Czy kupa kamieni i lodu obciążająca dół naszej planety może mieć cechy, jakich nie ma żadne inne miejsce? Czy może być obdarzona czymś zbliżonym do świadomości?
Tłumaczenie Paulina Surniak
W miłości do polarnych tematów nikt nie pobije Natalii z Kroniki Kota Nakręcacza, ale i mi coś drga w czytelniczej duszy, gdy widzę taką książkę. I zazwyczaj nie przechodzę obojętnie – czytam, sprawdzam i cały czas się dziwię. Przede wszystkim tym ludziom, którzy odkrywali bieguny, odkrywali do tej pory nieodkryte tereny, poznawali niepoznane. Umierali przy tym, cierpieli, marzli tak straszliwie. Co ich do tego pchało? Pewnie to samo co wspinaczy, innych odkrywców, podróżników i wszelkiej maści romantycznych awanturników 😉 Ale dziwię się też sobie – dlaczego akurat o tym tak lubię czytać? Skąd to zamiłowanie do zimna, niewygód, poświęcenia i dramatycznych sytuacji, choćby było tylko czytelnicze? Co takiego jest w tych odległych, niedostępnych miejscach, w samym zimnie, że tak przyciąga?
Te same pytania zadawała sobie autorka Dzienników lodu. Jean McNeil to autorka dwunastu książek, w tym pięciu powieści. Jako pisarka dostała wyjątkową szansę uczestniczenia w programie, który umożliwił jej kilkumiesięczny pobyt na Brytyjskiej Stacji Antarktycznej. Pojechała tam z zamiarem napisania powieści (co też uczyniła), ale zrodziła się w niej również potrzeba napisania wspomnień z całej wyprawy. Osobiście bardzo się z tego cieszę, bo powieści pewnie nie przeczytam, ale reportaż to już coś zupełnie innego.
Powiem szczerze, że istnienie antarktycznych baz odkrył przede mną Mikołaj Golachowski w swojej książce Czochrałem antarktycznego słonia. To znaczy wiedziałam, że takie bazy są, ale w ogóle nie zawracałam sobie tym głowy. A Mikołaj Golachowski tak pisze, że nagle pobyt w takiej bazie okazuje się najwspanialszą rzeczą jaka może was spotkać w życiu i od razu chcesz tam jechać. Po lekturze sprawdziłam, jak się tam można dostać. Wystarczy wypełnić wniosek, ale obawiam się, że wybierają ludzi z konkretnymi i przydatnymi umiejętnościami. Czytanie książek raczej się do nich nie zalicza 😉
W każdym razie Jean McNeil dostała swoją szansę – ale to była transakcja wiązana. Mogła pojechać, ale miała stworzyć książkę, która przybliży ludziom tematy polarne oraz spopularyzuje kwestię globalnego ocieplenia. Nie wiem, jak poszło jej z powieścią, ale Dzienniki lodu są książką świetną. Ciężką, zimną, wręcz depresyjną, przesyconą emocjami, duszną i ciasną. Autorka nie kryje się, a wręcz przeciwnie – pozwala sobie na uzewnętrznienie – ze swoimi wszystkimi obawami, lękami, problemami. Nie jest tylko narratorem w tej opowieści, jest jednym z elementów historii. Jej życie, pochodzenie i życiowe doświadczenia rezonują ze współczesnością i wpływają na jej spojrzenie na świat i relacje z innymi ludźmi.
To nie jest ani typowy reportaż, ani typowa proza wspomnieniowa. Autorka opowiada dużo o sobie, opisuje ze szczegółami jak wyglądała podróż na Antarktydę, a to wszystko przeplata historią odkryć i wypraw polarnych oraz informacjami właśnie o ociepleniu, o lodzie, o samym kontynencie. Nie można oderwać się od lektury, McNeil zgrabnie przechodzi z tematu na temat, a przecież one wszystkie są szalenie interesujące. Poza tym, jak sama mówi, nie chciała napisać pracy naukowej o zmianie klimatu. Chciała pokazać, czym jest dla niej zimno i lód. Więc Dzienniki lodu to po części opowieść biograficzna, a po części podróż – ta realna i fizyczna, i ta mentalna i metaforyczna.
Za takie książki kocham czytanie. Bo Dzienniki lodu dostarczyły mi wiedzę w bardzo satysfakcjonującej ilości i jeszcze więcej inspiracji do dalszych lektur (The Ice Stephena Pyne’a, Południe Shackletona, Na krańcu świata Apsleya Cherry – Garrarda, The Spiritual History of Ice Erica Wilsona). A Jean McNeil stworzyła tak niesamowity klimat, że po lekturze tej książki spojrzycie zupełnie inaczej na lód, a Antarktyda na zawsze pozostanie w waszych głowach i sercach, nawet jeśli nigdy tam nie byliście. To jest właśnie tak pociągające – czytając tę książkę wchodzimy w świat, w którym prawdopodobnie nigdy się nie znajdziemy naprawdę. A jednak McNeil pisze bardzo sugestywnie o lodzie, który może parzyć, o ilira, czyli tym, co Eskimosi nazywają mieszanką lęku i podziwu, wywołaną widokiem niezwykłego krajobrazu, o niepokoju, bezsenności, skrajnych emocjach i strachu, o arktycznej histerii. I o tym miejscu, innym niż wszystkie. Kocham wszystkie słowa autorki w tej książce, a raczej kocham wszystkie polskie słowa Pauliny Surniak, tłumaczki 🙂 Fantastyczna robota!
To taka książka, którą się czyta powoli, którą się smakuje i poznaje strona po stronie. Po lekturze nie tylko będziecie znali kilkadziesiąt nowych słów na określenie lodu – zapragniecie zobaczyć kiedyś Antarktydę na własne oczy i zacząć robić wszystko, by ją ocalić. Ja wzruszam się, oglądając ją na zdjęciach i filmach. Chyba nie umiem sobie wyobrazić, jak wielkim przeżyciem jest móc ją zobaczyć na żywo.
Więc jednym słowem – polecam, bardzo! Zdecydowanie nie tylko dla wielbicieli tematów polarnych. To w pewien sposób opowieść o każdym z nas z osobna i jednocześnie o całej ludzkości. Piękna i ważna książka! Na koniec posłuchajcie czegoś wyjątkowego. W czerwcu 2016 roku wspaniały Ludovico Einaudi zagrał na Oceanie Arktycznym skomponowany specjalnie na tę okazję utwór Elegy for the Arctic. Miał taki sam cel jak Jean McNeil – zwrócić uwagę na te obszary polarne i mówić głośno o tym, że musimy je chronić.
♦
Warto również zajrzeć na stronę Save The Arctic, na której możecie podpisać petycję przeciwko zwiększeniu wydobycia ropy naftowej w Arktyce.
♦
Einaudi ❤ A zafascynował mnie tytuł “The Spiritual History of Ice”. Brzmi iście intrygująco.
[…] zaprosić na rozmowę z Jenny McNeil, autorką wielu książek, ale nam znaną z niedawno wydanych Dzienników lodu. Książka mnie zachwyciła, więc nie mogłam przejść obojętnie – musiałam zapytać o […]