Od 1977 do 1982 roku był w samym sercu zjawiska, które można nazwać złotą erą himalaizmu, kiedy to przesunięto granice tego, co można osiągnąć w górach wysokich (…) A co najważniejsze, przytacza wiele nieznanych dotąd historii, stanowiących tło szalonych przygód dzikiej bandy wspinających się chłopaków. Cóż za cudowne antidotum – dziś czytamy o zastępach sponsorowanych sportsmenów, kolekcjonerów Korony Ziemi i komercyjnych wejściach na Everest! pisze we wstępie tej książki Stephen Venables. Jak tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że ją przeczytam. Zwłaszcza, że nie miałam pojęcia kim Alexander MacIntyre był, pierwszy raz usłyszałam jego nazwisko. Więc trzeba to było jak najszybciej nadrobić.
Nie będę streszczała tutaj jego biografii. Choć pełna ciekawych wydarzeń i górskich sukcesów jest nadzwyczaj krótka – Alex zginął w górach mając zaledwie 28 lat. Przypadkiem. Spadający kamień uderzył go w głowę, zabijając go na miejscu. Po lekturze tej książki, bardziej niż po innych górskich książkach, rzuca się w oczy szczęście. Wspinacze giną, niektórzy przez swój błąd, niektórzy przez swoją zaciętość i nieumiejętność rezygnacji, ale giną też przypadkiem. Tak jak Alex. Ci, którzy przeżyli nie są lepszymi wspinaczami, gorszymi czy bardziej ostrożnymi. Mieli po prostu więcej życiowego szczęścia. Uderzyło mnie to bardzo, zwłaszcza, że wydaje się to tak bardzo niesprawiedliwe i kusi do zadawania wielu mocno retorycznych pytań o sens.
Styl alpejski to stawanie w obliczu wyzwania i wspinanie się od podnóża gry aż na szczyt, jednym ciągiem, nie znając drogi i mając w plecaku tylko to, co niezbędne do przeżycia.
Postać jaka wyłania się z opowieści przyjaciela Alexa, Johna Portera to zwykły chłopak, który kochał góry. Porter opowiada o jego górskiej drodze, o życiowych wyborach, o wątpliwościach i planach na przyszłość. Widać bardzo wyraźnie w tej opowieści wyższość takich wspomnień, pisanych przez kogoś bliskiego bohaterowi. Ma to oczywiście swoje minusy, ale jeśli autor podejdzie rzetelnie do sprawy – mogą powstać niesamowite książki. Porter był w stanie dotrzeć do wielu ludzi, znajomych, ale przede wszystkim sam był przyjacielem Alexa – wspinał się z nim, razem z nim pił i trzeźwiał, razem z nim się wygłupiał i bawił, rozmawiał, planował i słuchał. Patrzył też na jego śmierć. Nie znaczy to, że stworzył wyidealizowany obraz przyjaciela. Porter dostrzega jego wady, ale tak naprawdę trudno coś ostatecznego stwierdzić o 28-latku, który jeszcze szuka pomysłu na siebie i swojego miejsca w życiu. Pozostaje tylko niewykorzystany potencjał.
Alex MacIntyre był osobą, do której się lgnęło, z konkretnym pomysłem na to, jak trzeba się wspinać i głęboką miłością do gór. Lektura Przeżyć dzień jak tygrys to olbrzymia przyjemność. Przede wszystkim z powodu Alexa, ale nie tylko. Pisząc o nim, John Porter opisał początki brytyjskiej wspinaczki i kształtowanie się stylu alpejskiego. Alex wspinał się z najlepszymi, w tym z wieloma Polakami (m.in. z Wojciechem Kurtyką). Ciekawie jest czytać opowieści o Polakach widzianych oczami Brytyjczyka. Książka jest pełna szczegółów świata górskiego – wypraw i wspinaczy, ale również pokazuje ich życie poza górami, cały górski przemysł, kwestię pieniędzy, rywalizację. Nie brakuje jednak tu miłości do gór, pięknych słów, emocji, tego trudnego do nazwania związku człowieka z górami.
No i jest pięknie wydana, bogato ilustrowana, na błyszczącym papierze. Podoba mi się również forma – każdy tytuł rozdziału to również tytuł piosenki, która w jakiś sposób nawiązuje do treści. Stworzyłam dla Was playlistę, którą warto sobie odsłuchać w trakcie czytania, albo po.
I na koniec jeszcze kilka słów od autora książki. Przeżyć dzień jak tygrys to świetna górska książka, zawierająca wszystko to, co w takich książkach powinno być. Góry i wielka miłość do nich, pasja i radość życia, prostota emocji, wybory życiowe i to, co z nich wynika. Podczas lektury ani razu nie zadamy pytania dlaczego ani po co. Bo jakoś tak nie wypada, bo nie mogło być inaczej, bo skoro ktoś chciał się wspinać i tak bardzo do tego pasował, to nie można mu tego zabronić. Jest jedynie żal, że Alex MacIntyre zginął i to w tak przypadkowy sposób. To wspaniała książka, która nie próbuje odpowiadać na wielkie pytania – po prostu pokazuje miłość do gór w najczystszej postaci i ze wszystkimi jej konsekwencjami. A Alexa warto znać i zdawać sobie sprawę, jaką rolę odegrał w kształtowaniu się brytyjskiej (i nie tylko) wspinaczki wysokogórskiej.
♦
Morskie głębie, górskie szczyty. Droga Autorko, Ty chyba po prostu kochasz świat? 😉
Fascynuje mnie! 🙂