Dragonus Cracovus

Dzisiejszy wpis będzie wyjątkowy, bo pierwszy tego rodzaju. Od kiedy zaczęłam pisać o książkach publicznie, raz na jakiś czas zdarza mi się dostać maila od autora, który napisał książkę i chciałby, żebym ją przeczytała. Nie wiem, z czego to wynika – ani nie mam żadnej mocy sprawczej, by coś zostało wydane, ani nie jestem redaktorem, by tekst poprawić, ani nie znam się tak na literaturze, by móc coś doradzić albo zmienić. Dlatego zawsze odmawiam, chociaż wynika to też z tego, że jeszcze nikt nie napisał z propozycją przeczytania książki, która naprawdę by mnie zainteresowała.

Marcie Kurek też chciałam od razu odmówić. Ale potem wczytałam się w treść maila i pomyślałam Wow, smoki w Krakowie? To może być coś ekstra! Smocze wątki bardzo lubię, więc musiałam sprawdzić. 

Najpierw pomysł, który mnie zachwycił. Podobają nam się obce historie o smokach, a tu proszę – można smoki wykorzystać w polskiej rzeczywistości. To, co najbardziej podoba mi się w Cracovus Dragonus to wykorzystanie polskich legend jako bazy do opowieści. Smoki i Kraków wydają się być bardzo naturalnym połączeniem – aż dziwne, że nikt nie wpadł na to do tej pory (a może wpadł, tylko ja nic o tym nie wiem?). Marta Kurek sięgnęła po legendę o Smoku wawelskim i to wokół niej zbudowała swoją historię. Smoki okazują się być prawowitymi właścicielami miasta, odkupują go od ludzi i zaczynają żyć wśród nich. Oczywiście nie jest to takie proste – nie wszyscy ludzie są zachwyceni, a i smoki mają swoje własne powody, by tak nagle w Krakowie się pojawić. Cieszy mnie również wybranie na głównego bohatera, który ma wpływ na losy światów piętnastoletniej dziewczyny. Zawsze ciut mocniej kibicuję kobietom, które mają ratować świat niż mężczyznom.

Niestety, realizacja pomysłu nie przebiegła już tak sprawnie. Na lubimyczytac.pl przeczytacie dwie opinie – jedną bardzo niepochlebną (przykład tego, jak nie pisać opinii o książce) , drugą mniej agresywną, ale również punktującą błędy. Odsyłam do nich, bo nie będę tych błędów wymieniać jeszcze raz tutaj. Wychodzi na to, że jestem z tych wybaczających czytelników, bo część rzeczy mi nie przeszkadzała, na część w ogóle nie zwróciłam uwagi. Są jednak rzeczy, nad którymi ciężko przejść do porządku dziennego. Przez cały czas, kiedy czytałam tę książkę miałam wrażenie, że wszystkiego jest za dużo – jest zdecydowanie za długa, za dużo wątków, porównań i przymiotników (choć mężczyzna o twarzy nienasyconego chomika zdobył me serce nieodwołalnie!), za długie zdania, za duża widoczność autorki w tekście. Marta Kurek starała się też za bardzo – opisując wszystko bardzo dokładnie, czasami po kilka razy to samo, nie zostawiając czytelnikowi miejsca na domysły czy na samodzielnie zrozumienie sytuacji. Dosłowność świata przedstawionego (nazwiska bohaterów, ich zachowania pasujące do konkretnych schematów postaci) męczy, momenty, które powinny śmieszyć, zaczynają irytować, według zasady co za dużo, to nie zdrowo. I tej drugiej, o której pisarze często zapominają – czasami im mniej, tym lepiej.

Dragonus Cracovus ma warsztatowe niedociągnięcia, owszem. Ale ma też olbrzymi potencjał, w który ja mocno wierzę. Do sukcesu całej serii będą potrzebne różne rzeczy – po stronie autorki dobra wola, otwarta głowa i chęć uczenia się, a po stronie świata – wsparcie dobrego redaktora i ludzie z wiarą w pomysł. Bo pomysł jest świetny i szkoda, żeby przeszedł niezauważony. Jeśli tylko Marta Kurek będzie cały czas szkoliła swoje pisanie, myślę, że jeszcze nas zachwyci. Nie jeden raz. Czekam z niecierpliwością na kolejną część.

Ten tytuł to jeden z nielicznych przykładów książki, o której piszę na blogu, mimo że mam jakieś ale do niej. Piszę dlatego, że mimo tych wszystkich niedociągnięć warto zwrócić uwagę na tę książkę. I chciałabym, żebyście o niej wiedzieli i wyrobili własne zdanie. Tak jak napisałam wcześniej, ja jestem bardzo wybaczającym czytelnikiem. Nie lubię krytykować czegoś, czego sama nie potrafię zrobić – i tak jest też w przypadku napisania książki. Mam nadzieję, że autorka przyjmie wszystkie uwagi czytelników nie jako złośliwości, a kierunkowskazy, które być może trzeba wziąć pod uwagę w pisaniu. A Wy dajcie mi znać, czy w polskiej literaturze znajdę coś podobnego – smoki na polskiej ziemi, wykorzystanie naszych legend itd.?

.

komentarze 2

  1. 5 sierpnia 2018

    Mnie te napakowane przymiotnikami zdania aż tak nie przeszkadzały, ale zgodzę się, że niektórych rzeczy jest za dużo, jak właśnie tych drobnych, nic niewnoszących do książki, wątków.
    Jestem ciekawa, co myślisz o języku smoków, bo nic nie napisałaś na jego temat.

  2. Ewelina Wojciuk
    14 sierpnia 2018

    Książka zaintrygowała mnie już jakiś czas temu i cieszę się, że sięgnęłam do Twojej recenzji. Mój stos hańby, co prawda, jest ogromny, ale chyba dorzucę do niego kolejną sztukę 😉

Brak możliwości komentowania.