Byłam świetną ekspedientką, gdyż nauczyłam się z podręcznika co, kiedy i jak robić, ale co ze światem, do którego nie ma instrukcji obsługi? Zupełnie nie miałam pojęcia, czy potrafiłabym zachowywać się tam jak człowiek.
Tłumaczenie Dariusz Latoś
Dzisiejszy tekst będzie krótki, tak jak krótka jest powieść Sayaki Muraty Dziewczyna z konbini. Ta malutka książeczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie – takie, że muszę się tym podzielić tutaj, choć początkowo miałam napisać kilka słów tylko pod zdjęciem na Instagramie. Zawsze zadziwia mnie to w literaturze japońskiej, że jest ona tak celna i że jej twórcy używają tak mało słów. I tymi słowami potrafią wyrazić dużo więcej niż niejeden zachodzi pisarz. Chyba dorastam powoli do tego, żeby zacząć wymieniać literaturę japońską jako jedną ze swoich ulubionych, choć wcale przecież tak dobrze jej nie znam.
To też jeden z rzadkich przypadków, kiedy czytam blurby o książce i przecieram oczy ze zdziwienia – czy my czytaliśmy na pewno ten sam tytuł? Ani ona nie jest ironiczna, ani nie napisana pełnym sarkazmu językiem, ani tym bardziej nie ma w niej absurdalnego świata. Jedyny blurb z którym mogę się zgodzić to ten z Seattle Times, gdzie ktoś krótko określił ją jako niepozorne arcydzieło.
Dziewczyna z konbini to pozornie bardzo prosta historia. 36-letnia Keiko Furukura pracuje dorywczo w konbini, mini markecie otwartym dwadzieścia cztery godziny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że taką pracę zazwyczaj wykonują studenci, a dojrzała Keiko średnio wpisuje się w ten schemat. Do tego nie interesuje jej kariera, nie ma męża, co gorsza, nie miała nigdy żadnego chłopaka. Jej samej to nie przeszkadza, a dopóki wypełnia swoje zadania i nie zwraca na siebie uwagi, otoczenie też zdaje się ją akceptować. Tylko najbliżsi wiedzą, że coś jest nie tak i że bycie człowiekiem dla Keiko to najtrudniejsza rola, z jaką musi się zmierzyć.
W tej książce jest tyle warstw, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Opowieść Muraty można czytać jako obraz współczesnej Japonii, gdzie miejsce kobiety w społeczeństwie w dalszym ciągu określa jej przynależność do mężczyzny. Jeśli takowego nie ma – kobieta też nie istnieje. Jest w tej historii też co nieco o mężczyznach, ale to zostawię wam do odkrycia. To również historia o inności – jak w japońskim świecie, gdzie wszystko musi być raczej poukładane i nazwane, mogą funkcjonować ci niedostosowani. Bo że są, to wiadomo. Ale co z nimi robić? Kim są? Jak reagują na nich ci zdrowi? I czy to dotyczy jedynie świata japońskiego?
To ostatnie pytanie prowadzi nas do tego, co w tej historii podobało mi się najbardziej. Bo jest ona na wskroś japońska, ale jednocześnie tak bardzo uniwersalna (do tej pory chyba tylko u japońskich pisarzy spotkałam się z tekstami tak bardzo charakterystycznymi, a jednocześnie tak uniwersalnymi – ale z drugiej strony z dużą częścią literatur światowych jeszcze się nie zetknęłam). Dziewczyna z konbini to opowieść o obcości – nie tylko tej japońskiej, ale tej ludzkiej. Po lekturze tej książki boleśnie odczuwamy, że nasze istnienie to zbiór reguł i zasad, które znamy, nie wiadomo skąd. Wiemy, co można, a czego nie, rozpoznajemy uczucia, mamy w sobie emocje, które nie pozwalają nam robić i mówić wszystkiego, co byśmy chcieli, wiemy co wypada, jak się zakochać, czego oczekują od nas inni i dana sytuacja. Tylko, że nie zawsze. Niektórzy tego nie wiedzą. I co wtedy?
Czyli jednak istniał jakiś podręcznik. Wzorzec normalnego życia tkwił w ludzkich umysłach już od prehistorii, więc nikt nie czuł potrzeby, aby go wydrukować.
Bohaterka w którymś momencie mówi dobrze wyszło mi bycie człowiekiem. Zatrzymałam się przy tym zdaniu na dłuższy moment. Czy my w ogóle na co dzień zdajemy sobie sprawę, jak czasami trudno być człowiekiem? I to nie w kontekście bycia dobrym, ale w znaczeniu wypełniania wszystkich ról przypisanych ludzkiemu gatunkowi. Nie wiemy, co bohaterce dolega. Ja stawiałabym na Aspergera, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Keiko obnaża samą istotę człowieczeństwa. Kiedy spotykamy osobę, która nie rozumie, co to znaczy być człowiekiem, wszystko trzeba jej wyjaśniać od podstaw. To z kolei wymusza na nas zastanowienie się i zwrócenie uwagi na pewne kwestie – i okazuje się bardzo często, że nie umiemy ich nawet dobrze wyjaśnić ani umotywować.
Patrzenie na świat Keiko jest fascynujące. Jej naśladowanie innych, postrzeganie zachowań, konwenansów pozwala nam spojrzeć świeżym okiem na nas samych. I jeszcze jedna ważna rzecz – dlaczego zawsze na siłę chcemy ulepszać i dopasowywać innych do siebie? Ta książka to fantastyczna lekcja pokory i jednocześnie uświadomienie, że to, że ktoś jest inny, nie znaczy wcale, że jest gorszy. Nie musimy go ratować. Zostawiam Was z tą myślą i naprawdę zachęcam do przeczytania. Piękna rzecz! Nie ma w niej fajerwerków, nie ma dynamicznej akcji, łamiących serce rozstań czy innych szaleństw. Jest zwykłe życie w swojej najbardziej niezwykłej odsłonie. Jestem pod wielkim wrażeniem, a książka zostanie ze mną na długo.
PS Wcale nie wyszło jakoś krótko. Chyba nie umiem pisać krótko. Powinnam uczyć się od japońskich pisarzy!
♦