Z Galileusza też się śmiali to książka, którą z radością postawię na półce obok Małych wielkich odkryć, Cudownego leku czy Miliona lat w jeden dzień. Uwielbiam wszelakie popularnonaukowe wydawnictwa, które opowiadają o nauce w sposób przyjazny i ciekawy, wyciągają z niej same smaczki i ciekawostki, pokazują procesy rządzące naszym światem. A wszystko to w cudownej popularnonaukowej postaci, którą czyta się czasami lepiej niż najciekawszą powieść. Takie książki udowadniają, że nie muszę znać się na fizyce, żeby czytać o niej; nie muszę być matematykiem, żeby mieć frajdę z czytania o matematyce. Nawet ci, którzy nie lubią historii, będą z ciekawością przewracać strony takich książek.
Cieszę się, że ten tytuł pojawił się na polskim rynku i mam nadzieję, że pojawią się następne. Albert Jack to pseudonim brytyjskiego pisarza i historyka Grahama Willmotta. Zajmuje się historią kultury popularnej, napisał 13 książek, z których w zasadzie każda gościła na listach bestsellerów. Chętnie przeczytałabym coś jeszcze.
Bo Z Galileusza też się śmiali było fantastyczną rozrywką. Graham Willmott zebrał historie naukowców, wynalazców i twórców, którzy wyprzedzali swoje czasy. Historie tych, których wynalazki i pomysły były wyśmiewane, wykpiwane, traktowane lekceważąco i bardzo szybko zapominane. Dzisiaj, z perspektywy wielu lat, my możemy śmiać się z tych, którzy wtedy śmiali się z naszych wynalazców. Bo jak można było powiedzieć o radiu, że to pozytywka, która nie ma żadnej wartości? Albo o telewizji, że ludzie wcale nie będą siedzieć godzinami i gapić się w pudło ze sklejki? Przezabawne prawda? Każda strona książki daje nam kolejne historie, które dzisiaj wzbudzają w nas rozbawienie, a czasem niedowierzanie. Czy naprawdę kiedyś myślano, że na rynku światowym znajdzie się miejsce tylko dla 5 komputerów? Swoje historie autor podzielił ze względu na obszary, jakich wynalazki dotyczyły. Zaczynamy więc od nauki i techniki (wspomniane wyżej radio i telewizja, ale również klimatyzacja, telefon, kuchenka mikrofalowa czy hełm strażacki). Kłopoty z akceptacją miały również pewne produkty żywnościowe – ziemniaki czy sos Worcester, dowiemy się również, kto wymyślił sandwicza i jak powstała Margherita. Potem płynnie przejdziemy do popkultury – to jeden moich z ulubionych fragmentów książki o autorach, którzy zostali odrzuceni przez wydawców. Niby wiemy, że sławne dzisiaj dzieła często były niedoceniane na początku, ale postawienie w jednym szeregu obok siebie między innymi Orwella, Kinga, Kerouaca, Beatrix Potter czy Nabokova robi wrażenie i wywołuje delikatny uśmiech politowania nad głupotą ówczesnych agentów literackich. Graham Willmott nie pomija również biznesu i przemysłu – tutaj opowiada nam między innymi o ropie naftowej, zamku błyskawicznym, biustonoszu, długopisie czy kodzie kreskowym. Ostatnie cztery rozdziały to już szalona zabawa – przypadkowe wynalazki, wynalazki zatajone, śmieszne wynalazki, które każdy z nas chętnie by wynalazł i wynalazki nazwane imieniem swoich twórców.
Ja jestem osobą, którą fascynują takie sprawy jak pradawne wynalazki, z których korzystamy do dzisiaj, czy to, kim był pierwszy astronauta. Uwielbiam smaczki historii, jak na przykład to, że otwieracze do puszek wynaleziono 50 lat po wynalezieniu samych puszek. Cenię bardzo takie książki, bo poza tą bardzo wartościową warstwą informacyjną, posiadają w sobie jeszcze dwie rzeczy. Bardzo celnie wskazują na procesy, które powodują, że dany wynalazek ma szansę zaistnieć (albo nie); procesy, które zachodzą między ludźmi, między miejscami, te wszystkie dziejowe zbiegi okoliczności, te drobne zdarzenia, które wywierają już wcale nie taki drobny wpływ na świat. Drugą rzeczą jest to, że zmuszają do myślenia, do zastanowienia się na dniem dzisiejszym, do spojrzenia być może na pewne sprawy w całkiem inny sposób. Ostatnio grałam w grę, której akcja była umiejscowiona w 2287 roku. Totalny postapokaliptyczny świat, z fantastycznymi rozwiązaniami, robotami zamiast ludzi i innymi rzeczami, które wkładamy dziś między bajki. Pomyślałam sobie, że może to trochę przegięcie, co to, raptem 200 lat różnicy i tak byśmy poszli technologicznie do przodu? Ale potem pomyślałam sobie – no tak, a teraz porównaj sobie 1800 rok i 2000. Też 200 lat różnicy, a daje wyobrażenie, co przez 200 lat może się zmienić. Wrzuć wiktoriańskiego człowieka do naszego świata, daj mu telefon komórkowy, posadź przed komputerem, a potem zabierz samolotem na wycieczkę 🙂 Przypuszczam, że będzie czuł dokładnie to samo, co my, oglądając wszelkie futurystyczne filmy.
Więc tak. Zdecydowanie warto! Z Galileusza też się śmiali to świetna popularnonaukowa książka w bardzo przyjemnym wydaniu. Po jej przeczytaniu docenicie nowatorskie, choćby najbardziej głupie, pomysły i być może zastanowicie się dwa razy, zanim uznacie, że coś jest bez sensu i na pewno nie będzie z tego pożytku 😉
♦
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję
♦
Już wiem, co sobie zażyczę na urodziny 😀