Kocham książki za to, że dzięki nim mogę przeżyć wiele żyć, zwiedzić cały świat, zajrzeć w miejsca, do których nie ma dostępu. Kocham za wiedzę, którą mi dają, za to, że poszerzają horyzonty i za to, że dzięki nim się rozwijam, zmieniam zdanie, uczę się. Taką mam refleksję po lekturze książki Wojciecha Chełchowskiego i Andrzeja Czuby Preppersi. Przygotowani do przetrwania.
Zaczęłam czytać z lekkim uśmiechem, mając w głowie dawno oglądany program o preppersach, mając za sobą wiele gier, w których świat jest po apokalipsie i trzeba przetrwać, kilka przeczytanych powieści. Wyobrażenie preppersów, jakie miałam było dokładnie takie, jakie charakteryzują autorzy we wstępie – mniej lub bardziej zwariowani ludzie, którzy nie wiedzieć dlaczego masę czasu i pieniędzy poświęcają na kupowanie zapasów cukru, mąki, ryżu. Wszystko to potem składują gdzieś w piwnicy, obsesyjnie wypatrując wojny. Dorzuciłabym do tego jeszcze zombie i sceneria jest kompletna. I mimo że zazwyczaj staram się nie nastawiać przed lekturą, tutaj zadziało się to samoistnie.
Ale po chwili, dosłownie po kilku kartkach diametralnie wszystko się zmieniło. To faktycznie nie tak. To nie o to chodzi. Z zombie możemy sobie pożartować, ale sytuacje kryzysowe zdarzają się już na serio. Autorzy na samym początku przywołują konkretne sytuacje, który rzeczywiście się wydarzyły – w czerwcu 2012 roku brak zasilania dotknął 630 milionów ludzi w Indiach, zaciemnienie na granicy kanadyjsko-amerykańskiej z 14 sierpnia 2003 roku, atak na centrum handlowe w Nairobi 21 września 2013 roku… I wiele innych, które czytałam z szeroko otwartymi oczami. O kilku wiedziałam, o części nie. I tych kilka kartek wystarczyło, żeby mi uświadomić, jak mało trzeba, żeby świat, który znamy zniknął. I przypomniałam sobie książkę Hadfielda i jego motto życiowe, żeby zawsze być przygotowanym. I faktycznie – przecież warto sobie zadać pytanie, co zrobię, kiedy zabraknie prądu. Trzeba zapomnieć o zombie, bo brak prądu, wody czy komunikacji to rzeczywisty problem.
Autorzy nie koncentrują się jedynie na wielkich katastrofach – opisują również zamachy w Polsce, katastrofy naturalne, lawiny, wypadki i takie sytuacje, których nikt by nie przewidział – jak rzeka płonącego spirytusu w Poznaniu w 1937 roku, i takie, który zna każdy – jak powódź z 1997 roku. Każda sytuacja, która odbiega od naszej codzienności, może wymagać od nas innego zachowania. A wtedy warto być przygotowanym.
Książka porządkuje wiedzę na temat prepperingu i sprowadza na ziemię takie osoby, jak ja. Przodkiem prepperingu jest survival, a dzisiaj preppering określany jest jako Trzecia Fala Surivalu. Fajnie zobaczyć to w historycznej perspektywie i dowiedzieć się, jakie były podstawy i początki tego zjawiska. Autorzy nie ograniczają się tylko do suchych faktów – rozmawiają też z ludźmi, dla których preppering to styl życia, w mniejszym bądź w większym stopniu. Ale wiecie, co podobało mi się najbardziej? Że preppers to nie tylko osoba, która ma bunkier pod mieszkaniem, roczne zapasy jedzenia i wody i umie rozpalić ognisko bez niczego. Nie, preppers to osoba, która wierzy, że przy odpowiednim przygotowaniu, determinacji i skupieniu może poradzić sobie z każdym problemem. Potrafi znaleźć wyjście z sytuacji, w której inni by się poddali. To bycie MacGyverem każdego dnia! Dodatkowo dla preppersa najważniejsza jest wiedza, i każdy z nich to podkreśla. Uczenie się nowych rzeczy, cały czas. Te dwie rzeczy szalenie mi się podobają – ciągły rozwój, bycie przygotowanym, zaradnym, umiejętności, które pozwalają wiele rzeczy zrobić samemu… Podziwiałam MacGyvera przez wszystkie odcinki, podziwiam też takich ludzi w rzeczywistości. I już nigdy nie użyję w jednym zdaniu słów preppers i zombie 😉
Książkę Preppersi można potraktować również jako pierwszy przewodnik i podręcznik ze wskazówkami, na co zwrócić uwagę. Są listy rzeczy, które powinniśmy mieć, co zgromadzić i w jakich ilościach, jak to wszystko rozplanować. Dla kogoś, kto dopiero chce rozpocząć swoją przygodę z prepperingiem, to bardzo przydatna lektura. Bardzo dobra będzie również dla tych, którzy chcą po prostu poznać to zjawisko. Okazuje się, że preppersi to nie są jakieś oszołomy – to ludzie konkretni, twardo stąpający po ziemi i wiedzący, czego chcą. Na pewno zdarzają się tacy, którzy przesadzają, ale przecież wszędzie, nawet w prepperingu, człowiek musi znaleźć równowagę.
Czytając Preppering, równocześnie czytałam książki o minimalizmie i nadmiarze rzeczy. Było to ciekawe i zostawiło mnie z pytaniem, czy da się pogodzić te dwie sprzeczne koncepcje? Jedna mówi o tym, żeby gromadzić, bo wtedy będziemy bezpieczni, druga o tym, żeby nie gromadzić, bo wtedy będziemy szczęśliwi. Choć ostatecznie preppering to nie tylko robienie zapasów, więc być może można…
W każdym razie – lektura tej książki była bardzo ciekawa, pouczająca i inspirująca. Warto zwrócić na nią uwagę.
♦
Wow. Nie planowałam po nią sięgnąć, ale chyba jednak dopiszę do mojej listy!
Jest zaskakują i naprawdę wiele fajnych rzeczy można się z niej dowiedzieć 🙂
Ależ ciekawą książkę znalazłaś! Mnie też preppersi kojarzą się głównie z wyczekiwaniem na atak zombie czy najazd kosmitów, ale zgadzam się, że to trywialne podejście, bo przecież współczesny świat może rozpaść się w ciągu kilku dni. Pisał o tych chociażby Elsberg w powieści “Blackout”, która mimo że jest fikcją literacką, bazuje na pewnych rzeczywistych zdarzeniach i moim zdaniem dobrze pokazuje nasze uzależnienie od prądu, transportu, dóbr zapewnianych przez sklepy wszelkiej maści. Na wszelkiego rodzaju survival patrzyłam dotąd z przymrużeniem oka, bo przecież ja się w głuszę nie wybieram, a potrafię zgubić drogę nawet we własnej okolicy, ale może właśnie powinnam poczytać o preppersach i czegoś się nauczyć na wypadek niespodziewanych wydarzeń.
Ja miałam takie samo podejście 😀 Przeczytać ją warto, nawet (a nawet zwłaszcza) jeśli się nie planuje nagle kopać bunkrów pod domem 😉
Zupełnie tego nie planuję, ale po książkę sięgnę. W ogóle ostatnio mam taki głód treści innych niż fikcyjne historie, więc cieszę się, że zrecenzowałaś właśnie tę książkę.