Sarah Chaney || Tłumaczenie Nika Sztorc
Jeśli ktoś śledzi mnie dłużej w sieci, to wie, że uwielbiam książki popularnonaukowe! Można się z nich dowiedzieć tyle fajnych rzeczy – a jeśli jeszcze są napisane w sposób przystępny i zabawny, to można się czegoś nauczyć “niechcący”. A czy jest lepszy sposób zdobywania wiedzy i ciekawostek do rzucania w towarzystwie? Książka “Czy ktoś tu jest normalny” na pierwszy rzut oka idealnie wpasowuje się w serię Zrozum, ale to tytuł wydany samodzielnie, nie w serii! Nie zmienia to niczego w poziomie jego fajności, ale zaznaczam na samym początku, żeby rozwiać ewentualne wątpliwości.
A wpis powstał, bo potrzebowałam więcej miejsca, żeby opowiedzieć o tej książce. Opowiada ona historię dwustu lat szukania odpowiedzi na pytanie o to, co jest normalne i dlaczego w ogóle zaczęliśmy się nad tym zastanawiać. Oprócz fantastycznej treści w środku czekają na was też niespodzianki – ja na początku takiego ja na początku zastanawiałam się, czy coś jest z moim wydaniem nie tak. Znajdziecie tutaj np. strony wydrukowane do góry nogami czy strony wydrukowane krzywo. Uważam, że to genialny pomysł – i dość odważny, więc tym bardziej podkreślam. Przecież książka o normalności nie mogła być normalna i taka jak wszystkie inne! Książka Chaney fantastycznie pokazuje, że to, jak postrzegamy świat i samych siebie zależy od tego, co mówią o nas inni i społeczeństwo, w jakim się wychowujemy.
Czy wiecie, że przed rokiem 1800 słowo normalność w ogóle nie było kojarzone z ludzką aktywnością? W języku angielskim przymiotnik normal odnosił się do kąta prostego. Dopiero potem to wszystko się zmieniło. Autorka podaje wiele, naprawdę wiele przykładów na to, że normalność to nie to samo co przeciętność i że to coś, co zmieniało się na przestrzeni lat. Podstawowy wniosek czy wiedza wyniesiona z lektury powinna być taka, że normalność to rzecz skonstruowana przez ludzi, zjawisko wymyślone przez jednych, by włożyć w konkretne kategorie innych. To nic naturalnego, nic, co powinno być brane pod uwagę, nic co można nazwać czy jednoznacznie zdefiniować. Więc jeśli męczycie się z pytaniem “Czy jestem normalny/normalna” albo “Czy to co robię jest normalne?” to koniecznie ją przeczytajcie, a potem sobie odpuśćcie.
W XVI wieku sporo rozmiary były czymś niezwykłym, ale i pożądanym, dlatego, że odczytywano je jako oznakę dobrobytu. Dziś są powszechne, ale nie pożądane, by odczytujemy je jako oznakę choroby. Tak samo ma się rzecz z ubraniami – aż do późnego XIX wieku większość ludzi sama szyła sobie garderobę, albo zamawiała ją na miarę, dopiero masowy rynek spowodował, że to człowiek musi dopasować się do rozmiaru ubrania, a nie odwrotnie. Zwykle o tym nie myślimy, a przecież to ma taki sens! Normy to coś, co ustala ktoś inny – autorka celnie punktuje, że gdyby w młodości nie słyszała tak często, że ma duże stopy, sama nigdy by na to nie wpadła, że jej stopy odbiegają od normy. Książka zdecydowanie daje do myślenia, zwłaszcza jeżeli chodzi o temat postrzegania własnej osoby. Nie wiem jak wy, ale ja od razu mam taki wewnętrzny bunt, kiedy ktoś mi coś narzuca. Dlatego lubię takie książki, bo otwierają oczy, uczą i człowiek po lekturze patrzy zupełnie inaczej na otaczający go świat.
Wiecie, że w Stanach Zjednoczonych funkcjonowały tak zwane ustawy o brzydocie? Były wymyślone przeciwko tym, którzy wyróżniali się fizycznością. Pewna historyczka prześledziła historię tych ustaw i okazało się, że jedno z ostatnich zatrzymań odbyło się w 1974 roku, kiedy policjant zaaresztował bezdomnego z powodu znamion i blizn na jego ciele. Przypuszczam, że gdyby się wgłębić w temat, to spokojni zaleźlibyśmy mnóstwo współczesnych przykładów, na kategoryzowanie ludzie na normalnych i nienormalnych ze względu na ich wygląd. Może nawet sami to robimy, ale pewnie nigdy się do tego nie przyznamy…
Piszę tylko o ciele, ale przecież jest jeszcze umysł, który całkiem nowe, przeogromne pole ciekawych historii. Jest o freak showach, jest o szpitalach psychiatrycznych, jest o wykorzystywaniu chorób psychicznych do ciemiężenia całych grup społecznych – niewolników i kobiet. Na pewno słyszeliście o wspaniałej histerii, czyli schorzeniu, które dotykało kobiety. W 1895 roku do Bethlem (tego słynnego szpitala psychiatrycznego) trafiła Evelyn Jones. Nigdy nie uwierzycie za co – podobno zachorowała przez lekturę książek Darwina i innych prac naukowych, a także przez utrzymywanie bliskiej relacji z przyjaciółką. Przerażający świat, prawda? Na dokładkę kobietom cierpiącym na zaburzenia nerwowe często zalecano zawarcie małżeństwa.
I ciekawostka na koniec w 2010 roku behawioryści z Ameryki Północnej uznali, że część populacji, która dziś ustala normy w nauce, to wykształcone osoby pochodzące z zamożnych demokratycznych uprzemysłowionych państw zachodnich. Co ciekawe stanowią one zaledwie 12 % ludności świata, ale jednocześnie to aż 96 % uczestników badań psychologicznych i 80 % uczestników badań medycznych. Mając tę wiedzę, zupełnie inaczej spojrzycie na wszelkie badania naukowców czy statystyki, prawda?
♦