Wydawnictwo Muza zabrało mnie z powrotem do dzieciństwa i jestem z tego powodu ogromnie szczęśliwa. Nawet nie spodziewałam się, ile radości sprawi mi Połącz kropki Patricii Moffett. Ja byłam jednym z tych dzieciaków, którym wystarczyło dać kolorowankę, albo jakieś zadania do wypełniania i rozwiązywania i nie było ich godzinami. Pamiętam, że były do kupienia takie grubaśne książki dla dzieci, pełne przeróżnych kolorowanek, uzupełnianek, labiryntów, kropek i innych zadań i zagadek, wypełniony bohaterami z bajek. Im grubsze, tym lepsze 🙂 Uwielbiałam je i pamiętam do dzisiaj to uczucie, kiedy siadałam po raz pierwszy nad takim zbiorem, otwierałam i robiłam wszystko po kolei, systematycznie. Nie było, że coś jest fajniejszego, albo że ulubieni bohaterowie – miało być wszystko po kolei 😉 To odkrywanie, co kryje się kolejnej stronie było częścią zabawy 🙂
Dlatego jak zobaczyłam Połącz kropki postanowiłam sprawdzić, czy coś z magii dzieciństwa w tej zabawie zostało… I mogę Wam napisać, że zostało, oj zostało. Jestem znowu zachwycona i spędzam godziny, ślęcząc z ołówkiem w ręce nad tysiącami kropek żeby je połączyć. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że czuję się przy tym świetnie, prawie jak artysta, albo jak ktoś, kto rzeczywiście coś rysuje i tworzy 🙂
Najpierw patrzymy na wielkie zbiorowisko małych punkcików. Na niektórych stronach od razu widać po ich ułożeniu, co będziemy rysować. Na niektórych zagadka pozostaje nierozwiązana aż do ostatniej kropki. A przy niektórych nawet po połączeniu wszystkich ciężko się zorientować, co tak właściwie stworzyliśmy 😉 Technik łączenia też może być wiele (a wydawałoby się, co to za filozofia, łączyć kropki!). Ja działam ołówkiem, bo czuję się bezpieczniej (choć to bardzo złudne, bo nie mam w domu gumki do ścierania D:) Można bawić się kredkami, długopisami, łączyć w jednym kolorze albo w kilku. Można rysować linie od linijki, żeby było prosto, można od ręki, wtedy wiadomo, machnięcia się zdarzają (mój Most Brookliński na przykład uwieczniałam w bardzo wietrzny dzień ;-)). Można stawiać zdecydowane linie, albo pobawić się w szkicowanie. Opcji jest mnóstwo, a jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia. No i kropki, bo jednak lepiej wychodzi, jak się je łączy po kolei 🙂
Kolorowanki w moim przypadku się nie sprawdziły, ale kropki już tak. Nie wiem, czy to przez sentyment z dzieciństwa, możliwość “stworzenia” czegoś, tego, że relaksuje mnie to i sprawia przyjemność, gdy spod ołówka wyłania się jakiś kształt. Chyba nieważne. Jeśli lubiliście taką rozrywkę jako dzieci, teraz też na pewno będziecie zadowoleni 🙂
Uwielbiałam łączyć kropki! Uwielbiałam!
czas powrócić! 😀
O, to coś dla mnie! W kolorowanki nie mogę się jakoś wkręcić, potrzebuję większych wyzwań i zaskoczeń, ale to łączenie kropek wydaje się super! 🙂
Jest super 🙂 ja właśnie do kolorowanek też jakoś się nie mogę przekonać, ale łączenie kropek to już zupełnie inna historia! 😀