Bez kitu, żołnierzyku.
Do recenzji tej książki zbierałam się kilkanaście dni. Nie jestem krytykiem literackim i to, co piszę na blogu, to z pewnością nie są tradycyjne recenzje. Powiedziałabym, że to teksty okołoksiążkowe, z których dowiecie się więcej o emocjach towarzyszących mi podczas lektury, o ciekawostkach, o rzeczach, których możecie się dowiedzieć, niż o samej fabule. To trochę łagodzi odpowiedzialność za własne słowa, bo w końcu jestem tylko czytelnikiem, nie znam się, więc mogę się mylić. Ale jednocześnie mogę pisać o książkach tylko i wyłącznie przez pryzmat uczuć, i tylko ze względu na emocje. I jedna i druga rzecz spotyka się w jednym punkcie – mogę pisać o emocjach, ale gdy są silne, brakuje warsztatu, by to zrobić dobrze. A przynajmniej mam takie wrażenie. Zwłaszcza przy takich książkach jak Depesze.
Co jakiś czas rzucało nas w któryś z niższych kręgów piekła, ale jak na wojnę to raczej był luz, głównie lądowiska, obozy, żołnierze, ich twarze, ich historie.
Na samym wstępie ukłon w stronę Wydawnictwa Karakter za wydanie tej książki. Dodatkowo tekst na stronie wydawcy będzie dla czytelnika idealnym wprowadzeniem. Arcydzieło reportażu wojennego napisane przez współtwórcę filmu Czas Apokalipsy. Nikt nie pokazał wojny w Wietnamie (i wojny w ogóle) tak jak on. Michael Herr przez dwa lata (1967–1969) pracował jako korespondent pisma „Esquire”. Towarzyszył żołnierzom na froncie, był świadkiem ich wojennego delirium. Po powrocie napisał Depesze – swoją jedyną, uważaną za majstersztyk, książkę. W literacko olśniewający sposób przedstawił w niej to, co zobaczył w Wietnamie: obłęd, szał zabijania, tłumiony narkotykami strach, roztrzaskaną ludzką psychikę. Tekst – pełen hipnotycznych wizji, poetyckich metafor i żołnierskiego slangu – oddając stan surrealnego upojenia wojną, jest równocześnie jej sugestywnym oskarżeniem. Niektóre z postaci sportretowanych w Depeszach stały się pierwowzorami bohaterów filmu Coppoli Czas Apokalipsy, którego Herr był współscenarzystą.
Piloci opowiadali, że jeśli raz zabierzesz trupa na pokład, to już cię nie zostawi w spokoju, zawsze będzie z tobą latał.
Ale nic nie przygotuje czytelnika na tę książkę. Żaden opis czy recenzje. Bo nawet jeśli wiesz, o czym jest, nawet jeśli myślisz, że jesteś świadomym człowiekiem, przygotowanym na tę lekturę, nawet jeśli czytałeś już wcześniej tysiące wojennych reportaży i myślisz, że już cię to nie rusza, to Herr cię ruszy. Ma w swojej narracji coś takiego, co przyczepia się do ciebie i czujesz to cały czas podczas lektury. Zadziwiające jest to, jak trudno i ciężko mi się tę książkę czytało. Zadziwiające, bo napisana jest doskonale, a tematyka trafia w moje zainteresowania. Ale czułam się, jakbym była w dwóch stanach jednocześnie – chcę przeczytać, ale jest to tak duży wysiłek, że chcę przestać. Ale nie mogę. Tłumacz zrobił świetną robotę, a sam Michael Herr użył słów w taki sposób, z jakim się chyba do tej pory nie zetknęłam. Bo niby te same słowa, które czytam zawsze; historia straszna i okrutna, ale przecież nie różna od opowieści o innych wojnach. A jednak napisane przez niego słowa bolą, otwierają w głowie szufladki, o istnieniu których nie miałeś pojęcia, domagają się uwagi, biją cię, by w następnej chwili śmiać się z ciebie, albo cię głaskać. Lektura Depesz naprawdę mnie zmęczyła emocjonalnie, ale zmęczyła pozytywnie. To wielka siła tej książki. Długie dynamiczne zdania budują rytmiczność tekstu i jednocześnie wprowadzają coś, co sprawia, że cały tekst jest lepki, brudny i duszny. Czytasz i dusisz się tą gęstą atmosferą, ale nie możesz przestać czytać. I Herr pisze tak, jakby nie mógł przestać. Z poczuciem, że jakby postawił kropkę, nie dałby rady kontynuować i skończyć swojej opowieści.
Wojna mnie nauczyła, że jesteś tak samo odpowiedzialny za to, na co patrzysz, jak za to, co robisz.
Depesze to mocny, żywy i boleśnie prawdziwy tekst. Wielowarstwowy i ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami (kto jaką miał ksywę, w której kieszonce nosił tabletki, czy jaki napis miał na hełmie i dlaczego). To obraz wojny w Wietnamie z perspektywy żołnierza. Choć Herr opowiada o samym Wietnamie, zarysowuje jego klimat, opisuje różnorodność miejsc, to nie mamy wątpliwości, kto jest bohaterem w tej książce. Ale to, co sprawia, że książka jest tak ogłuszająca to prawda. W tej książce nie ma nic ładnego. Depesze burzą nasze spojrzenie na wojnę jako coś strasznego, a to powoduje dysonans w naszych głowach. Nie, oczywiście Herr nie pisze, że wojna jest fajna, ale dopuszcza do głosu to drugie uczucie, to, o którym nie chcemy wiedzieć – miłość do wojny. Na kartach tej książki nienawiść i miłość do wojny przeplatają się wzajemnie tak mocno, że czasami czytelnik ma wrażenie, że to jedno uczucie. Pisze o wojnie jako świecie dla wszystkich tych, którzy nie potrafią funkcjonować w normalnej rzeczywistosci. Pisze o emocjach, które wydają nam się absurdalne, nierealne, może straszne i patologiczne. Ale po chwili uświadamiamy sobie, że to jedyne emocje, które pozwalają być na wojnie i z niej wrócić. Dlatego Depesze miażdżą czytelnika. Biorą twoje poglądy i przekonania, a potem obracają je w pył, zadając mnóstwo pytań, na które nie masz odpowiedzi. A jeśli jakieś w końcu się znajdują, to na pewno nie takie, jakich się spodziewałeś.
Nie ma nic bardziej żenującego niż wojna, która nie idzie zgodnie z planem.
Tłumacz, Krzysztof Majer napisał, że to książka o wojnie w Wietnamie, ale przede wszystkim o obecności i roli reporterów w strefie walk. Ten aspekt Depeszy robi również piorunujące wrażenie, a ja czytałam go z wielką zachłannością. Korespondenci wojenni i wojenna fotografia to temat, który fascynuje mnie od lat. Herr opisuje pracę korespondenta z taką samą szczerością, jak wszystko inne. Wspomina przyjaciół i znajomych, przedstawia różnice pomiędzy komunikatami prasowymi a prawdą, wiele rzeczy nazywa po imieniu. Znowu niszczy nasze wyobrażenia, na ich miejsce wstawiając rzeczywistość, chyćby była najbrzydsza i najbardziej niewygodna na świecie. Tak samo jest ze światem żołnierzy, tych młodych ludzi, czasami jeszcze dzieci. Obnaża problemy, pokazuje rywalizację pomiędzy różnymi amerykańskimi oddziałami. I pokazuje, że wojna jest stanem, podczas którego mimo wszystko musi toczyć się zwykłe życie.
Depesze to doskonała lekcja historii, ale przede wszystkim to lekcja człowieczeństwa. Bo przecież historie wojenne to po prostu historie o ludziach. O politykach, o oficerach, o szergowych żołnierzach, o ludziach, którzy z własnej woli jadą na wojnę, by ją filmować, fotografować i o niej pisać. Herr wymienia wiele nazwisk, które warto sprawdzić i wiedzieć kim byli ci ludzie. W Depeszach łączy wiele światów i ich warstw. Nie pomija również zagadnienia powrotu do domu, do normalnego życia po wojnie. Prawda nie potrzebuje wielkich słów, dlatego język Herra jest prosty. Czasami wulgarny, czasami ocierający się o poezję, ale zawsze nazywający rzeczy po imieniu. Ta prostota jest zadzwiająca. Nie wiem, jak można słowami opisać to, co widział i na dodatek zrobić to tak, by te słowa, wszystkie razem, wywoływały taki efekt. Depesze to mistrzowska książka, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i o treść. Zdecydowanie jedna z ważniejszych książek, jakie czytałam.
Książka rozpoczyna się rozdziałem zaytułowanym Wdech, a kończy Wydechem. I faktycznie, po jej zamknięciu masz wrażenie, że przeczytałeś ją całą na jednym wdechu. I dopiero po skończeniu możesz znowu swobodnie oddychać.
Na samym końcu znajdziemy listę cytowanych utworów muzycznych, które w zaskakujący, ale i perfekcyjny sposób uzupełnia treść książki. Ta piosenka ta stała się swojego rodzaju hymnem korespondentów
♦
Jeśli książka zainspiruje Was do dalszych poszukiwań, niech pierwszym krokiem będzie film dokumentalny First Kill, zawierający wywiady z Michaelem Herrem i innymi weteranami.
♦
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję
♦
Jednak miałam rację, może i trudno było Ci się zabrać do tej recenzji, ale efekt jest świetny! Bardzo dobrze się czyta i zachęca do sięgnięcia po książkę. Podoba mi się zwłaszcza sposób w jaki opisałaś jej atmosferę, jestem dopiero na początku, ale już da się wyczuć tę duchotę i lepkość.
Cieszę się bardzo! Tak, zdecydowanie jej klimat jest niezapomniany. Jestem już po lekturze jakiś czas, a dalej ta lepkość gdzieś siedzi we mnie…
Myślę, że niepotrzebnie obawiasz się tego, że nie potrafisz odpowiednio napisać o takiej książce. Choć ogólnie to prawda, że czasem trzeba dać emocjom wybrzmieć, by zacząć pisać. Tobie udało się świetnie.
W niedawno czytanym Cobenie, który średnio mi się spodobał, były ciekawe fragmenty o uzależnieniu od niezwykle silnych emocji związanych z wojną, od tej euforii.
Miewam podobnie. To prawda, że wyrazić coś zwięźle i z sensem to wielka sztuka.
Tekst pełen emocji, które się udzielają. To musi być świetna książka. A że mnie też ciekawi praca korespondentów wojennych, to wciągam tę książkę na listę.
[…] bo autor odkrywa się w tekście mocno i można ją czytać jako opowieść o reporterze. Depesze to książka trudna, wstrząsająca, gęsta od ciężkiego klimatu, słusznie określana jako […]