Prawda o Hell’s Angels często zależy od tego, kto ją przedstawia.
Są takie książki, które wykraczają daleko poza siebie. Zazwyczaj opowiadają świetną historię, prawdziwą lub nie, ale na tym się nie kończy. Sieć powiązań i odnośników, jakie w nich znajdziemy, jest ogromna, a każdy z nich prowadzi nas do osobnego, fascynującego zagadnienia. Książka nagle staje się elementem większego krajobrazu. Hell’s Angels Huntera S. Thompsona należy właśnie do takich książek. Opowieść o niej należałoby zacząć od jej autora, ikonę kontrkultury lat 60., twórcę stylu dziennikarskiego określanego mianem gonzo, dziennikarza i pisarza. Najprawdopodobniej znacie jego książkę Lęk i odraza w Las Vegas, a już na pewno wiedzieliście ekranizację z Johnnym Deppem w roli głównej (w filmie można też zobaczyć samego Thompsona, a panowie Hunter i Johnny przyjaźnili się).
O autorze Hell’s Angels można by napisać naprawdę dużo, ale muszę zostawić sobie trochę miejsca na książkę i jej bohaterów, bo są równie fascynujący. Nie zaspokoję więc tym razem waszej ciekawości, ale mogę was odesłać na przykład do filmu Gonzo: Życie i twórczość doktora Huntera S. Thompsona. Thompsona najczęściej określa się jako tego, który miał duże jaja i nierówno pod sufitem. Hell’s Angels to dopiero początek jego drogi, nie znajdziemy tam elementów charakterystycznych dla jego tekstów – ewentualnie ich mało konkretne zarysy, zapowiedź. To właśnie ta książka dała mu wstęp do świata, w którym był rozpoznawanym i sławnym reporterem. Opublikowana w 1966 roku stanowi opis kilku lat spędzonych wśród najsłynniejszego gangu na świecie.
Jest to lektura szalenie fascynująca. Po pierwsze, Thompson wnikliwie obserwuje i komentuje życie społeczno-polityczne Ameryki. Jeśli kogoś interesuje Ameryka w tamtym okresie, to Hell’s Angels jest lekturą obowiązkową. Po drugie, oczywiście sami Aniołowie Piekieł. Thompson został przez nich zaakceptowany, dopuszczony do gangu, mógł swobodnie z nimi rozmawiać, poruszać się wśród nich, został uznany za “swojego”. Jak miał sie przekonać, nie znaczyło to nic ponadto, że tymczasowo z nim rozmawiali (a cała znajomość z Aniołami skończyła się dla Huntera ciężkim pobiciem). Ale rozmawiali. Thompson miał możliwość przeanalizowania całego zjawiska i zrobił to bardzo dokładnie. I tu wkracza “po trzecie” – Thompson doskonale obrazuje mechanizmy działania mediów (były lata sześćdziesiąte, więc głównie mówimy o gazetach). To, że dzisiaj wiemy, kim są Hell’s Angels, zawdzięczamy ówczesnym gazetom goniącym za tanią sensacją. To one wykreowały “markę” Aniołów, a sami motocykliści w zasadzie zgodzili się z tego skorzystać. Autor pokazuje nam jeden temat z wielu stron – jak było naprawdę, co policja zapisała w raporcie, a o czym informowały gazety. Różnice są kolosalne, ale dzisiaj, biorąc pod uwagę, co się dzieje z naszymi mediami, chyba nie robi to nas aż takiego wrażenia.
Jeszcze niedawno gang mętów , łapiących się niemal każdego zajęcia… A 24 godziny później – rozchwytywani przez dziennikarzy, fotoreporterów, literackich wolnych strzelców i wszelkich naganiaczy z show biznesu, mówiących im o wielkiej forsie.
Uświadomienie sobie, że Hell’s Angels stali się najsłynniejszym gangiem motocyklowym świata nie dzięki sobie, tylko wbrew sobie, jest dosyć ciekawe. Do raportów policyjnych, przedstawiania faktów, analizy artykułów prasowych, Thompson wplata również trochę psychologii. Możemy poznać “typowego” przedstawiciela gangu, posłuchać, co mają do powiedzenia jego przywódcy i jaka jest filozofia Aniołów. Obserwujemy ich na imprezach, sprawdzamy, ilu ma żony i dzieci i jak sobie radzą z przestrzeganiem prawa. Podczas lektury nie opuszcza czytelnika uczucie, jakby oglądał program przyrodniczy na temat Aniołów. Czasami styl Thompsona jest trochę jak narracja z takiego programu: Motocykliści mają skłonność do postrzegania swoich jednośladów jako osobistych monumentów; Niektórzy wyjęci spod prawa motocykliści rozumieją tę przepaść komunikacyjną, jednak większość z nich bywa skonsternowana i urażona słysząc, że normalni ludzie mają ich za potwory; Aniołowie przedstawiają wiele historyjek o dziewczynach, które się na nich rzucają. Mają tendencję do upiększania zarówno akcji, jaki panieniek. Oczywiście, książka nie jest napisana w całości takim sposobem, ale jakoś nie mogę wybić sobie tego z głowy 😉
Książka ma bardzo dużą wartość poznawczą – odkrywamy Amerykę i prawdę o Hell’s Angels. Ten poznawczy charakter ma wymiar również praktyczny. Dowiadujemy się mnóstwa ciekawych rzeczy – na przykład tego, że poza wyjątkami wyjęci spod prawa motocykliści jeżdżą harleyem 74, który normalnie waży 300 kg (jeździli w 1966 roku, jak jest dzisiaj, nie sprawdzałam). Aniołowie odchudzają go do 200 kg. W żargonie bikerów na harleya mówi się hog czyli wieprz, a na maszynę tych wyjetych spod prawa – chopped hog czyli skrojony wieprz. Stąd chopper 🙂 Poznamy definicję miłości (miłość to to, co czujesz, kiedy lubisz coś tak bardzo, jak swój motocykl) i dowiemy się, że koncept wyjętego spod prawa motocyklisty był tak unikatowo amerykański jak jazz. Wcześniej nic takiego nie istniało.
Nie jest to książka ładna. Opowiada o twardych mężczyznach, często niewykształcownych, biednych, z problemami, dla których przynależność do gangu była jednym, co mieli w życiu. Upijali się, wszczynali rozróby, bronili swoich terytoriów, bawili się na całego. Nie ma tam miejsca na delikatne uczucia. Choć oczywiście kodeks gangu był, zasady do przestrzegania również, zazwyczaj nie miały nic wspólnego z jakąkolwiek szlachetnością. Jest za to prawdziwa i to jest w niej najlepsze.
♦
Media mają wielką siłą, tak twórczą, jak i destrukcyjną. Wystarczy, że żadna z większych stacji/stron/gazet nie zainteresuje się danym tematem, a przejdzie on bez słowa komentarza. Z drugiej strony mamy do czynienia z całymi tonami “nietematów”, które nic nie wnoszą, nikogo nie wzbogacą.
Jak to się stało, że akurat ten gang trafił na pierwsze strony gazet?
Thompson zaczyna swoją opowieść od głośnej sprawy rzekomego wielokrotnego gwałtu w Monterey, o którym pisały wszystkie krajowe gazety. Potem jakiś polityk postanowił na tym wypłynąć i tak to się zaczęło 🙂 Swoją drogą było ich sporo, rzucali się w oczy, byli ważni wśród innych gangów, no i za grzeczni też nie byli. Stanowili idealny cel.