo, jak ja!
♦