Wczoraj pisałam o książce, która mnie zachwyciła. TU możecie przeczytać o niej 🙂 Zachwyciła mnie tak bardzo, że musiałam poznać jej Autorkę. Anna Moczulska dzielnie zniosła mój dziki entuzjazm, czego wynikiem jest poniższa rozmowa. Rozmowa ciekawa i fascynująca, która spowoduje, że będziecie musieli przeczytać Bajki, które zdarzyły się naprawdę. A jeśli po przeczytaniu książki uznacie, że to zdecydowanie za mało, serdecznie zapraszam na blog Autorki – Kobiety i historia, gdzie znajdziecie więcej, dużo więcej opowieści o fascynujących kobietach. Pani Ania okazała się równie fascynującą i ciekawą postacią, jak te, o których pisze. Ale czy mogło być inaczej? 🙂
♦
Może Pani powiedzieć kilka słów o sobie? Jak to jest z tą historią – jest zawodem czy pasją?
Nie jestem historykiem (skończyłam polonistykę) i szczerze mówiąc chciałam nim być chyba tylko w dzieciństwie, kiedy zaczytywałam się w powieściach historycznych i startowałam w olimpiadach. Z czasem pochłonęły mnie inne sprawy i wybrałam inaczej. Ale może dlatego wciąż lubię historię? Była i nadal pozostała pasją, przyjemnością, a nie obowiązkiem, którego czasem ma się dość.
Pamięta Pani, kiedy i dlaczego zaczęła Pani pisać blog? Czy zawsze to był blog o kobietach? Skąd taki pomysł?
Bloga zaczęłam pisać dobrych kilka lat temu, pierwszy wpis pojawił się latem 2012 r. Pamiętam, że zainspirowały mnie rozmowy z ludźmi z Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, którzy próbowali wskrzesić pamięć o Tekli Bądarzewskiej, polskiej kompozytorce i autorce pierwszego światowego muzycznego hitu, jakim była jej „Modlitwa dziewicy”, grana przez panienki-pianistki pod każdą szerokością geograficzną. Zastanowiło mnie (i mocno wkurzyło!), że choć Tekla żyła w dziewiętnastowiecznej Warszawie – czyli z historycznej perspektywy nie tak znów dawno temu – to wiadomo o niej tyle co nic. Nie przetrwał żaden jej wizerunek, nie znamy jej twarzy, nawet dokładne daty jej życia są zagadką. Przypisaliśmy jej w Polsce rolę marnej kompozytorki, autorki uciążliwego hitu (w powieściach Sienkiewicza i Prusa co i rusz pojawiają się wyrzekania na nieznośne dźwięki jej szlagieru płynące zza szyb warszawskich domów), po czym uznaliśmy, że o tak marnej kompozytorce nie warto pamiętać. Tymczasem na świecie Teklę się ceni, pierwszą płytę z jej kompozycjami wydali Japończycy, którzy kochają jej miniatury, a „Modlitwa dziewicy” jest tam w żelaznym repertuarze każdego początkującego pianisty.
I właśnie z niezgody na zapominanie o takich postaciach zrodził się mój blog. Pierwszy wpis poświęcony był właśnie Tekli, a sam blog miał podtytuł „Zapomniane biografie”. I tak, od początku myślałam o kobietach. Zawsze miały w historii pośledniejszą rolę, jako towarzyszki pierwszoplanowych bohaterów, ich miłe tło, pomyślałam więc, że w końcu należy się im (nam) rola pierwszoplanowa i samodzielna. Z czasem uznałam, że także o znanych kobiecych postaciach warto opowiedzieć na nowo, poszukać świeższego spojrzenia, jeszcze raz przeczytać ich losy, zweryfikować obiegowe „prawdy” o Bonie-trucicielce czy anielskiej Sissi.
Jak Pani znajduje bohaterki swoich opowieści?
Bohaterki moich opowieści od dawna siedzą w mojej głowie i jest ich tyle, że właściwie co dzień mogłabym produkować nową historię. Żałuję, że brak czasu mi na to nie pozwala. Bo sam pomysł na wpis to najmniej kłopotliwa część pracy, orka zaczyna się później – przygotowuję starannie blogowe posty, szperam, szukam źródeł, czuję się odpowiedzialna i przed czytelnikami, i przed swoimi bohaterkami. No i przede wszystkim – staram się nie powielać sztampowych opinii, jakich pełno w necie, szukać nowego języka i stylu opowieści. Niektórzy zarzucają mi zbytnią emocjonalność, ale szczerze mówiąc uważam, że własną historię mamy prawo opowiadać po swojemu. Nie chcę pisać kolejnej historycznej cegły, którą w połowie odkłada się z myślą: „może i wartościowe, ale nudne”. Szukam prostego języka, atrakcyjnych pomysłów na konstrukcję opowieści – i właśnie ta prostota stylu pochłania najwięcej pracy, bo czasem naprawdę trzeba nieźle się nagimnastykować, żeby wydestylować jakąś historię, oczyścić ją z zamulających szczegółów, a przy tym nie nakłamać.
Kiedy pojawił się pomysł książki? Ciekawi mnie zwłaszcza relacja blog-książka. Czy z racji tego, że pisze Pani blog, łatwiej było napisać książkę? Czy Pani sama zdecydowała, że czas na książkę, czy ktoś się do Pani zgłosił?
Nie stałam u drzwi wydawców z pomysłem na książkę. Z propozycją napisania zwróciło się do mnie wydawnictwo, kiedy blog stał się popularny. Zaproponowałam im kilka tematów, na początek wybrali „Bajki”, mam nadzieję, że to nie będzie koniec, bo mam też inne pomysły. Ale niestety na razie muszę o nich milczeć.
Co Pani czyta? Jakie są Pani ulubione lektury, autorzy?
Czytam głównie eseistykę, literaturę faktu, z pięknej już chyba wyrosłam. Ostatnią współczesną powieścią, jaka zrobiła na mnie wrażenie była chyba „Nostalgia anioła” Alice Sebold. Za to jestem wielką fanką Sarah Waters, której historyczne powieści pochłaniam w mig (np. „Złodziejkę”, „Niebanalną więź”, „Muskając aksamit” – wszystkie wyszły w Polsce, choć w nieszczególnych przekładach). Lubię też popularyzatorskie książki historyczne pisane przez kobiety. Z wydanych stosunkowo niedawno dobrze zapamiętałam „Dziewczyny atomowe” Denise Kiernan, opowiadające o setkach zwykłych kobiet pracujących w tajemnicy przy konstrukcji bomby atomowej. Albo „Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił” – historię ciemnoskórej Niemki, która jako dorosła osoba odkryła przerażającą część swojej biografii, gdy okazało się, że jej dziadkiem był absolutny nazistowski potwór Amon Göth, komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie.
Historyków też ma się rozumieć czytuję, choć bez specjalnego czytelniczego entuzjazmu, bo ich kompetencje rzadko idą w parze z talentem do opowiadania. Ze współczesnych autorów z przyjemnością czytam właściwie tylko jednego – Brytyjczyka Paula Johnsona. Lubię zwłaszcza jego zbiory biograficznych esejów („Intelektualiści”, „Twórcy”, „Bohaterowie”) i one pewnie poniekąd były dla mnie inspiracją i (niedościgłym) wzorem.
Jak wygląda praca nad książką –gdzie Pani szuka materiałów, ile czasu zajmuje przygotowanie takiej jednej biografii, z ilu źródeł Pani korzysta?
Praca nad książką – w moim przypadku – nie różni się specjalnie od blogowania. Jak wspomniałam wyżej, postom poświęcam wiele czasu, zresztą kilka z nich trafiło po niewielkich przeróbkach do książki, wiele też znalazło się w rozmaitych edukacyjnych i popularyzatorskich wydawnictwach, bo miewam i takie propozycje. Pisząc, korzystam ze wszystkiego co zweryfikowane i sprawdzone – z pamiętników, biografii, publikacji historycznych. Kluczem są oczywiście teksty źródłowe, zapiski z dzienników czy relacje bezpośrednich świadków wydarzeń. Monografie są dla mnie cenne głównie ze względu na zawarte tam obszerne fragmenty tekstów źródłowych.
Przy pisaniu zdarzyło mi się odkryć kilka fascynujących pozycji, które okazały się nieocenioną pomocą i dały mi wiele przyjemności z lektury – były to np. „Jagiellonki polskie w XVI wieku”, kilkutomowy zbiór korespondencji polskich księżniczek i królowych opracowany przez Aleksandra Przezdzieckiego, niewznawiany od XIX wieku (dlaczego? Naprawdę świetnie się to czyta, autor przedziela cytowane listy narracyjnymi wstawkami, śledzimy razem z nim losy jego bohaterek). Fajnym przeżyciem była też lektura szesnastowiecznego dziełka Marcina Kromera, który był świadkiem przygód Katarzyny Jagiellonki, najmłodszej córki królowej Bony, i opisał je w książce pt. „Historyja prawdziwa o przygodzie żałosnej książęcia finlandzkiego Jana i królewny polskiej Katarzyny”. Był to prawdziwy szesnastowieczny bestseller, a i dziś czyta się go niczym doskonałą, gotycką powieść, tyle tam tajemnic, krwi, trupów i niespodziewanych zwrotów akcji.
Po niektóre z pozycji trzeba było przejść się do Biblioteki Narodowej, ale wiele można też znaleźć w (cudownych!) bibliotekach cyfrowych, więc na ogół pracowałam tak, jak lubię – nie ruszając się z kanapy, z laptopem na kolanach i kubkiem malinowej herbaty w ręku.
Z pewnością była to wielka przyjemność móc opowiedzieć historie kobiet w książce. Ale jak wybrać tych kilka postaci do tekstu? Czy było to trudne? Czym się Pani kierowała wybierając akurat te postaci?
W książce pomieściłam portrety dwudziestu kobiet w pięciu bajkowych rozdziałach. Oczywiście na początku tych postaci było dwa razy więcej, ale wybór nie okazał się aż tak trudny. Kierowałam się wieloma rzeczami: moją osobistą sympatią do danej postaci (nie jestem historykiem, mogę sobie pozwolić!), fabularną atrakcyjnością historii, dostępnością do tekstów źródłowych. Ale zależało mi też na tym, by bohaterki były jak najbardziej różnorodne. Żeby każda z nas mogła w tych postaciach zobaczyć kawałek siebie. Na pozór wydają się nam odległe i obce wszystkie te księżniczki i królowe sprzed wieków, jednak ich biografie przestają być tak fantastyczne, gdy przyjrzeć im się z bliska.
Można przeczytać bardzo dużo pozytywnych opinii na temat książki. Ale czy spotkała się Pani z jakąś negatywną reakcją ze strony historyków?
I tu Panią zaskoczę, bo opinie historyków były pozytywne. Kilku z nich czyta mojego bloga i szczerze mu sekunduje. „Bajki” przed wydaniem również przeczytał historyk, wytropił kilka pomyłek w datach (mam dyskalkulię!), ale ogólnie był bardzo na tak. „Błędy rzeczowe” wytykają mi tacy jak ja historyczni amatorzy, nie zdając sobie sprawy, że to, co ich zdaniem jest wynikiem niekompetencji, pozostaje kwestią interpretacji (różnie odczytywana afera z „gwałcicielem Kazimierzem Wielkim” czy kwestia wieku Jagiełły, którzy rzekomo nie był „trzydziestoletnim starcem”, gdy przybył do Polski – to kwestie ciągle będące przedmiotem historycznych sporów).
Jeśli spotkałam się z krytyką wartą uwagi to – paradoksalnie – dotyczyła ona tego, co sama uważam za największy atut swojej książki. Pisano, że jest „za łatwa”, „za dużo kolokwializmów”, „zbyt potoczny język”, „za szybko się ją czyta”. Ale generalnie o to mi właśnie szło, żeby – o czym wspomniałam wyżej – nie pisać kolejnej cegły, przy której się ziewa. Rzadko się zdarza, żeby ktokolwiek z nas przeczytał od deski do deski popularyzatorską pozycję. Nawet jeśli jest ciekawa, to w którymś momencie się ją odkłada, inaczej niż powieści, gdzie niecierpliwie czeka się końca. Chciałam, żeby moje „Bajki” były czytane jak powieść, żeby czytelnik chciał odwrócić kolejną stronę i dowiedzieć się „jak to się skończy”. I naprawdę, proszę mi wierzyć, mocno się napracowałam nad tym, żeby lektura była „za łatwa”.
Udało się to Pani znakomicie! A czy podczas swojej pracy spotkała się Pani z jakąś postacią, którą Pani szczególnie polubiła, która stała się dla Pani taką osobistą bohaterką?
Spotkałam nie jedną, a nawet trzy. Najbliższe są mi chyba „śpiące królewny” z wawelskiego zamku, czyli najmłodsze córki królowej Bony – Anna, Katarzyna i Zofia. Mniej kochane przez matkę, lekceważone przez brata, drzemały w zakamarkach dworu, sfrustrowane i przykurzone, bo żadnej nie znaleziono męża odpowiednio wcześnie, póki ich akcje na matrymonialnej giełdzie stały wysoko. A pamiętajmy, że kilka wieków temu królewnę standardowo budził do życia książę (choć niekoniecznie młody), bo tylko małżeństwo dawało kobiecie szanse, by życie to było czymś więcej niż jedną wielką drzemką, wegetacją na obrzeżach świata, który zaludniają pełnokrwiste postacie. Zofię i Katarzynę wydano za mąż grubo po trzydziestce, a najgorzej na matczynej niefrasobliwości wyszła Anna. Została starą panną i pewnie w tym spokojnym stanie zakończyłaby życie w kompletnym zapomnieniu, gdyby nie ironia losu. Jej brat Zygmunt August umarł bezpotomnie, a ona nagle ze starej panny zmieniła się w groteskową czterdziestodziewięcioletnią pannę na wydaniu. Fajny prezent od losu i historii, prawda?
Czy są jakieś czasy historyczne, do których Pani chciałaby sie przenieść? Jaka epoka jest najbliższa Pani sercu?
Jaka historyczna epoka jest mi najbliższa? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie, bo walczą we mnie dwie historyczne miłości. Z jednej strony – co w sumie dość banalne – jestem zafascynowana dynastią Jagiellonów i uważam, że jej dzieje to jedna z najlepszych historii z przeszłości, której jak dotąd nikt dobrze nie opowiedział. Wspaniałe postacie męskie, kobiece, a przy tym o wiele nam bliższe niż choćby sławni i do szczętu wyeksploatowani przez popkulturę Tudorowie czy Borgiowie (a ostatnio, dzięki tureckiej telenoweli, Sulejman i spółka). Mnie trudno się utożsamiać z królami, którzy co i rusz ścinają sobie głowy, podkładają trucizny, wszczynają religijne wojny, rozpalają stosy. Z Jagiellonami nie mam tego problemu, bo u nich (u nas!) wszystko biegło w sposób o niebo bardziej cywilizowany i zdarzały się nawet królewskie małżeństwa z miłości. Wspaniały polski XV i XVI wiek jest mi najbliższy w naszej historii.
Ale jeśli chodzi o historię kobiet, to najbardziej lubię dziewczyny dziewiętnastowieczne. Nie tak znów dalekie, podobne do nas, a jednak żyjące w świecie, który odmawiał im absolutnie wszystkiego. Zazwyczaj sądzimy, że jakieś ciemne średniowiecze było epoką najgorszą dla kobiet, ale to XIX wiek naprawdę wyłączał je z życia publicznego i pozbawiał wszelkich praw. Wprowadzony na początku XIX wieku Kodeks Napoleona (obowiązujący też w Królestwie Polskim), stawiał kobietę na jednej płaszczyźnie z dzieckiem, istniał tam formalny zapis o jej „wiecznej niedojrzałości” i całkowitej zależności od mężczyzny. Pewno dlatego w końcu się zebrały i zaczęły walczyć o swoje, schyłek tego wieku to przecież czas masowych ruchów sufrażystek, który w końcu przyniósł efekty. Stąd mój wielki sentyment do tych dziewiętnastowiecznych panien, które wybijały się na swoje w najróżniejszych dziedzinach – takich jak wciskająca się w spodnie George Sand, przemierzająca świat w pojedynkę Nellie Bly, kopiąca piłkę Nettie Honeyball, szukająca skamielin na klifach Mary Anning nazywana dziś “paleontologiem wszechczasów” czy walcząca w powstaniu Emilia Plater. Czuję z nimi jakieś powinowactwo. Pewnie dlatego, że we wszystkim, czego dziś nikt nam nie może zabronić – one były pierwsze.
♦
Jeszcze raz bardzo dziękuję Autorce za inspirującą rozmowę ♥
“… co ich zdaniem jest wynikiem niekompetencji, pozostaje kwestią interpretacji”
Podoba mi się to stwierdzenie. Wydaje mi się, że wiele osób podchodzi do historii, jak do prawdy objawionej, nie zdając sobie sprawy z tego, że większość z tego, co wiemy o przeszłości to właśnie interpretacje.
[…] mi się podobały, głównie ze względu na podejście do historii. Zachęcam do przeczytania rozmowy z Anną Moczulską. Autorka prowadzi blog Kobiety i historia (choć ostatnio trochę zamilkła), […]