O Johanie Theorinie opowiem Wam przy okazji Września z kryminałem, wydarzenia organizowanego na facebooku przez Miasto Książek. Zazwyczaj kiepsko mi wychodzi branie udziału w takich akcjach, bo nie wyrabiam się na zakrętach, albo zazwyczaj czytam wtedy nie to, co powinnam. Ale tym razem postawiłam sobie dwa cele – opowiem Wam o Theorinie (trochę oszustwo, bo przeczytałam go ciut wcześniej) i nadrobię książki Val McDermid. Zawsze miałam je gdzieś w planie, a to jest idealna okazja, żeby ten plan w końcu zrealizować!
O Theorinie Bartosz Szczygielski (przy okazji – tegoroczny kryminalny debiutant – Aorta) powiedział, że jego po prostu trzeba znać. Jego krótkie “spodoba ci się” ostatecznie przekonało mnie do sięgnięcia po jego książki. I żeby było z rozmachem, wypożyczyłam od razu wszystkie części.
Miał rację. Spodobało mi się. I wam też się spodoba, więc namawiam i zachęcam do czytania. Wydaje mi się, że Theorin nie jest u nas bardzo popularny (być może się mylę i tylko ja jestem taka nieogarnięta, że go nie znałam), a naprawdę myślę, że warto. Nie będę Wam recenzować każdego tytułu z osobna, zapiszę tylko parę ogólnych impresji po spotkaniu z nim.
Kwartet olandzki liczy pięć części (czy zrobi się z tego kwintet, może części będzie jeszcze więcej, a może kwartet pozostanie nazwą umowną?) Olandia to szwedzka wyspa, która według popularnej legendy jest pozostałością wielkiego motyla, któremu odpadły skrzydła i zakończył swój lot w morzu. Johan Theorin wybiera ją na miejsce akcji swoich powieści, nadając im tym samym niesamowity, wyspiarski klimat. Nie wiem, na czym to polega, ale wyspiarskie powieści mają w sobie jakąś przyciągającą moc. Theorin umiał tę moc wykorzystać, po to, by przyciągnąć i zaciekawić czytelnika. Jego olandzkie powieści można określić jako kryminały, ale ja bym je chętniej określiła jako nie-tylko-kryminały.
To, że nie będę Wam pisać o fabule, pewnie już wiecie. Każda część to inne morderstwo, inna zagadka. Łączy je wszystkie postać emerytowanego kapitana statku, Gerlofa Davidssona, który czasami bliżej, czasami dalej, ale jest powiązany ze sprawą. Nic dziwnego, bo po pierwsze mieszka przecież na wyspie, gdzie wszyscy stali mieszkańcy się znają, a każda nowość i odchylenie od normy jest natychmiast zauważane; a po drugie przejawia zapędy detektywistyczne i dużą samodzielność w tym zakresie. To, co wyróżnia książki Theorina na tle innych to między innymi właśnie bohaterowie. Nie ma sztandarowych bohaterów kryminałów, detektywów, policjantów. Nie ma pospolitych morderców – są mordercy, oczywiście, ale okoliczności sprawiają, że nie są tacy, jak wszyscy inni. Są za to sploty okoliczności, wypadki, wydarzenia. Są przede wszystkim ludzie – dobrzy, źli, chciwi, uczciwi, chorzy, zdrowi, bogaci, biedni. Cały przekrój przez człowieczeństwo. Zbrodnia wydaje się być tylko pretekstem do snucia olandzkej opowieści.
A Olandia to nie jest takie zwykłe miejsce. I to jest druga rzecz, która czyni te powieści wyjątkowymi. Każda wyspa jest odrębnym kawałkiem świata. Wyspiarze to osobna grupa ludzi, można powiedzieć, że wyspa to nie miejsce, to stan umysłu. Olandia stała się idealną przestrzenią na opowieści Theorina. Bo opowiada nam o życiu na wyspie, o relacjach pomiędzy stałymi mieszkańcami a przyjezdnymi i turystami, wszystko na pierwszy rzut oka toczy się tak, jak powinno. Dopiero po chwili zostajemy zaskoczeni – powoli Theorin odsłania przed nami drugie oblicze wyspy – pojawiają się elementy nadprzyrodzone, opowieści z przeszłości, legendy i przepowiednie, historie rodzinne. Pojawia się mgła, smugi krwi w ziemi i bezkresny alvaret.
Te książki straszą bardziej niż zwykłe kryminały. Nie wiadomo czego się po nich spodziewać. Theorin perfekcyjnie gra z czytelnikiem, łącząc elementy kryminału z piękną, magiczną i tak bardzo uniwersalną opowieścią o ludziach. Wyciąga na światło dzienne wszystkie nasze wewnętrzne lęki i obawy, czasami do końca nie orientujemy się, co jest prawdą, a co nie, błądząc w gęstej, olandzkiej mgle.
Bardzo mi się podoba. Theorin stworzył niezwykle klimatyczny świat, z niesamowitymi krajobrazami, o których długo się nie zapomni i które chce się zobaczyć na własne oczy. Pięknie wkomponował w ten krajobraz człowieka i jego silne strony i słabości. Perfekcyjnie połączył teraźniejszość i przeszłość, według zasady, że nie da się żyć na wyspie i zapomnieć o przeszłości. Lubię książki nieoczywiste, a te takie są.
Wszystkie części są świetne. I jak zawsze polecam czytanie od początku. Choć tutaj chyba nie ma to aż takiego wielkiego znaczenia – ja jednak lubię czytać w takiej kolejności, w jakiej pisał autor.