Raz na jakiś czas słyszę Ale ty dużo czytasz! Jak Ty to robisz? Oprócz tego, że robię to po prostu od prawie trzydziestu lat i nabrałam wprawy, nie mam innej odpowiedzi. Ale może mogłabym napisać, że czytam zawsze i wszędzie? Mam okresy, kiedy nie czytam, najczęściej wtedy, kiedy wychodzi jakaś gra albo serial, ale poza tym – czytam ciągle. Najczęściej kilka książek naraz – jedną przed snem, jedną w trasie, jedną w wolnych chwilach. Do tego słucham audiobooków, a książki mniej wymagające, na przykład kryminały czy powieści obyczajowe, które czytam dla relaksu i odpoczynku, połykam w kilka godzin. Ilość przeczytanych książek dodatkowo jeszcze wzrosła po odkryciu przez mnie Legimi. Czytam na czytniku i telefonie – Legimi sprawiło, że zawsze, ale to zawsze mam jakąś książkę, którą chcę przeczytać, pod ręką. Przed Legimi musiałam wypożyczyć książkę z biblioteki, odczekać swoje w kolejce, a jeśli jej nie było w bibliotece, kupić i poczekać aż przyjdzie. Oczywiście, na Legimi nie ma wszystkich książek (może całe szczęście!) i chodzenie do biblioteki albo kupowanie papierowych książek dalej działa. Ale Legimi umożliwiło mi jeszcze jedną rzecz – czytanie książek, których w innej sytuacji pewnie bym nie przeczytała. Albo w ogóle, albo nie tak szybko, albo nie wszystkie naraz. Mając Legimi mogę od razu zgrać jakiś tytuł na czytnik i zerkać sobie od czasu do czasu, sprawdzić książkę, o której wszyscy mówią, przeczytać coś z ciekawości właściwie bez żadnego wysiłku. Uwielbiam takie czytanie mimochodem – mam swoją czytelniczą działkę, o którą dbam, ale takie czytanie umożliwia mi ogólne zorientowanie w świecie książek. A ja lubię być ogólnie zorientowana. Więc dzisiaj chciałam Wam pokazać kilka książek, które przeczytałam prawdopodobnie tylko dlatego, że mam czytnik.
50 twarzy Tindera Joanny Jędrusik to książka, której bym nie przeczytała, jeśli miałabym wykonać jakikolwiek ruch, żeby ją zdobyć. Przeszłabym bez problemu obok, a po chwili zapomniałabym o niej. Mając ją jednak na czytniku stwierdziłam, że w sumie to jestem ciekawa. Czy było warto? Sama nie wiem. Z jednej strony to bardzo ciekawy temat i mógłby być z tego porządny reportaż. Ta książka niestety nim nie jest – to bardziej refleksje autorki i opis jej tinderowych przygód. Samo w sobie nie jest to złe, takie książki też potrafią być ciekawe. Dla mnie problemem było to, że autorka nie wzbudziła mojej sympatii, a może inaczej – wzbudziła niechęć. A skoro to książka o niej, czytałam ją z coraz bardziej powiększającą się irytacją. Czy mogę polecić? Z ciekawości na pewno można przeczytać, ale raczej książka nie wniesie nic ważnego do Waszego życia. Nie ma tam ani wartościowych refleksji, ani pogłębionego spojrzenia. Autorka starała się wyjść poza ramy samego Tindera i spojrzeć na zjawisko trochę szerzej, ale nie jestem przekonana, czy jej się to udało.
Współlokatorzy Beth O’Leary to bardzo przyjemna obyczajówka, taka idealna na jedno popołudnie albo luźny wieczór. Wbrew pozorom i moim popularnonaukowym i morderczym lekturom, bardzo lubię takie książki, jeśli są dobrze napisane. To warunek, żebym mogła się nimi cieszyć. Dla mnie takie lektury to czysty reset i relaks – biorę książkę i znikam, aż jej nie skończę – wręcz czuję, jak mózg mi odpoczywa! Historie zazwyczaj są przewidywalne, zakończenie z oczywistym happy endem. Liczy się początkowy pomysł, który może zaciekawić i sposób napisania – czasami są to koszmarki, które zabijają czytelnika swoją infantylnością, a czasami są to bardzo przyjemne lektury – takie jak właśnie Współlokatorzy. Jeśli będziecie mieć chwilę wolnego czasu albo ochotę na lekką powieść to weźcie ją pod uwagę. Dwójka ludzi, on i ona mieszkają ze sobą, ale na zasadzie wymiany – ona przebywa w domu w nocy, on w dzień. Pewnie większość z Was poprawnie zgadłaby, jak sytuacja się rozwinie. Ale jeśli taka historia jest dobrze napisana, wiedza o zakończeniu w ogóle nie przeszkadza w lekturze i w czerpaniu z niej przyjemności.
Nie mieszkam w igloo Adama Jarniewskiego to świetna książka, którą bardzo mocno polecam! Cieszę się, że była na Legimi, tylko dlatego ją przeczytałam. Wiedziałam, że nie dam rady jej zrecenzować, kupować nie chciałam, a w bibliotece nie było. Okazało się jednak, że warto było by ją kupić, bo jak zaczęłam czytać, tak mnie wciągnęła, że musiałam od razu skończyć. Opowieść Polaka, który zamieszkał na Grenlandii jest fascynująca! Ale to wiadomo – Grenlandia jest dla nas egzotyczna, więc wszelkie szczegóły codziennego życia na miejscu wzbudzają u nas zainteresowanie. Ja chciałam przede wszystkim podkreślić, że to jest bardzo dobrze napisane! Nie zawsze przecież się tak zdarza – ktoś, kto podróżuje albo mieszka w innym kraju nie zawsze automatycznie umie pisać. Tu na szczęście idzie to w parze i ostatecznie powstała świetna opowieść. Zepsuje Wam wprawdzie trochę dzieciństwo, ale to drobnostka.
Nocny film Marishy Pessl przeczytałam za namową Pauli z Rude recenzuje. Tak bardzo głośno i często powtarzała, że to najlepsza książka, jaką przeczytała, że musiałam w końcu sprawdzić! I znowu na pomoc przyszło Legimi – od momentu postanowienia, że przeczytam do rozpoczęcia lektury minęło może 30 sekund. Fajnie, nie? To historia detektywa śledczego Scotta McGratha, którego obsesją jest znalezienie dowodów na to, że legendarny reżyser Stanislas Cordova jest przestępcą. Pomysł na fabułę jest rewelacyjny, atmosfera całej książki tajemnicza i niepokojąca, ale mi czegoś zabrakło. Przeczytałam całą książkę z przyjemnością, ale nie porwała mnie tak bardzo, jak Paulę. Pozostaje pogodzić się z tym, że odbiór lektury to sprawa bardzo subiektywna
Ale! Jest coś z czym się z Paulą zgadzamy i jest to Chris Carter. Wydaje mi się, że to u niej też po raz pierwszy o nim usłyszałam – i w tym przypadku zakochałam się na zabój. Ale na taki zabój, że wszystkie inne książki poszły w odstawkę, zgrałam wszystkie wydane książki Cartera na czytnik, zaczęłam czytać i skończyłam dopiero wtedy, jak skończyły się książki. Co więcej – dwie ostatnie, czyli 9 i 10 część przygód detektywa Huntera czytałam po angielsku, bo nie mogłam się doczekać polskiego wydania. Tu pojawia się jeszcze jedna zaleta posiadania czytnika – ja wiem, że jest Bookdepository, gdzie nie trzeba płacić za przesyłkę, ale jednak kupując angielskiego ebooka, w ogóle na książkę nie trzeba czekać. Więc jeśli ktoś się nie może doczekać jakiejś lektury, czytnik jest bardzo pomocnym narzędziem. O Carterze pisałam już wielokrotnie, nawet w ostatnim wpisie cyklu #Inkbook, więc już nie będę się tutaj powtarzać.
Kolejną kryminalną serią, którą przeczytałam na czytniku są przygody Cormorana Strike’a napisane przez J.K Rowling pod pseudonimem Robert Galbraith. Planowałam lekturę kilka lat i jakoś zawsze coś stawało na drodze. A to nie miałam czasu, a to zapomniałam, a jak sobie przypomniałam, książki były wypożyczone, potem znowu zapominałam i tak w kółko. Legimi jednak uniemożliwia stosowanie wymówek – kiedy ostatnio mi się przypomniało, zgrałam wszystkie dostępne części. Okazało się jednak, że po pierwszą muszę się przespacerować do biblioteki, bo na Legimi jest dostępny tylko audiobook. Ale kiedy już miałam czekające kolejne części na czytniku, zrobiłam to bardzo szybko. I przepadłam! Bardzo się cieszę, że poznałam te książki i jestem pewna, że gdyby nie czytnik, do tej pory bym ich nie przeczytała.
A jak jesteśmy przy seriach kryminalnych, to muszę wspomnieć o jeszcze jednej, moim najnowszym odkryciu – Stefan Ahnhem. Jakiś czas temu poprosiłam o polecenia serii, która mnie wciągnie i która przede wszystkim ma ciekawego głównego bohatera. Kilka osób wspomniało o Fabianie Risku, z ciekawości zerknęłama na Legimi… i cóż, możecie się domyślać, jak to się skończyło. W tym przypadku nie mam przeczytanej całej serii, jestem dopiero na drugim tomie, ale już teraz mogę powiedzieć, że czyta się świetnie! Dopiero po zapoznaniu się z elektroniczną wersją książek poprosiłam wydawnictwo Marginesy o przysłanie pakietu w formie papierowej – będzie dla Was do wygrania w rozdaniu urodzinowym!
Córka króla moczarów Karen Dionne to książka, którą również spokojnie mogłabym pominąć i nic by się nie stało. Choć fabuła brzmi intrygująco (dziewczyna wychowywana w odosobnieniu, przetrzymujący ją ojciec, uwolnienie się z koszmaru i sprawa powracająca po latach) książka nie wzbudziła we mnie poczucia, że muszę ją przeczytać. Ale co innego, jeśli pojawi się okazja, prawda? Okazja się pojawiła, książkę zgrałam i wolnej chwili przeczytałam. Nie żałuję, ale też nie była to lektura, którą zapamiętam na dłużej. Ciekawa, momentami mocna, poruszająca ważne tematy, może przyczynić się do dłuższej i głębszej dyskusji na kilku płaszczyznach.
To oczywiście tylko niewielka część książek, które przeczytałam na czytniku. Jest ich o wiele, wiele więcej. Posiadanie czytnika spowodowało, że więcej czytam – może nie są to najambitniejsze lektury pod słońcem, ale przynajmniej relaksuję się podczas ich czytania i zaspokajam swoją czytelniczą ciekawość. A Legimi to już w ogóle złoto – chyba nigdy wcześniej nie było takiej łatwości w zdobyciu jakiejś książki. Dajcie znać, czy korzystacie z Legimi i czy zauważyliście różnice w ilości przeczytanych książek, nawykach czytania czy wyborach czytelniczych?
♦
Wpis powstał we współpracy z