23 września 1889 Fusajiro Yamauchi otworzył w sercu Kioto niewielki sklepik. (…) Na witrynie swojego nowego interesu wypisał jego nazwę: Nintendo. Yamauchi wymyślił ją, łącząc znaki kanji “nin”, “ten”, “do”. Razem znaczyły coś na kształt “zostawmy szczęście niebiosom”.
Jestem graczem, ale takim niedzielnym. Wprawdzie mogę zaplanować sobie urlop wtedy, kiedy wychodzi gra, na którą czekam, mogę spędzić setki godzin przedzierając się przez Skyrim, mogę całymi dniami i nocami w coś grać, a to wszystko dlatego, że uwielbiam to medium i historie, które wymyślają twórcy gier lub które przenoszą z innych źródeł – filmów czy książek. Ale nie mam w sobie za grosz świadomości historycznej, techniczne aspekty też jakoś nie bardzo mnie pociągają (choć ktoś kiedyś mocno namawiał mnie do zrobienia swojej gry – muszę wrócić do tego pomysłu), a już na pewno daleko mi do analizowania każdego, najmniejszego aspektu gry, bawienia się w cosplay czy najzwyczajniej w świecie intensywnego życia grą. Nie mam chyba w sobie takiego fanowskiego pierwiastka, który pozwoliłby mi robić te wszystkie rzeczy, ale to wcale nie przeszkadza w radości grania 🙂
Dla mnie gry to takie książki na żywo. I w książkach, i w grach mamy wspaniałe historie, bohaterów, światy. Kiedy czytam, pracuje moja wyobraźnia, ale cały czas jestem jedynie obserwatorem wydarzeń. Gra daje mi coś niesamowitego – mogę stać się uczestnikiem, głównym bohaterem, mogę zobaczyć świat i na niego wpływać, a od moich decyzji i od tego, co zrobię, zależy dalsza historia. Bo wyobraźcie sobie, że w książce ktoś ginie. A w grze to Wy musicie podjąć decyzję, czy zginie. Albo żeby nie było łatwo, jeśli go uratujecie, zginie ktoś inny. I macie ograniczony czas na decyzję…
Zeszłam trochę z tematu, bo kiedy myślę o grach, to zawsze czuję potrzebę napisania, że są tak samo fajne jak książki. A w wielu przypadkach lepsze. A myślę o grach w związku z Wojnami konsolowymi Blake’a J. Harrisa. Kiedy tylko pojawiła się informacja o tej książce wiedziałam, że ją przeczytam. Mimo mojej ignorancji, a może właśnie przez nią – żeby ją trochę zmniejszyć, żeby się czegoś dowiedzieć. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się jak wygląda rynek gier komputerowych to ta książka jest absolutnie dla Was. Myślę, że każdy fan gier i grania też powinien ją przeczytać, nawet taki niedzielny jak ja.
Bo Harris opowiada nam o legendzie świata gier, biznesmenie, który nie wiedząc nic o rynku gier, zmienił jego oblicze. Tom Kalinske przeszedł z firmy Mattel (tej od Barbie) do Segi i wypowiedział wojnę Nintendo. Wojny konsolowe to pełna niuansów, najdrobniejszych szczegółów opowieść o tym, jak wygląda(ł) przemysł i biznes growy. Kiedy człowiek gra, nie zastanawia się nad tym, że to po prostu biznes. A jak w każdym biznesie kluczową rolę odgrywają pieniądze, nie wszyscy zachowują się fair, a podkradanie pomysłów i rywalizacja jest na porządku dziennym. Harris bardzo dobrze oddał ducha rywalizacji, ale przede wszystkim pokazał dynamiczne zmiany i wizjonerskie spojrzenie Kalinskiego. To fascynujące móc zajrzeć w przeszłość, zobaczyć, jak powstawały kultowe dzisiaj gry i postacie. Zawsze ciekawił mnie proces powstawania rzeczy, które dzisiaj uznajemy za oczywiste – a przecież ktoś kiedyś musiał je wymyślić.
Całość książki oparta jest na rywalizacji Segi z Nintendo, ale znajdziemy w niej o wiele więcej. Inspirującą historię o tym, jak jeden człowiek może zmienić historię. Poznamy rynek gier, jego funkcjonowanie, to jak działają firmy tworzące gry. To jest niezmiernie ciekawe! Dodatkowo przecież Sega i Nintendo nie działały w próżni, więc są inne firmy i ich sposoby na utrzymanie się na rynku. Jest cała galeria przeciekawych postaci, ludzi, którzy na różne sposoby byli związani z grami. Harris pokazuje rozmach tego przemysłu, nie zapominając jednocześnie o sprawach najistotniejszych.
Miałam obawy przed lekturą, bo stworzenie spójnej opowieści na podstawie setek rozmów i wywiadów wydaje się bardzo trudnym zadaniem. I pewnie takie było, ale Harris poradził sobie doskonale. Mimo dużego poziomu szczegółowości, mimo skupienia się w niektórych miejscach na sprawach czysto biznesowych, Wojny konsolowe są wręcz przesiąknięte fanowskim klimatem i ich lektura sprawia naprawdę wiele przyjemności. Jeśli do tej pory nie interesowały Cię gry retro, po lekturze tej książki będziesz chciał na pewno w niejedną zagrać 🙂
♦
Za zrozumienie palącej potrzeby przeczytania tej książki dziękuję♦
O, grywałam kiedyś w Sonica 😀 Jednak mówiąc szczerze, gdzieś po okresie liceum wyrosłam z gier i teraz kompletnie mnie to nie kręci 😉 Czasem najdzie mnie ochota, by odkurzyć jakiś staroć (np. Heroes of Might and Magic 3), ale jak sobie pomyślę, ile w tym czasie mogłabym przeczytać to jakoś mi ochota mija 😛
A ja będę zawsze przekonywać, że dobre gry są tak samo fajne jak książki 😉 Zwykłe strzelanki oczywiście to po prostu rozrywka, ale już np. taki Alan Wake, inspirowany Kingiem, o pisarzu, z fantastyczną fabułą – gra się w to jakby czytało się najlepszy thriller 🙂
Wierzę, ja nie odbieram “fajności” grom i nie uważam, że to ogólnie strata czasu, tylko w moim przypadku to tak wygląda 😉
Kiedyś może Cię przekonam 😀
😀 Jestem bardzo odporna na przekonywanie, raczej robię wszystko na odwrót 😉 Ale może jak mnie sprytnie podejdziesz :D…
O, to tak jak ja 😀 Ale coś wymyślę 😉
Cieszę się, że lubisz i doceniasz gry, bo sama je uwielbiam i z nimi również wiążę swoją przyszłość zawodową. Chętnie sięgnę po tę książkę, bo nie sposób poznać całej historii tego medium, więc na pewno znajdę w niej wiele nowych, ciekawych informacji.
Oooo, a kim chcesz być?
Jak ja daaawno tego pytania nie słyszałam 😀 Wykładowcą akademickim, brakuje mi jeszcze roku studiów i etatu, żeby móc uczyć o grach 😛
Ha. I u mnie się “Wojny konsolowe” z czasem zjawią. Jeśli zaś jesteś zainteresowana historią i kulisami przemysłu growego, to bardzo mocno polecam Pixela.
Ale, ale… Planowanie urlopu pod grę to dla mnie jeden z głównych wyznaczników nieniedzielności gracza 😉
Czasami go przeglądam, ale muszę sobie wykupić subskrypcję 😀 Zdecydowanie 🙂 A bardzo się cieszę na Twoją recenzję, bo jestem pewna, że będzie dużo bardziej merytoryczna 😀
Zdarzało się, oj zdarzało 🙂 Jak czekałam na jakąś grę to najlepsze były dni wolne, żeby się nie rozpraszać, tylko wgłębić w historię na maksa 😀 Ostatnio tak zrobiłam z The Last of Us 😀 Ale to sprawia, że może jestem pasjonatem, ale ciągle niedzielnym… A przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż… wydaje mi się też, jest jestem totalnie do dupy, a jednak jak patrzę na grę ludzi, którzy wrzucają filmiki do sieci, widzę, że całkiem nieźle ktoś mnie wyszkolił 😉
W ciągu kilku dni postaram się wyjaśnić wszystko w mailu 🙂
Niestety muszę poprosić o cierpliwość, bo ostatnio jestem zaganiana, a nie chciałabym pisać byle jak 🙂
Muszę przekazać swojej konsoli, że jest sławna 🙂 .
Koniecznie 🙂
[…] Bardziej lubię książki niż ludzi […]