Moja europejska rodzina. Pierwsze 540000 lat Karin Bojs jest prawdziwą perełką. Autorka to szwedzka dziennikarka pisząca o nauce. Po śmierci mamy postanowiła prześledzić genetyczne dzieje swojej rodziny, co z kolei dało podstawę do szerszego spojrzenia na zagadnienie pochodzenia. Mówimy, że wszyscy jesteśmy jedną rodziną, ale tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo to zdanie jest prawdziwe. Przypuszczalnie na co dzień raczej nie zastanawiamy się nad DNA, a jeśli już to w bardzo wąskim zakresie (bo odziedziczyliśmy dużo pieprzyków po mamie albo mamy krzywe nogi jak dziadek). A przecież DNA to znacznie więcej. Odkryte raptem 150 lat, 65 lat temu poznaliśmy jego strukturę, a dzisiaj wysoko rozwinięta nauka pozwala na zgłębianie jego tajemnic. A mimo to ogrom wiedzy, który już posiedliśmy, uświadamia głównie to wszystko, czego jeszcze nie wiemy.
Książka Karin Bojs jest świetna z trzech głównych powodów. Po pierwsze to bardzo dobrze napisana pozycja popularnonaukowa, która przybliża skomplikowane tematy w bardzo przystępny sposób. To książka dla każdego, bo chociaż pojawiają się w tej opowieści między innymi takie rzeczy jak lingwistyka kontrastywna, kopalne mtDNA, haplogrupy R1a i R1b, to są one doskonale wytłumaczone i pokazane w kontekście, który jest jasny i czytelny. Po drugie to książka, która zawiera w sobie ogrom wiedzy, nie tylko z biologii czy genetyki, ale również z historii, kultury, sztuki. Autorka zwiedziła wiele miejsc i krajów, rozmawiała z wieloma specjalistami, badaczami, naukowcami, a to ma olbrzymią wartość. Sprawdzała wszystko na własnej skórze, poddawała się testom, badała, rozmawiała z osobami prezentującymi zupełnie sprzeczne poglądy… To porządna i bardzo rzetelna dziennikarska robota. Trzeci powód jest klamrą łączącą dwa powyższe – autorka wybrała się w osobistą podróż, śledząc losy własnej rodziny. Dzięki temu nie jest to już tylko książka popularnonaukowa, to opowieść o ludziach, o życiu, o tym, jak wszystkie elementy przenikają się wzajemnie i jak coś sprzed miliona lat, o czym nie mamy najmniejszego pojęcia może mieć na nas wpływ dzisiaj. Dodatkowo na podkreślenie zasługuje lekkość pióra autorki (i talent translatorski Urszuli Gardner) oraz jej poczucie humoru. Z jednej więc strony mamy bardzo poważny temat, pochodzenie człowieka, początki kultury, kształtowanie się współczesnego świata, a z drugiej opis przygód autorki i jej własne poszukiwania. Wszystko to przenika się w bardzo płynny sposób sprawiając, że od książki nie można się oderwać!
Czego tak naprawdę dowiemy się z tej książki? Wiele całkiem ważnych i poważnych rzeczy, takich jak na przykład to, że prehistorię Europy można streścić, mówiąc o trzech istotnych falach migracji – łowców epoki lodowcowej, rolników z Bliskiego Wschodu i pasterzy ze stepów położonych na wschodzie. Albo to, że wymieszanie genów człowieka neandertalskiego i człowieka współczesnego nastąpiło pięćdziesiąt cztery tysiące lat temu, a wybuch wulkanu, który zniszczył Pompeje może stanowić granicę wyginięcia neandertalczyka a pojawienia się współczesnego człowieka. Albo to, że czeskie Brno to mekka wszystkich zainteresowanych genetyką.
Ale opowieść Karin Bojs jest też pełna dużo fajniejszej wiedzy. Jak wyglądały czajniki w epoce kamienia? Co lubili ludzie epoki lodowcowej? Kiedy pojawiły się igły do szycia czy pierwsze piwo, gdzie powstał pies, skąd pochodzi kot, kiedy pojawiła się mutacja powodująca nietolerancję laktozy, jaki wpływ miały konie na rozprzestrzenienie się języka praindoeuropejskiego? Poznamy historię o najstarszej na świecie gumie do żucia, jest słowo o diecie paleo, jest o kulturach, których nazwy brzmią jak osiągnięcia w jakiejś grze albo nazwy gangów motocyklowych – kultura ceramiki sznurowej, kultura pucharów lejkowatych, kultura grobów jamowych, kultura toporów bojowych. Znajdziemy też akcenty polskie – pojawia się Puszcza Białowieska, jest Kraków i polscy archeolodzy. Autorka pisze również o tym, jak wielkie znaczenie miała dla pierwszych ludzi muzyka czy sztuka – wiele z tych wątków może mocno nas zaskoczyć.
Przyznacie sami, że brzmi to atrakcyjnie! Z jednej strony mamy prehistorię, a z drugiej współczesność i najnowsze badania, dzięki którym możemy poznać to, co było na początku. To fascynująca lektura, która oprócz tego, że uczy, to skłania również do refleksji. Nasza prehistoria to olbrzymia różnorodność – warto zagłębić się w ten temat. Tylko uprzedzam – po przeczytaniu tej książki gwarantuję, że będziecie chcieli zrobić sobie test DNA i sprawdzić, jak to jest z Wami. Autorka zresztą nie oszczędza czytelnika i podaje kilka miejsc, gdzie możemy zajrzeć, żeby kontynuować naszą genetyczną przygodę.
Przeczytajcie tę książkę, bo naprawdę warto. Staram się powstrzymywać cały czas i nie zasypywać Was ciekawostkami, których sama się dowiedziałam czy rzeczami, które zrobiły na mnie największe wrażenie (a było ich sporo). Niech wystarczy to, co napisałam powyżej – jeśli chcecie poszerzyć swoją perspektywę, nadać głębi spojrzeniu na świat i innych ludzi, to jest książka dla Was. Uwielbiam takie opowieści, bo potrafią ustawić człowiekowi myślenie i postrzeganie, a kiedy ma się poczucie ciągłości i jedności z tym, co było, zupełnie inaczej patrzy się na to, co dopiero będzie.
Sam do końca nie wiem, czemu, ale w trakcie czytania recenzji w głowie grało mi “Pamiętajcie o ogrodach” Jonasza Kofty…