Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o książce, której pełny tytuł brzmi Niedyskretnik, czyli co dama powinna wiedzieć o seksie, małżeństwie i dobrych manierach, a o czym mówić nie wypada. Na początku nie byłam do niej przekonana, ale tylko do momentu, w którym dowiedziałam się, że to przewodnik po czasach wiktoriańskich! Wiecie, że darzę te czasy wielkim sentymentem, choć zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że podobają mi się raczej moje wyobrażenia, wyniesione z romansów historycznych, niż prawdziwa epoka (choć nie we wszystkim).
Therese Oneill postanawia się z takimi wyobrażeniami rozprawić. Przenosi nas z XXI wieku prosto w czasy wiktoriańskie i uświadamia, jak wyglądały kolejne sfery życia. Co najlepsze absolutnie nie skupia się na tak zwanej wielkiej historii, sprawach gospodarczych czy politycznych. Nie, ona pisze o tych wszystkich zagadnieniach, które zawsze mnie nurtowały, a żadne książki czy filmy nigdy nie ich nie poruszały. Dlaczego kobiety nie nosiły majtek, jak sikały nosząc 20 kilogramową suknię, co z depilacją, zabiegami kosmetycznymi, zwykłym myciem? Autorka nie poprzestaje na zabiegach higienicznych – pisze o tym, jak wiktoriańska kobieta powinna się odżywiać, jak zachowywać się w miejscach publicznych, jak wyglądały zaloty, małżeństwo i noc poślubna. Dużo miejsca poświęca ówczesnej wiedzy medycznej (czy jej braku), społecznym konwenansom czy sztuce prowadzenia domu. Wszystkiego doświadczamy na własnej skórze, a autorka nieustannie podkreśla różnie między dzisiaj a kiedyś.
To wszystko jest absolutnie dla mnie fascynujące. Opowieść o tym jak wyleczyć swoją córkę z fazy na księżniczki zostanie ze mną na bardzo długo. W ogóle ta książka może Wam zepsuć oglądanie filmów historycznych i czytanie romansów – bo jednak trudno zapomnieć, że nasza główna wiktoriańska bohaterka prawdopodobnie nie myła się od tygodnia, nie nosi majtek, a na sobie ma suknię, której raczej nigdy nie można uprać, bo ulegnie zniszczeniu. Ale ja kocham takie ciekawostki! To, że szczotki nie służyły do czesania, dlaczego białe ubrania stały się symbolem statusu społecznego czy jak flirtować po wiktoriańsku. Przeczytałam tę książkę jednym tchem. Poczucie humoru autorki (podpisy pod zdjęciami to mistrzostwo świata) sprawiło, że śmiałam się i chichotałam co drugą stronę, jednocześnie zdając sobie sprawę, że dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy. Cenię i lubię takie książki i taką formę opowiadania o historii.
Jedynym zarzutem, jaki mogę mieć jest forma narracji. Autorka zwraca się do swoich czytelniczek bezpośrednio (z góry chyba zakładając, że żaden facet nie będzie zainteresowany taką lekturą), na ty. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie radosny szczebiot autorki. Bo poczucie humoru poczuciem humoru, ale jednak są jakieś granice. Bardzo chciałabym zobaczyć ten tekst w oryginale, żeby sprawdzić, czy to faktycznie Therese, czy tłumaczka Jolanta Sawicka za bardzo się wczuła. Pewne zwroty po angielsku trudno przetłumaczyć tak, żeby po polsku nie brzmiały infantylnie i chociaż trochę znośnie. Można to jednak zignorować, jeśli komuś bardzo przeszkadza, bo warto skorzystać z tej wycieczki w czasie. Zwłaszcza jeśli ktoś kocha XIX wiek!
Cała reszta na plus! Lektura tej książki to świetna zabawa. Nie czytajcie jej w środkach komunikacji miejskiej. Ja to zrobiłam i zaliczyłam dziwne spojrzenie od pani siedzącej obok mnie, gdy chichotałam akurat nad grafiką przedstawiającą kobiecy układ rozrodczy. Wielkim plusem tej książki jest bogaty materiał zdjęciowy i graficzny (choć oprócz zabawnych podpisów powinny być również te o autorstwie). Jednym słowem – bardzo polecam! Proszę uodpornić się na rozlewającą słodycz autorki (tłumaczki) i zwiedzać wiek XIX! Napiszcie potem, co najbardziej Was zaskoczyło 🙂
♦
Gdzieś mignęła mi ta książka, ale nie przypuszczałam, że dotyczy takiej tematyki. Też chętnie dowiem się rzeczy, które zazwyczaj nie zostają poruszone ani w opracowaniach historycznych, ani w powieściach czy filmach. Nie mam złudzeń, że w czasach wiktoriańskich kobieta wiodła życie lekkie i przyjemne, ale pewnie nie raz będę zaskoczona w jakich warunkach musiała sobie radzić.
Ja się zastanawiam tylko nad tym, czy za dwieście lat nas tak nie będą żałować 😀
Pod pewnymi względami na pewno 🙂
Planujesz wprowadzić nową wiedzę w życie? 😉
Zdecydowanie nie 😀 Zginęłabym w XIX wieku bardzo szybko 😀