Don Kulick || Tłumaczenie Aleksandra Czwojdrak
Po wielu latach terenowych prac antropologicznych doszedłem do wniosku, że tajemnica skutecznej pracy antropologa tkwi w pozostaniu na miejscu dłużej niż wypada.
Książka Dona Kulicka jest świetna z tak wielu względów, że nie jestem pewna, czy uda mi się je wszystkie wymienić. Początkowo bałam się trochę, że może być zbyt hermetyczna czy trudna w odbiorze. W końcu kiedy antropolog wyjeżdża badać odległe kultury, a potem pisze o tym książkę, raczej przedstawia swoje badania w sposób naukowy. I nie mam nic przeciwko naukowym pracom antropologicznym, ale może niekoniecznie czyta je się dla przyjemności. Na szczęście po pierwsze autor naukową pracę na ten temat już napisał, a po drugie okazało się, że Don Kulick to całkiem równy gość, który doskonale zdaje sobie sprawę, co pisze i dla kogo. Śmierć w lesie deszczowym jest wspaniałą lekturą, opowiadającą o świecie, którego nie znamy i nie poznamy inaczej niż przez czyjąś opowieść. To też książka o nas samych, o kulturze ogólnie, o znaczeniu języka i wspólnocie wszystkich ludzie na świecie. Otwiera oczy i daje dużo do myślenia, może też stać się wspaniałą inspiracją do dalszych lektur.
Don Kulick to szwedzki antropolog, który jako młody badacz postanowił wyjechać do małej wioski w Papui – Nowej Gwinei, by badać tamtejszy język. Gapun okazało się na tyle przyciągające oraz pełne materiałów do zbadania i zebrania, że Kulick wracał tam wielokrotnie na przestrzeni lat, czyniąc język tayap głównym tematem swoich naukowych badań. Jestem ciekawa, jaki obraz teraz wam powstał w głowie. Prawdopodobnie taki, jaki znacie z programów tv – biały badacz, podróżnik, a może tylko prowadzący program opowiada o innej kulturze, je ze smakiem lokalny obiad z lokalną rodziną, pokazuje ciekawostki. Nie mówię, że to coś złego (każda forma zdobywania informacji o innych kulturach jest z zasady dobra), ale Don Kulick w sposób bezbłędny pokazuje nam, czy się różni praca ekipy filmowej czy znanych podróżników od pracy badacza antropologa, który najczęściej zamiast ekipy ma długi zaciągnięte po to, by wyjechać, a na miejscu jest pozostawiony sam sobie.
Ta książka to po pierwsze opowieść o kulturze mieszkańców tego regionu, zwłaszcza Gapunu. Autor mieszka wśród Gapuńczyków, spędza z nimi cały czas, ucząc się języka, poznając zwyczaje, tradycje, lokalną kuchnię. Fragmenty o kuchni są zdecydowanie moimi ulubionymi z całej książki – nie będę wam zdradzała dokładnie, o czym pisał autor, ale jednego jestem pewna – już nigdy nie pomyślicie o wyjeździe do dżungli jak wspaniałej przygodzie! Opisuje nam to wszystko, pozwalając poznać ich całą kulturę, ale nie zapomina o najważniejszym czynniku -ludziach. Pisze kto się z kim lubi, kto się z kim kłóci, a kto się w kim kocha (w Papui-Nowej Gwinei do ukochanych osób mówi się moja wątrobo – bo według mieszkańców uczucia są ulokowane w wątrobie, nie w sercu). Opisuje cały system pisania miłosnych listów, wzajemnej pomocy i oczekiwań wobec siebie. Jest tu też wiele emocji, niektórych z nich nie spodziewalibyśmy się w takiej książce.
Po drugie to zwrócenie uwagi na język i proces jego zamierania. Kulick bada dlaczego tayap jest językiem zagrożonym wymarciem i próbuje zapisać z niego jak najwięcej, zanim do tego dojdzie. Rozkłada nam ten proces na czynniki pierwsze, przybliżając wiedzą językoznawczą i reguły rządzące językami. Pokazuje, jak kontakt z zachodnią cywilizacją zmienia lokalne społeczności i wskazuje, co tracimy, gdy jakiś język znika. Choć wydawałoby się, że mało albo w ogóle nie powinien nas obchodzić język, którym mówi mniej niż 50 osób gdzieś w dalekiej wiosce na końcu świata, to autor udowadnia, że właśnie powinien. I robi to bardzo skutecznie.
Języki znikają obecnie w zastraszającym tempie – lingwiści szacują, że zagrożonych jest 90% spośród około sześciu tysięcy języków świata.
Po trzecie to wspaniały tekst opisujący pracę antropologa. Przed długi czas taka praca wydawała mi się bardzo fajna. W końcu to jedna wielka przygoda! Jednak po przeczytaniu kilku książek o dżungli już wiedziałam – moja noga nigdy w dżungli nie postanie! Autor w sposób bardzo zabawny, z dystansem i wbijając trochę szpilę antropologom ze starej szkoły i poważnym badaczom, pokazuje prawdziwe oblicze takiej pracy. Odziera ją z całego romantyzmu – zostaje tylko brud, błoto, robaki do jedzenia, choroby tropikalne. Jest też dużo dobrego oczywiście – to głównie relacje z ludźmi. Kulick bezproblemowo opisuje sposoby na nawiązanie właściwych relacji – nazywa to antropologiczną pomysłowością. Mówi wprost, że jest obcym, który jest tolerowany w zamian za prezenty i nie zapomina o tym nawet przez chwilę. Opowiada o swojej codzienności – znowu muszę wspomnieć o jedzeniu, te fragmenty zdecydowanie zapadły mi w pamięć. Ale oprócz zabawnych dykteryjek opowiada też o rzeczach smutnych, o sytuacjach niebezpiecznych, o powodach, z których musiał kilka razy skrócić swój pobyt.
Śmierć w lesie deszczowym to dla mnie kompletny obraz zupełnie obcej kultury oraz szczery obraz pracy antropologa. To rewelacyjna książka, którą łatwo ominąć, wychodząc z założenia, że może być za trudna albo mało interesująca. A tymczasem jest odwrotnie – moim zdanie spokojnie może stawać obok najlepszych książek podróżniczych, a nawet je przewyższa, bo dorzuca element naukowy, który pozwala nam szerzej spojrzeć na daną kulturę. Zdecydowanie warto!
♦