Mamy w ostatnim czasie jakiś szalony wysyp książek o kwiatach, drzewach, zwierzętach, ogólnie mówiąc – o naturze. Bardzo mi się to podoba i ostatnio też rozpoczęłam recenzję od tego stwierdzenia. Będę to podkreślać za każdym razem. Bo nawet jeśli w którymś momencie pomyślicie, że wszystkie książki w sumie są o tym samym, to z radością wyprowadzę Was z błędu. Okazuje się, że do świata roślin można podchodzić z wielu perspektyw, a sekretów, które skrywają spokojnie wystarczy na jeszcze wiele książek. Ja chętnie sięgam po takie tematy, więc nie mogłam przepuścić Sekretom roślin i zwierząt w miejskiej dżungli Nathanaela Johnsona. Zwłaszcza, że Peter Wohlleben w Duchowym życiu zwierząt uświadomił mi, że to właśnie miasta potrafią być perełkami ekologicznymi.
Bardzo podoba mi się motywacja autora do napisania tej książki. Zaczęło się od chęci opowiedzenia dziecku o otaczającym go świecie. Kiedy Johnson próbował nazwać mijane drzewa podczas spaceru i okazało się, że nie bardzo umie to zrobić, dało mu to do myślenia. Postanowił uzupełnić swoją wiedzę, by móc przekazać ją córce. Już to jest bardzo dobrą motywacją, ale on pomyślał jeszcze o czymś, a co podoba mi się o wiele bardziej. Johnson próbuje zwrócić uwagę na to, że każdy z nas obcuje z przyrodą, nawet jeśli mieszka w wielkim mieście. Mówi nam, że nie trzeba wcale rzucać wszystkiego i zaszywać się w dzikiej głuszy, by cieszyć się kontaktem z naturą. Czasami wystarczy się rozejrzeć wokół siebie, wykazać ciekawość, cierpliwość, uważność.
Brzmi to trochę tak truizm, ale w dzisiejszych czasach wydaje się, że jego powtarzanie na pewno nie zaszkodzi, a może jedynie pomóc. I choć mi osobiście budowa książki trochę przeszkadzała, to jednak jako całość oceniam ją bardzo pozytywnie. Nathanael Johnson zabiera swoją córkę (nas przy okazji również) na wędrówkę po San Francisco. Rozpoczęcie książki, która ma nam pokazać piękno miejskiej przyrody od rozdziału o gołębiach wymagało odwagi albo dużego poczucia humoru. Z drugiej strony to bardzo chwytliwy zabieg – bo co jak co, ale miejskich gołębi nikt nie lubi. A tu od razu na samym początku czeka nas niespodzianka – może nie zapałamy wielką miłością do tych ptaków, ale na pewno wiele się dowiemy i być może inaczej na nie spojrzymy. A kiedy zaczniemy patrzeć na gołębie łaskawszym wzrokiem, to już nie nie będzie dla nas przeszkodą 😉 Nathanael i Josephine poznają po kolei chwasty, przyglądają się wiewiórkom i ptakom, badają miłorząb japoński, poznają sępnika różowogłowego, mrówki, wrony i ślimaki.
Sama forma wędrówek z córką (która jak przystało na dziecko, nie zawsze była zainteresowana) jest świetnym pomysłem, który również sprawdza się w narracji. To się po prostu dobrze czyta. Johnson uzupełnia opisy przygód swoimi własnymi przemyśleniami i wiedzą zdobytą z książek i rozmów ze specjalistami. Ta część podoba mi się najbardziej, bo uwielbiam dowiadywać się nowych rzeczy. Na początku książki znajdziemy również Praktyczne wskazówki dla przyrodników amatorów, które dla mnie osobiście są zupełnie zbędne, ale rozumiem, co kierowało autorem, żeby je jednak umieścić.
Nie wiem dlaczego nie zachwyciła mnie ta książka, choć przecież jak widać nic złego nie mogę jej zarzucić. Może zabrakło trochę charyzmy autora, może styl pisania do końca mnie nie przekonał. Bez względu na to jaki jest tego powód, i tak z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić. Świadomość tego, że wokół nas jest natura, wszędzie, gdziekolwiek się nie obrócimy i gdziekolwiek nie pójdziemy, jest bardzo ważna. Trzeba tylko zacząć zwracać na nią uwagę, a może wiele się zmienić. Autor jest tego doskonałym przykładem. I jeszcze jedna lekcja płynie z tej książki – dorośli (zwłaszcza w miastach) często ograniczają swój kontakt z przyrodą, a tym samym kontakt swoich dzieci do wydawanych głośno okrzyków Tylko nie w kałużę! albo Rzuć ten patyk! albo Nie jedz tego! Nie chce nam się rozglądać, nie chce nam się zastanawiać, jakie drzewo minęliśmy. Nie zauważamy naszej własnej najbliższej przestrzeni, wszystkie jej elementy są jedynie tłem. Tak często widzianym, że aż niewidocznym. Dzieci zupełnie inaczej podchodzą do świata, dziwią się, wszystko jest ciekawe i fascynujące. Okazuje się, że jeśli spojrzymy na świat oczami dziecka, możemy wiele zyskać i wiele się nauczyć. Znowu truizm, ale tak często o tym zapominamy. My dorośli, musimy sobie cały czas o tym przypominać, a takie książki są bardzo dobrym sposobem na to.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Vivante
♦
Bardzo zainteresowało mnie takie podejście – ciekaw jestem tylko, jak ma się to do Polski. Ze mnie jest ciekawskie stworzenie i zawsze staram się np. sprawdzać zaobserwowane gatunki paktów i innych żyjątek. Ale na roślinach znam się kiepsko. Przydałby mi się ilustrowany przewodnik po naturze – dla mieszczucha i z obrazkami 😉
Myślę, że wersja lokalna tej książki byłaby hitem 😉 Ja jestem totalnym ignorantem jeśli chodzi o drzewa. Ale dzisiaj, jak siedziałam na wsi i słyszałam ten ptasi “hałas”, zapragnęłam jednak rozpoznawać kto gada i dlaczego 😀 To bardzo fajna wiedza 🙂
Jestem właśnie w trakcie “sekretnego życia drzew” i jestem totalnie oczarowana! <3 mysle, że niedługo sięgnę też po wersję w miejskiej dżungli 😛
Ah! I właśnie! Chcesz coś wiedzieć na temat drzew i roślin? Zostań pszczelarzem, bardzo szybko zorientujesz się, że bez problemu jesteś w stanie powiedzieć nawet co i kiedy kwitnie! 😉 Haha
Hahahaha, bardzo dobra rada 😀