Zapewne pamiętacie mój zachwyt nad okładką Człowieka o 24 twarzach Wydawnictwa Wielka Litera. Nie mogłam sobie odmówić przyjemności odezwania się do projektantki okładki z kilkoma pytaniami. Bo przecież okładki są ważne, potrafią być dziełami sztuki, potrafią czasami zapaść w pamięć bardziej niż sama książka. Gdyby książki były ludźmi, okładki byłby pierwszym wrażeniem, które decyduje, czy kogoś polubimy czy nie. Więc przedstawiam Wam Justynę Boguś, świetną projektantkę, właścicielkę studia projektowego o cudnej nazwie Mile Widziane. Zajrzyjcie na stronę i zobaczcie, jakie cuda tworzą 🙂
♦
Lubi Pani powiedzenie „Nie oceniaj książki po okładce”? 🙂
I tak, i nie – bo gdy o te książkowe okładki chodzi nigdy nie mogę się powstrzymać i zawsze oceniam – oglądam z każdej strony, zaglądam pod skrzydła, a nawet wącham! 🙂 Zdarza mi się często kupować książki dla okładek i dlatego, że są świetnie wydane. Potem zazwyczaj okazuje się, że treść jest jeszcze lepsza. Bo jest tak, że to literatura inspiruje do dobrego projektu – czyli takiego, który jest wartością dodaną do niej. Niejako z nią koresponduje, ale i uzupełnia. Może w przypadku książek trafniejsze byłoby powiedzenie „oceniaj okładkę po książce”?
Projektanci okładek najczęściej pozostają anonimowi, rzadko wymienia się ich z nazwiska…
Faktycznie, nie jest to na pewno praca dla kogoś, kto lubi rozgłos. Ostatnio jednak trochę się to zmienia. Dobre projekty są doceniane i wydawcy lubią pochwalić się projektantem. Coraz więcej wydawnictw zaznacza autorstwo okładki w swoich materiałach prasowych. Robi tak np. bardzo mi bliskie wydawnictwo Książkowe Klimaty, w którym stawiałam pierwsze kroki.
Może Pani opowiedzieć o sobie? Jak się zostaje projektantem okładek do książek? I dlaczego akurat książki?
Odkąd pamiętam zawsze lubiłam coś tworzyć, rysować i czytać. Dziś, gdy przeglądam zachowane przez mamę, nasze wczesne lektury, rozumiem skąd wzięło się moje zamiłowane do grafiki. Fakt, że w latach 80, jako dzieci, mieliśmy dostęp do wspaniale ilustrowanych publikacji, a ominęła nas trochę późniejsza, disneyowska stylistyka, pozytywnie wpłynął na moją artystyczną wrażliwość, która jest tak ważna w tym zawodzie.
Dość szybko też pojawił się w domu pierwszy komputer (Amiga 500) z prostym programem graficznym. To było dla mnie prawdziwe odkrycie! Pamiętam, że całe godziny spędzałam przed nim na rysowaniu…
Okładki zaczęłam projektować na studiach, ale to był czysty przypadek. Szukałam sobie miejsca, po nieudanych egzaminach na ASP i roku na politechnice, wylądowałam na architekturze krajobrazu. Szybko odkryłam, że największą przyjemność sprawia mi ta część projektu, która dotyczy graficznego opracowania i wizualizacji wyników. Zaczęłam, więc szukać praktyk i pracy w branży graficznej. Tak trafiłam do Czeskich Klimatów, które ostatecznie wyewoluowały w Wydawnictwo Książkowe Klimaty. Miałam dużo szczęścia, bo poznałam tam na świetnych ludzi, którzy są otwarci na wszystkie moje pomysły i dali mi przestrzeń, bym mogła rozwinąć swój talent.
Pamięta Pani swoją pierwszą okładkę?
Oczywiście! Okładka do katalogu numizmatów Dolnego Śląska, autorstwa mojego taty. To były początki liceum. Byłam wtedy zupełnie „zielona” w kwestiach takich jak kompozycja, czy typografia, i co okazało się najistotniejsze, także w tych technicznych, dotyczących przygotowania do druku. Skutek tego taki, że drukarnia mocno zaingerowała w mój projekt, o czym z tatą przekonaliśmy się dopiero po odebraniu nakładu.
Jak wygląda proces tworzenia okładki krok po kroku? Co jest najważniejszym elementem pracy projektanta? Pomysł? Umiejętności? Inspiracja? Co Panią inspiruje podczas projektowania?
Najważniejsza jest sama książka, a raczej jej nastrój. Idealnie zacząć od przeczytania całości lub chociaż obszernego fragmentu. To dla mnie punkt wyjścia. Nie zawsze się to udaje, bo okładki często powstają równolegle z tłumaczeniem i redakcją. Wtedy staram się uzyskać jak najwięcej podpowiedzi i materiałów z wydawnictwa. Jeśli jest to literatura faktu – jak w przypadku „Człowieka o 24 twarzach” drążę temat i szukam jakiegoś interesującego detalu, informacji, których będę mogła się „uczepić”. Wypisuję sobie wszystkie słowa-klucze i cytaty, które wydają mi się ważne. Szukam utworów – zdjęć, obrazów, związanych z tematyką, albo będących „w klimacie” książki. Na to wszystko nakładają się pewnie jeszcze trochę moje aktualne fascynacje muzyką, modą, filmami, stylami graficznymi, etc. Z tej zbiórki skojarzeń, wybieram jeden czy dwa motywy, najtrafniej oddające treść. Dalszy etap można porównać do układania rebusu. Staram się zawsze stworzyć na okładce jakiś intrygujący, wizualny kalambur – zaszyfrować to, co wcześniej odkryłam, rzucić czytelnikom wyzwanie interpretacyjne, a jednocześnie od razu przywołać ducha książki. To najciekawszy, ale i trudny moment. Wpada się wtedy dość szybko na świetny pomysł, albo trzeba dać sobie chwilę i zacząć analizować wszystko od nowa. Szukać innej ścieżki, nowych idei i inspiracji.
Czy zagraniczne okładki książki mają na Panią wpływ przy projektowaniu polskiej wersji okładki?
Nie. Staram się nie sprawdzać, jak te inne wydania wyglądają, bo to powoduje, że zamiast robić swoje bardzo skupiam się na tym, by powstało coś skrajnie odmiennego, bez cienia podobieństwa. Zaczynam narzucać sobie ograniczenia, wątpić w dobre pomysły i mocno kombinować…
Jak dużą swobodę ma twórca w projekcie? Czy zdarza się, że ma Pani wytyczne, czego na przykład nie robić? Czy są jakieś zasady, które obowiązują przy projektowaniu okładek do książek? Czy jednak najlepszą zasadą jest „brak zasad”?
Nie ma ściśle określonego kanonu zasad i zdarza się, że mam dużą swobodę. Są jednak pewne niepisane reguły. Przede wszystkim tytuł nie może być zbyt mały, a niektóre kolory są mniej lubiane od innych. Stara prawda wydawnicza brzmi ponoć „nie robi się brązowych okładek”. Z jakiegoś powodu trudno jest też przeforsować białe (choć w Książkowych Klimatach zrobiliśmy niedawno całą białą serię (!))
Takie ograniczenia wynikają z tego, że okładka pełni funkcję „opakowania” książki, a co za tym idzie musi dobrze wyglądać zarówno na półce w księgarni i jako miniaturka w sklepie online. Kwestie sprzedażowe dla wydawcy są często ważniejsze niż estetyka. Ekonomia wpływa także na to, jaki wybiera się papier i czy można pozwolić sobie na jakieś niestandardowe uszlachetnienia, zlecić wykonanie zdjęcia, etc. Grafik musi się w tym wszystkim odnaleźć, „wykroić” przestrzeń dla siebie. Im mniejszy budżet, im więcej wytycznych, tym większe wyzwanie: stworzyć „efekt wow” prostymi środkami.
Ostateczny rezultat jednak nigdy nie jest dziełem jednej osoby, ale wynikiem pewnego kompromisu między projektantem, wydawnictwem, a i czasem autorem.
Ile zaprojektowała Pani okładek? Ile zrobiła Pani najwięcej wersji jakiejś okładki aż była Pani zadowolona?
Nigdy nie policzyłam, ale pewnie ok. pięćdziesięciu zrealizowanych i rachunek ciągle rośnie…
Zazwyczaj wydawnictwo oczekuje trzech wersji. Robię ich nieraz więcej (do tytułu, nad którym obecnie pracuję w Wielkiej Literze, stworzyłam już kilkanaście opcji), ale pokazuję rzeczywiście maksymalnie dwie, trzy – te według mnie najlepsze. Zdarza się, że potem powstają jeszcze wariacje na temat wybranej okładki.
Muszę zapytać o najnowsze Pani dzieło – okładkę do książki Daniela Keyes’a „Człowiek o 24 twarzach”. Jak powstawała ta okładka? Skąd taki pomysł? Ile było wersji okładki? Kto jest na tym zdjęciu?
Początkowo – zgodnie z sugestiami wydawnictwa – planowałam wykorzystać autentyczne zdjęcie Billy’ego Milligana z kronik policyjnych. Wpadłam na pomysł podzielenia portretu na pionowe pasy – miały z jednej strony ukazywać rozdarcie i wielość osobnych, ale jednak mających wspólną twarz osobowości. Z drugiej strony te pasy odnoszą się też do więziennych krat i zniewolenia bohatera, który był poniekąd ofiarą samego siebie.
Fotografia policyjna okazała się jednak za słabej jakości i musiałam poszukać innego rozwiązania. W jednym z banków zdjęć trafiłam na portret bliźniaczo (przynajmniej po odpowiedniej obróbce i skadrowaniu) podobnego mężczyzny i ta twarz ostatecznie spogląda na nas z okładki. Prawdziwy wizerunek Billy’ego Milligana został umieszczony z tyłu książki.
Jak wygląda Pani dzień i miejsce pracy?
Prowadzę własne studio – Mile Widziane. Prace projektowe zajmują mi mniej więcej tyle samo czasu, co załatwianie spraw „papierkowych”, czy kontakty z klientami. Tworzę głównie na komputerze, stąd mój dzień pracy niestety nie odbiega zwykle od smutnego standardu – ośmiu (i więcej) godzin przy biurku.
Czy techniczna wiedza o książce (papier, farby, zasady drukowania) jest potrzebna przy projektowaniu okładki? W którym momencie kończy się rola projektanta – po zapisaniu pliku w programie graficznym czy w momencie wydruku książki?
Idealnie, jeśli jako projektant mogę wpływać na papier, rodzaj oprawy, farby i uszlachetnienia. Nie jest to przecież tylko nośnik, ale równorzędny element projektu. Dodatkowo, trzeba mieć świadomość, że to, co widać na ekranie, to nie jest zawsze dokładny obraz tego, co otrzymamy z drukarni. Coś może się przesunąć, coś okazać w nieco innym kolorze, a papier tu i ówdzie załamać… Można próbować temu zapobiec specjalnie przygotowując plik, czy wykonując tzw. proofy*. Nie ma jednak nigdy stuprocentowej pewności, jaki będzie efekt. Tych wszystkich technicznych tajników trudno jest się nauczyć bez praktyki. Dlatego pomocny i cierpliwy drukarz to skarb 🙂
*wydruki próbne, które mają na celu możliwie dokładne dopasowanie koloru
Nie mogę nie zapytać o to, co Pani czyta prywatnie? Jaką książkę poleciłaby Pani koniecznie do przeczytania?
Sporo czytam, ale przyznaję się, że ostatnio głównie literaturę branżową lub tą, do której robię okładki. Na prywatne czytanie zostaje mniej czasu. Mam to szczęście, że trafiają mi się same dobre tytuły i przenoszę je później do mojej biblioteczki. W całości czytam te książki, już po wydaniu, na spokojnie. Również po to, by zweryfikować, jak sprawdza się okładka Moje najświeższe odkrycie – reportaże o obcości, czyli „Zaduch” Marty Szarejko. Temat mi bliski, bo traktuje o szukaniu dla siebie miejsca w dorosłym życiu.
Proszę na koniec opowiedzieć o polskim rynku okładkowym. Czy polskie okładki są ładne? Na kogo warto zwrócić uwagę z projektantów okładek? Co to znaczy „dobra okładka” według Pani? Czy ma Pani jakieś swoje ulubione?
Pewnie, bywają i piękne, i kiepskie. Na rynek okładkowy bardzo dużo się narzeka, że brzydko, że zachowawczo. Z jednej strony jest nacisk by się wyróżniać, ale jednocześnie książki wydawane w Polsce raczej nie wychodzą poza pewien schemat, nie pozostawiając odbiorcy pola do interpretacji. To wszystko jest pewnie jakąś wypadkową gustów polskich czytelników. Z drugiej jednak strony coś się zmienia – powstają facebookowe profile w typie „Kupiłbym tę książkę, gdyby nie okładka”. Dobrze, bo okładki stają się tematem, o czym świadczy nawet ten wywiad. W ostatnich latach dostrzegam na rynku wysyp dobrych prac i wydawnictw, które w oprawie graficznej książki widzą jej wartość. Wspomnieć można choćby oczywisty już Karakter, ale też Warstwy, Wielką Literę i moje ulubione – wszystkie wysmakowane i pięknie zakomponowane okładki wydawnictwa Marginesy, autorstwa Anny Pol.
♦
Dziękuję Pani Justynie za poświęcony czas i za podzielenie się swoją pasją i wiedzą! 🙂 A Wy, zwracacie uwagę na okładki?
Uwielbiam czytać książki! Ale lubię również czytać/oglądać jak one powstają- jako przedmiot 🙂 I proszę się teraz nie śmiać- w moim rodzinnym domu układałam książki wg… koloru okładki 😉
Zawsze mnie fascynowało takie ustawienie książek. To musi wyglądać przepięknie! Ale co wtedy, kiedy chcesz znaleźć jakiś tytuł? 😀
Pewnie, że zwracam 🙂 niektóre pamiętam jak np “Mężczyzni, którzy nienawidzą kobiet”, ale ostatnio czytałam fajną ksiażkę ale z paskudną okładką 🙂 wzięłam ją z biblioteki tylko dlatego, że przypominała mi książki z czasów jak byłam nastolatką 🙂 czyż nie jest okropna? 😉
ło matko! Okropność!
No nie? 🙂 cała seria tej autorki jest w takiej stylistyce 🙂 a książki nie są złe, takie lekkie, może trochę odmóżdżające 😛 a okładki przypominają mi książki Małgorzaty Musierowicz, one też były okropne 🙂 w sensie okładki okropne 😉
Niestety zdarzają się takie “perełki” 🙂 Polecam grupę na fb “Kupiłbym tę książkę, gdyby nie okładka”. Można się napatrzeć 😀
A z ciekawości zajrzę 🙂
Nie uwierzysz! Po premierze “Człowieka o 24 twarzach” napisałam do mojej biblioteki, żeby kupili tą książkę, i co?! Jest! Kupili! I ktoś ją właśnie wypożyczył i muszę ustawić się w kolejce 🙁 ale jest! Kupili! Cudowna wiadomość w ten ponury poniedziałek 😀
Cudownie!! Biblioteki lubią kupować czytelnikom książki 🙂 To czekam na wrażenia po lekturze! 🙂
Trochę to potrwa ponieważ ktoś ma ją już wypożyczoną do 04 grudnia ale z pewnością się podzielę wrażeniami jak ją tylko dostanę w swoje łapki 🙂
Ciekawa rozmowa i świetny pomysł na nią. Milo zajrzeć za kulisy.
Dzięki 🙂