Radka Denemarková || Tłumaczenie Tomasz Timingeriu i Olga Czernikow
Jakiś czas temu kilka osób poruszyło w tym samym czasie temat czytania książek spoza kręgu europejskiego czy anglojęzycznego. Często nasze lektury ograniczają się do rodzimych pisarzy i do angielskich. Są najbardziej rozpowszechnieni i dostępni, nic więc dziwnego. Z drugiej strony nie da się przeczytać wszystkiego po polsku, a co tu mówić o nadrabianiu reszty świata. Wszystkiego przeczytać się nie da, owszem, ale postanowiłam trochę tego świata poznać i przeczytać chociaż jedną książkę z każdego kraju na świecie. Na razie nie poszalałam za bardzo, bo zaliczyłam Bułgarię, Irlandię i Słowację, ale przyjdzie też czas na bardziej egzotyczne lektury. Dzisiaj do listy dorzucam Czechy – choć czeskich książek trochę już przeczytałam, ale ta jest pierwszą w tym roku.
Radka Denemarková jest czeską pisarką, wielokrotnie nagradzaną (m.in. nagrodą Wald Press Award za bezkompromisowość w przedstawianiu trudnych tematów społeczno-historycznych oraz za niezłomne niesienie idei humanitaryzmu w swojej twórczości). Pieniądze dla Hitlera to moje pierwsze spotkanie z nią, jestem jednak pewna, że nie ostatnie. Dawno nie czytałam książki tak emocjonalnie wymagającej, która jednocześnie byłaby powieścią. Bo zazwyczaj to reportaże tak mną poniewierają. Wiecie też bardzo dobrze, że obozowej literatury pięknej unikam jak ognia – taki temat uznaję tylko w formie non fiction (choć być może zrobię wyjątek dla Bibliotekarki z Auschwitz). Tu jednak od samego początku byłam pewna, że to będzie dobra lektura, bo poleciła mi ją zaufana osoba. Nie miałam jednak pojęcia, jak bardzo dobra będzie.
Ta książka zaczyna się tam, gdzie inne się kończą. Gita Lauschmann wraca po wojnie do domu z obozu koncentracyjnego. Szczęśliwe zakończenie, przeżyła. Ale okazuje się, że jej powrót do domu, tak pełen nadziei i wiary w to, że wszystko, co złe jest już za nią, był najgorszą decyzją w życiu. Bo tak jak dla Niemców ona i jej rodzina byli Żydami, tak dla czeskich mieszkańców miasteczka byli Niemcami. Po zakończeniu wojny mieszkańcy przejęli cały majątek, bo przecież im się należy za krzywdy. Powrót Gity i jej brata był jak żywy wyrzut sumienia, jak paląca prawda, której trzeba spojrzeć prosto w oczy, a do tego rzadko kto jest zdolny. Był zagrożeniem, że stracą to, co co po wojnie sobie wzięli. Budzą się demony, usprawiedliwianie wyrządzonej krzywdy krzywdami innych, zrzucanie odpowiedzialności, brutalność i toczenie wojny tam, gdzie wojna powinna się skończyć. Mieszkańcy miasteczka są przekonani, że mają prawo Gitę ukarać za to, że przeżyła, za to, że wraca jak do siebie, że jest i czegoś od nich chce. Gita musi uciekać, ale wiele lat później wraca, by spróbować rozprawić się ze swoją historią, która uniemożliwiła jej dalsze życie.
Nawet swojego dziecka, swoich wnuczek nie jestem w stanie kochać bardziej niż siebie samej. A co dopiero innych.
Gita opowiada swoją historię z perspektywy czasu, jest już starszą panią, która doczekała się dzieci i wnuków. Przeżyła obóz koncentracyjny, ale najgorsze było dopiero przed nią – to samo w sobie jest mocno niepokojące, bo co może być gorszego niż obóz koncentracyjny? Może to, że powrót do bezpiecznego świata okazał się koszmarem, z którego znowu trzeba uciekać? To, że ludzie to bestie, które tylko czekają, aż potknie ci się noga, a czasami wystarczy być po prostu w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze? Że życie łamie raz za razem, a znikąd nie ma pomocy? Ilość bólu na stronach tej książki jest przytłaczająca, długo po jej skończeniu nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jeszcze o niej myślę.
Trauma jest dziedziczona, winy przechodzą z pokolenia na pokolenie. Kiedy pojawia się ktoś, kto wyciąga niewygodną prawdę już dawno pogrzebaną i rzuca ją młodym mieszkańcom Puklic w twarz, reagują tak samo jak ich rodzice. Próbują się za wszelką cenę pozbyć problemu wszystkimi dostępnymi sposobami. To przerażające, bo pokazuje, że ludzie nie uczą się na błędach, wcale nie mają w sobie potrzeby ich naprawiania, a jedyną niezmienną prawdą jest to, że nigdy nie wiadomo, czego się po innych można spodziewać. To smutny wniosek, którego nie łagodzi nawet pozytywna postać.
Nie chcę, żeby moje książki były deserem po kolacji. Chcę, żeby stanęły kością w gardle.
Autorka w jednym z wywiadów
Mogłabym o niej rozprawiać jeszcze dłużej, ale trzeba ją po prostu przeczytać. Pięknie napisana i przetłumaczona, do bólu prawdziwa, pokazująca to, nad czym się z reguły nie zastanawiamy, kiedy myślimy o powrotach więźniów z obozów. Denemarková zadaje pytania, na które wolelibyśmy nie odpowiadać, przypomina to, co wolelibyśmy zapomnieć, zmusza nas, by spojrzeć prosto w oczy temu, co przeraża nas najbardziej. Rozlicza historię w jeden z najlepszych możliwych sposobów, zostawiając czytelnika rozbitego, ale jednak z większą świadomością. A to bardzo się liczy.
♦