Bodźcem do życia stało się unikanie – unikanie pobudzenia, unikanie podniet, unikanie samych bodźców
Peter Buwalda to holenderski pisarz, a Bonita Avenue jest jego debiutem. Do tej pory nie poznałam chyba żadnego holenderskiego pisarza, a zachęcona kilkoma bardzo pozytywnymi słowami, sięgnęłam po Bonitę. Wydana przez wydawnictwo W.A.B. już samą okładką kusi i przyciąga. Szukając informacji o autorze, dowiedziałam się, że Bonita Avenue jest jedną z najwyżej cenionych powieści niderlandzkich minionej dekady, jest przyrównywana do najwybitniejszych osiągnięć gatunku: od „Buddenbrooków” Manna do powieści Rotha i Franzena. Książka nominowana była do dwunastu nagród (zdobyła cztery) i spędziła dwa lata na listach bestsellerów. Jak zdążyliście się pewnie zorientować, powieści na blogu pojawiają się z mniejszą częstotliwością. Jeśli nie czytam reportażu, to najczęściej czytam kryminał. Czasami zdarzają się odstępstwa, z różnych powodów. Tak było na przykład z wyżej wspomnianym Jonathanem Franzenem. Jego książki (Korekty, Wolność, Bez skazy) są napisanymi z rozmachem epopejami, panoramą Ameryki, oceną społeczeństwa i historią upadku rodziny i relacji międzyludzkich. I to jest zadziwiające, że nie czytam takich książek, a od Franzena nie mogłam się oderwać. Więc przy okazji polecam Wam i jego 🙂
Bonita Avenue moim zdaniem zdecydowanie zasługuje na to, by wymieniać ją w jednym rzędzie z Buddenbrookami czy powieściami Franzena. Nie wkleję Wam tutaj opisu książki, bo moim zdaniem za bardzo zdradza fabułę. Zabrałam się do czytania nie wiedząc nic o tym, co będzie się działo. Dzięki temu mogłam doświadczyć na własnej skórze przeróżnych zabiegów autora, aby akcję spowolnić, ukryć, zaplątać. Musiałam się domyślać, byłam stawiana pod ścianą, pojawiały się wielkie znaki zapytania, momenty niezrozumienia. Musiałam byc cierpliwa i wierzyć autorowi, że w końcu mi wszystko wyjaśni i poukłada. Oczywiście robi to, ale w sposób też bardzo przyjemny – nie łopatologicznie na końcu, tylko po trochu, w każdym rozdziale coś, rzuca wskazówki, pojedyncze słowo czy zdanie, które naprowadza czytelnika na właściwe tory. Skończyłam ją już jakiś czas temu, a do tej pory pamiętam momenty, kiedy zaskoczyłam i zrozumiałam, co się tak naprawdę dzieje lub działo.
To, co musicie wiedzieć, jeśli lubicie czytać przed lekturą, o czym jest książka to to, że jest to historia rodziny Sigeriusów. Głowa rodziny, Siem Sigerius to genialny matematyk i mistrz judo, który po skończeniu kariery matematycznej i sportowej zostaje rektorem uniwersytetu i zaczyna rozglądać się za karierą polityczną. Ma syna z pierwszego małżeństwa, dwie córki z drugiego. Na pierwszy plan historii wysuwa się jedna z córek, Joni i jej chłopak, Aaron. To nie wszystkie postaci warte uwagi, ale o tych mogę wspomnieć nie naprowadzając was na żaden trop.
Peter Buwalda perfekcyjnie nakreślił obraz rodziny – ludzi, których czasami wiąże tylko krew; albo ludzi, którzy wybierają być ze sobą bez względu na wszystko. Fantastycznie opisuje relacje między członkami rodziny, ale najbardziej uderza wniosek płynący z jego prozy – czy to, że ktoś jest z naszej rodziny, automatycznie oznacza, że go znamy? Czy możemy kiedykolwiek ze 100% pewnością powiedzieć, że znamy kogoś, nawet jeśli jest to nasza żona, zięć czy córka? Każdy człowiek przecież ma tajemnice i teraz od nas zależy, czy wolimy udawać, że one nie istnieją, czy nauczymy się z nimi żyć. A co jeśli ktoś ma taką tajemnicę, z którą żyć się nie da? Która niszczy nie tylko tego, który ją pozna, ale wszystko i wszystkich wokół?
Bonita Avenue to książka, która zaskakuje ze strony na stronę. Od kreacji bohaterów, która jest zdecydowanie nieszablonowa, przez wydarzenia i związki przyczynowo-skutkowe, aż po narrację, która pozwala spojrzeć na problem z wielu perspektyw. To świetne studium ludzkiej natury, tym bardziej niepokojące, bo dotykające osób nam najbliższych.
Czy tylko mi się wydaje, że powieść ta przeszła u nas bez jakiegoś więszkego echa? Jeśli będziecie szukali czegoś do poczytania, sięgnijcie po nią. Naprawdę warto.
♦
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję
♦
Cieszę się, że ta książka Ci się spodobała.
Wiesz, problem z książkami holenderskimi jest taki, że one prawie zawsze przechodzą bez echa. Wydawnictwa nie inwestują w ich promocję, a ja zupełnie nie rozumiem dlaczego.
Bo pewnie się nie opłaca, albo z góry się zakłada, że proza holenderska nikogo nie zainteresuje. A szkoda. Jakbym miała miliony złotówek, założyłam Wydawnictwo Dla Książek, Których Nikt Nie Chce 😉 Musiałabym tylko mieć świetnych ludzi do sprawdzania, czy coś jest gniotem czy nie 😉