“Pod schodami. Życie codzienne służby domowej w początkach XX w. w Anglii” Alison Maloney to bardzo interesująca pozycja. Autorka wzięła na warsztat życie służby w czasach wiktoriańskich i edwariańskich w Wielkiej Brytanii. Snuje swoją opowieść aż do wybuchu I wojny światowej, który oznaczał “koniec złotego wieku służby domowej”. Muszę przyznać, że epoka wiktoriańska to jedna z moich ulubionych epok. Oczywiście jestem zachwycona, że żyję w XXI wieku, jednak epoka wiktoriańska ma w sobie urok i czar, który kusi i przyciąga. Zapominam bardzo szybko o wszelkich niedogodnościach i skupiam się na ładnych sukienkach 😉
Sam temat jest ogromnie ciekawy. Kiedyś posiadanie służby w domu było tak normalne, jak dzisiaj jej nie posiadanie. Jeśli miałeś tyle szczęścia, że byłeś bogaty, w zasadzie nic nie musiałeś robić sam. Do wszystkiego byli odpowiedni służący. Służba była wyznacznikiem bogactwa – im więcej zatrudniało się ludzi, tym ważniejszym się było i bardziej pożądanym towarzysko. A to główny priorytet ówczesnych dam i dżentelmenów. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce różnie to bywało. Czytamy tutaj o przypadkach rezygnowania ze swoich przyjemności na rzecz zatrzymania służby, bo przecież pozory muszą zostać zachowane. Jeśli jednak miałeś mniej szczęścia i należałeś do tej drugiej grupy – czyli biednych, dla których czasami jedynym wyjściem było iść na służbę do kogoś – cóż, życie wtedy nie wyglądało już tak pięknie…
Czytając tę książkę uderzyło mnie kilka rzeczy. Po pierwsze – jak bardzo ciężka, niedoceniana, mało płatna a jednocześnie istotna i potrzebna była praca służących. Jak jednocześnie mało i dużo przykładano do niej wagę. Już mniej dbać o kogoś, niż o posługacza czy pomywaczkę chyba nie można. Równocześnie kamerdyner był ozdobą domostwa, był traktowany prawie jak członek rodziny, choć oczywiście wielu granic nie wolno mu było przekraczać. Cały blichtr epoki wiktoriańskiej tak naprawdę opierał się o służących – o tych ludzi, którzy sprawiali, że wielkie rezydencje funkcjonowały, że w ogóle można w nich było mieszkać…
Po drugie – jak bardzo nie zdajemy sobie sprawy z funkcjonowania tych przepięknych, ale ogromnych rezydencji. Jeżeli mówimy, że dzisiaj bycie służącą tudzież pomocą domową jest ciężką pracą, to co miały powiedzieć służące wiktoriańskie? Bez pralki, bez lodówki, bez ogrzewania centralnego, bez bieżącej wody, bez światła. Bez żelazek. W świecie zasad i konwenansów, które każą wykonywać pewne czynności codziennie, tak naprawdę bez żadnej potrzeby. Polerowanie sztuććów tylko po to, żeby były gotowe. A przecież nie były to zestawy 24 elementowe 🙂 Pranie trwało tydzień i było tak skomplikowane, że czytałam ten fragment z coraz bardziej rosnącym przerażeniem. Służące wykonywały codziennie uciążliwe zadania, które dodatkowo zajmowały tyle czasu, że w zasadzie mozna by je wykonywać bez przerwy. Taka wiktoriańska wersja Syzyfa…
Autorka opowiada nam, jak taka rezydencja była zorganizowana, jaka hierarchia panowała w domu, kto za co był odpowiedzialny. Poznajemy jeden dzień z życia służby – od świtu do późnych godzin nocnych (a czasami do wczesnycyh godzin porannych) Dowiadujemy się co wtedy jedli, jak się bawili i jakie mieli zasady. Niektóre wydają się dzisiaj całkiem niedorzeczne, niektóre wręcz okrutne, a niektóre śmieszne. Poznajemy domowe sposoby na pranie, mycie włosów czy czyszczenie pieca. Zaglądamy do świata służących i możemy popatrzeć z bliska na ich życie.
Książka mimo swoich niewielkich rozmiarów jest naszpikowana ciekawymi informacjami. Jeżeli ktoś interesuje się tamtejszym okresem, to jest to pozycja obowiązkowa. Jest też pięknie wydana. Ma klimatyczne ilustracje, bardzo dobrze dobraną czcionkę, jest podzielona na czytelne rodziały. I chyba te czytelne rozdziały dały mi wrażenie, jakbym czytała czyjąś pracę na zaliczenie. Pracę magisterską. Albo licencjacką. Tak jakby autorka miała zadany temat i musiała go zrealizować. Owszem, zrealizowała go poprawnie, ale chyba jednak czuję niedosyt. Temat służby w tak wdzięcznym i bogatym okresie, jak epoka wiktoriańska, mógłby być bazą do naprawdę epickiej opowieści, takiej z rozmachem. Tutaj trochę tego rozmachu zabrakło, ale poza tym to naprawdę porządna pozycja.
I tak jak podkreślam zawsze, uwielbiam książki, które zaczynają jakiś temat i zmuszają do szperania dalej. Po wybuchu pierwszej wojny światowej wszystko się zmieniło – otworzyły się inne ścieżki kariery dla dziewcząt, a bycie służącą nie było już takie interesujące. Zmiany w społeczeństwie musiały mieć wpływ na tę warstwę – powoli świat tych wszystkich zasad i konwenansów znikał, a razem z nim zapotrzebowanie na kamerdynerów, pokojowych i pomywaczki. Ale! Czy wiecie, że obecnie istnieje Międzynarodowa Akademia Kamerdynerów? W Holandii jest The International Butler Academy, w której rocznie uczy się nie więcej jak 40 osób. Cieszy się ona ogromnym powodzeniem, mimo że do najtańszych nie należy. Więc obecnie, w XXI wieku mit kamerdynera ciągle istnieje. Świat nadal potrzebuje ludzi niezastąpionych, wszechwiedzących, ludzi jak powietrze – niewidzialnych, ale niezbędnych. Podziwiam ich, a istnienie takiej szkoły (a bardziej nawet to, że jest tak oblegana i ludzie chcą się tam uczyć z całego świata) w czasach popkulturowej papki, zupek chińskich i kanapek jadanych na kolanie, cieszy mnie ogromnie i daje nadzieję dla ludzkości 😉
Czytanie takiej książki pobudza potrzebę zobaczenia na własne oczy wiktoriańskiego świata. Jest na to kilka sposobów:
- po pierwsze serial Downton Abbey (autorka cytuje nawet kilka razy serialowego konsultanta) – podobno świetny, ja jeszcze nie widziałam
- po drugie, dla graczy – najnowsza część Assassin’s Creed – Syndicate (premiera w październiku 2015 roku) Piękny wiktoriański Londyn, dopieszczony we wszystkich szczegółach. Zobaczcie, jaki jest piękny <3! (może do października znajdzie się sponsor, który mi sprezentuje xboxa one’a? ;-))
- jest jeszcze serial Dom grozy, którego również nie oglądałam, ale wygląda naprawdę obiecująco!
- tutaj akurat nie mamy do czynienia z wiktoriańską Anglią, ale ten serial brzmi równie smacznie, jak pozostałe, więc się dzielę – Detektyw Murdoch. Dajcie znać, czy oglądaliście!
- no i filmy oczywiście, żeby wymienić tylko kilka – Z dala od zgiełku, Mary Reilly, Prestiż, Iluzjonista, Histeria
- osobny akapit na wyjątkowy film Albert Nobbs. Wprawdzie akcja rozgrywa się w Irlandii, ale Glenn Close udająca mężczyznę, żeby móc pracować jako kelner w hotelu? Musicie to zobaczyć!
Na tym skończę, bo przecież miało być o książce 🙂 Jednym słowem – polecam!
ps Zapomniałam! Na koniec mam dla Was coś lepszego!