Ellis Island to był magazyn łzawych historii dla prasy; deportacje, rozbite rodziny, niepotrzebne okrucieństwa czyniły ją jednym z najtragiczniejszych miejsc na świecie
Lubię czytać książki, które wszyscy inni już przeczytali. Wyspa klucz jest właśnie taką książką. Wydana siedem lat temu, a mi zawsze coś stawało na drodze do jej przeczytania. Tym razem nowojorska wyprawa Kota Nakręcacza stała się główną motywacją do tego, żeby to w końcu zrobić.
I co ja mogę napisać o książce, o której pewnie wszystko zostało już napisane? Na pewno to, że szalenie mi się podobała. To książka o wyspie, ale miałam wrażenie, że czytam o osobie, o żywym organizmie, którego narządy spełniają przeróżne funkcje, który ma swoje uczucia i humory. Małgorzata Szejnert znalazła idealny klucz do tej opowieści. Bo opowiada o miejscu poprzez ludzi tam przebywających i je kształtujących. Nie opowiada tak zwyczajnie – jej historie są drobiazgowe, bardzo szczegółowe. W każdej jest wyeksponowany jakiś detal, pozornie niezauważalna rzecz, które w tej opowieści urasta do rangi symbolu. Dzięki temu mamy poczucie, że poznajemy ten świat bliżej, bardziej.
Ellis Island to wyspa w porcie miasta Nowy Jork. Od 1892 roku mieściła się na niej stacja przyjmowania imigrantów do Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie zamknięcie nastąpiło w 1954 roku. W tych latach do portu nowojorskiego przypłynęło ponad 16 milionów 600 imigrantów. Jak opisać taki ogrom? Jak się nie pogubić, wyłuskać to, co najważniejsze, nie znudzić czytelnika natłokiem informacji? Małgorzata Szejnert, nazywana królową polskiego reportażu doskonale wiedziała, co robi. Od razu widać pomysł na książkę, na pokazanie wyspy w konkretny sposób. Poznajemy jej historię, ale przede wszystkich historie ludzi, imigrantów, dla których wyspa Ellis była albo bramą do raju, albo czyśćcem, albo powrotem do piekła. Zostają nam przedstawieni również pracownicy stacji – komisarze, osoby, które miały znaczący wpływ na funkcjonowanie placówki, ale także kucharze, sekretarki, fotografowie, lekarze, tłumacze, bagażowi i wiele, wiele innych, których los złączył z Ellis Island.
Wyspa żyje. A raczej żyła, przez ponad 60 lat, bardzo intensywnie. Małgorzata Szejnert złapała dla nas ślady tego życia. Ślady, które razem stanowią spójny i całościowy obraz funkcjonowania Ellis Island. Obraz ten jest z jednej strony ogólny, przedstawiający światową politykę, powody migracji, różnice między narodowościami, politykę Stanów Zjednoczonych i tak dalej. Na tym tle mamy wyeksponowane szczegóły – jaki bagaż charakterystyczny jest dla jakiej narodowości, co jadło się na obiad, kto miał znaczone ubranie kredowym krzyżykiem. A przede wszystkim wielką rolę odgrywają imienni bohaterowie tej opowieści – ludzie, którzy szukają w Ameryce lepszego życia, ci, którzy jadą do rodziny i ci, na których nikt nie czeka; ci, którzy są zaradni i znają język choć trochę i ci, którzy zastygają, przerażeni nową sytuacją. Historia Ellis Island jest niezwykle barwna – tak, jak potrafią być ludzie z różnych grup społecznych, z różnych krajów. Martoccia opowiada komisarzowi o znakach kredowych, o tańcu derwiszów, który całą Ellis postawił na nogi, o buncie taboru Cyganów, o odysei Nathana Cohena, o pasażerach na gapę, o dziwakach i awanturnikach. A. Theiss pamięta doskonale, jak chorzy psychicznie cieszyli się wybuchem na nabrzeżu Black Tom. Percy Baker wspomina, ile miał kłopotów z zaopatrzeniem, zanim zrozumiał, że Włosi nie lubią duszonej ryby, Skandynawowie nie chcą spaghetti, Grecy lubią słodkie i lepiej nie proponować Anglikowi herbaty.
Małgorzata Szejnert wykonała ogrom pracy, docierając do tych wszystkich informacji. Zwróciła również uwagę na wątki polskie, których w historii emigracji do Stanów Zjednoczonych nie brakowało. Wyspa klucz to historia opowiedziana bardzo obiektywnie. Migracja przedstawiona jest jako proces trudny i czasami bolesny, choć niejednokrotnie ze szczęśliwym zakończeniem. Szejnert pisząc o Ellis Island nie ucieka od trudnych tematów. W końcu wykorzystywanie emigrantów, nieuczciwość, handel żywym towarem, naciąganie to również była codzienność stacji. Całość opowieści, jednocześnie tak bardzo ogólnej i szczegółowej, dopełniają dygresje, dodatkowe informacje, ciekawostki, które są przysłowiową wisienką na torcie. Nie podam Wam nawet żadnego przykładu – musicie je odkryć sami!
Na koniec zostawiłam to, co najlepsze. Zdjęcia! Nie wiem, czy byłabym aż tak bardzo zachwycona tą książką, gdyby był w niej sam tekst. Tekst jest absolutnie doskonały, ale dodanie do niego zdjęć wprowadza go na zupełnie inny poziom. Nagle mogę zobaczyć te drewniane deski o których pisze Szejnert. To zmartwione spojrzenie włoskiego imigranta, rosyjskiego giganta, płaczące dzieci, twarze pracowników i pokłady statków załadowane ludźmi o brzegi. Portrety imigrantów zrobione przez Augustusa Shermana są przejmujące i intrygujące. Łapał ludzi w bardzo trudnym dla nich okresie, na ich twarzach widać cały wachlarz emocji, są w zawieszeniu – już nie w starym, znanym życiu, ale jeszcze nie w nowym.
Wyspa klucz to niesamowita wycieczka w przeszłość. Małgorzata Szejnert zadbała o każdy szczegół w swojej opowieści. To piękna książka o ludziach i poszukiwaniu szczęścia. Uniwersalna i jednocześnie tak bardzo amerykańska. Warto, naprawdę warto!
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie
♦
To ciekawe, że droga do tak wielkiego (nie tylko geograficznie) kraju wiodła przez tak wąskie gardło.