John Boyne // Tłumaczenie Dorota Lachowicz
Przyznam szczerze, że John Boyne był dla mnie pisarzem jednej książki. Chłopca w pasiastej piżamie czytałam dawno temu, teraz już nawet nie pamiętam czy zrobił na mnie duże wrażenie, czy nie. Nie wiedziałam nawet, że jest Irlandczykiem ( a to jeden z najbardziej popularnych irlandzkich pisarzy) – tym samym kolejny kraj na naszej mapie świata mamy odhaczony. I trochę kontynuując swoją tradycję sięgania po coś zupełnie innego, z przyjemnością zgodziłam patronować nowej książce Boyne’a (nowej dla nas oczywiście, napisał ją w 2013 roku). Ale miałam też bardzo dobry powód ku temu (oprócz tego, że książka jest świetna). Ostatnio na Klubie Książki rozmawialiśmy o literaturze grozy. Jak zawsze nasza dyskusja skręciła na milion pobocznych tematów, a ja pomyślałam, że zasadniczo nie znam klasycznej literatury grozy. Nie czytałam jej za wiele, a Nawiedzony dom, choć napisany w XXI wieku, zdaje się doskonale wpisywać w ten gatunek. Nie dotarłam do informacji, dlaczego autor zdecydował się po niego sięgnąć, co nim kierowało, ale bardzo się cieszę, że to zrobił.
Cóż, tytuł nie pozostawia wiele pola do interpretacji. Jeśli dodamy do tego młodą dziewczynę, która podejmuje się pracy guwernantki dwójki dzieci, mamy gotowy przepis na książkę grozy. Nawiedzony dom, guwernantka, dzieci, do tego XIX wiek – wszystko co trzeba, by zbudować atmosferę, której czytelnik szybko nie zapomni. Tkwi w tym łatwość, ale i trudność. Tak klasyczne elementy gwarantują sukces, ale jednocześnie mogą zbyt uśpić czujność autora, łatwo je też przerysować. I choć w książce pojawia się jeszcze jeden element, który zaliczyłabym do tych typowych dla literatury grozy (ale nie mogę Wam napisać jaki, bo byłby to spoiler), to wszystko jest rozpisane w punkt. W głównej bohaterce odnajdziemy równowagę – nie jest ani zbyt odważna, ani zbyt tchórzliwa, mieszkające w nawiedzonym domu dzieci są przerażające, ale właściwie przez większość czasu raczej to czujemy, niż wiemy, a tajemnica, która otacza dom wydaje się działać na całą okolicę, łącznie z pobliskim miasteczkiem. Duchy też są świetnie wymyślone, a cała historia nawiedzonego domu jest spójna i logiczna.
Uwielbiam czytać książki, przy lekturze których czuję niepokój. Boyne’owi udało się uzyskać ten efekt – nie był on tak intensywny, jak przy najstraszniejszych horrorach, klasyka grozy jednak rządzi się swoimi prawami, ale jednak był. Wielki dwór, małe milczące dzieci, zachowujące się w dziwny sposób – w takich okolicznościach nawet najmniejsze skrzypnięcie, podmuch wiatru czy cień w rogu powoduje niepokój i być może podskok z przerażenia. Doceniam bardzo to, że opowieść jest zachowawcza, skupiona na tym, co w niej najważniejsze, a więc na klimacie. Łatwo było coś dorzucić, żeby było bardziej widowiskowo, coś pozmieniać, wprowadzić innych bohaterów. Wygląda jednak na to, że Boyne chyba miał konkretny pomysł od samego początku i zrealizował go bez żadnego wahania.
Jeśli macie ochotę na klasyczną opowieść grozy, to śmiało możecie sięgać po ten tytuł. I choć nie jest to prawdziwa klasyczna opowieść, kto by tam jej wypominał wiek, skoro jest po prostu dobra?
♦