W maju miał polską premierę album Annie Leibovitz Portrety 2005-2016. Piszę o tym, żeby podkreślić, ile czasu zabrało mi nacieszenie się tym albumem i ogarnięcie się na tyle, by coś o nim napisać. Zastanawiałam się, co napisać – niektóre książki są jedynie pretekstem do opowiedzenia jakiejś historii czy snucia rozważań na jakieś tematy. Ja tak mam z Annie. Od kiedy pamiętam, zawsze cieszyły mnie ładne rzeczy. Lubię patrzeć na świat kadrami. Czytałam bardzo dużo o fotografach, oglądałam albumy, próbowałam dotrzeć do tego, jak ci najbardziej znani postrzegają rzeczywistość. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz natknęłam się na Annie Leibovitz, ale pamiętam, że od razu się zakochałam. Nie wiem na czym to polega, ale niektórzy ludzie mają umiejętność zjednywania sobie ludzie. W zawodzie fotografa to wielka zaleta i niejedna osoba fotografowana przez Leibovitz wspominała właśnie o tym.
Nie chcę tutaj opisywać jej życiorysu ani analizować jej zdjęć. Nie znam się na fotografii aż tak, żeby rozkładać jej twórczość na części pierwsze, a i o jej życiu już napisano sporo. Nawet jeśli nie wiecie o niej zbyt wiele, na pewno znacie jej nazwisko i zdjęcia, które zrobiła. Przynajmniej niektóre z nich. Annie Leibovitz ma bardzo ciekawy (i szalony!) życiorys, jeśli będziecie mieć okazję się z nim zapoznać, to warto! Dzisiaj Annie jest postrzegana jako jeden z najlepszych fotografów, zdjęcia jej autorstwa to wielki komplement i marzenie wielu, a kiedy już do tego dojdzie, fotografce pozwala się na wiele. Bo wszyscy wiedzą, że warto.
Album Portrety 2005-2016 to zbiór fotografii z tych właśnie lat, nie są to jednak tylko portrety. Znajdziemy w nim zdjęcia ludzi, których znamy z pierwszych stron gazet i tych mniej znanych, a wyjątkowo uderza połączenie nazwisk. Bo obok Elżbiety II jest Kim Kardashian, obok Bracka Obamy Lady Gaga, a obok Stephena Hawkinga Johnny Depp. Znajdziemy w nim również miejsca czy krajobrazy ważne dla Annie. Czerwone wzgórze Georgii O’Keeffe, biurko Virginii Woolf, stroje Aleksandra McQueena, buty Annie Oakley – to wszystko Leibovitz uwieczniła na swoich fotografiach. Znalazło się też miejsce na Harry’ego Pottera.
Jedną z charakterystycznych cech fotografii Leibovitz jest ich niesamowita plastyczność. Po niej właśnie widać, że mamy do czynienia z jej zdjęciami. Obok zdjęć całkowicie wystylizowanych, przemyślanych, takich jak sesja z gwiazdami kina wcielającymi się w bohaterów bajek, są zdjęcia zastane, na których bohaterowie są w naturalnym otoczeniu, w swoich przestrzeniach, w swoich porządkach czy bałaganach, we własnych piżamach, przy pracy, w łóżku. Bo Annie nie robi tylko zdjęć – ona opowiada historię. Dla niej wszystko jest ważne – historia, jaką człowieka ma do opowiedzenia, historia miejsca, głosy, dźwięki, zapachy. Sama o tym wielokrotnie mówiła, że dobre zdjęcie to nie obraz, a emocje.
Annie jest mi bliska być może też z tego powodu, że zawsze podkreśla, że nie jest fotografem technicznym. Zawsze bardziej interesowała ją treść. Mnie to inspirowało i ciągle inspiruje, bo nigdy nie miałam ochoty wgłębiać się w techniczne szczegóły ani gonić za nowinkami. Annie stanowi dowód na to, że można po prostu robić zdjęcia.
Sam album jest absolutnie zachwycający. Wielki format, bardzo dobry jakościowo papier, foliowa (z plastiku?) okładka, na wyklejkach fragmenty stron z zielnika Emily Dickinson. Tekstu nie ma w nim właściwie w ogóle – jedynie na początku esej Alexandry Fuller, a na końcu kilka słów od autorki zdjęć. Reszta opowiedziana jest obrazem.
Dla mnie to bardzo cenna pozycja. To książka, po którą sięga się ciągle. Zdjęcia Annie Leibovitz cieszą oko, ale warto wgłębić się bardziej, bo każde z nich opowiada jakąś historię. Polecam również obejrzenie na Youtube wywiadów z Annie albo materiałów z sesji zdjęciowych. To szalenie poszerza perspektywę – jak to wszytko tak naprawdę wygląda ( wiedzieliście, że do sesji zdjęciowej z królową angielską, która trwała pół godziny, Annie i jej 11 asystentów przygotowywało się trzy tygodnie?). Posłuchajcie też Annie – to, co u niej podoba mi się najbardziej, to właśnie podejście do fotografii, do ludzi, do pasji, do świata. To osoba, którą warto znać, inspirować się nią i uczyć się od niej.
PS Wiem, że wielu z Was powie, że album jest za drogi. Ale jeśli spojrzycie na to, jak jest wydany, zmienicie zdanie. Warto czasami zamiast 5 książek kupić jedną. Cena okładkowa to 300 zł, ale w księgarniach internetowych znajdziecie go już w cenie poniżej 200 zł. Jest wart każdej złotówki.