Horror gości na mym blogu chyba po raz pierwszy. Zazwyczaj nie sięgam po ten gatunek, ale nie wiem zupełnie dlaczego. Nie mam nic przeciwko, żadnych argumentów, bać się też czasami lubię, horrory oglądam, choć najczęściej pod kołdrą i jednym okiem wyzierającym spoza palców, a gry w konwencji horrorów to już uwielbiam. Papierowy Księżyc skusił mnie jednak Głową pełną duchów. I powiem tak – jeśli macie delikatne nerwy, również dacie radę ją przeczytać. A jeśli szukacie jakiejś ciekawej lektury o opętaniach – ta zdecydowanie będzie lepsza niż Demonolodzy.
Powieść Paula Tremblay’a na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, zwykła historia rodziny, w której jeden z członków zostaje opętany. Obserwujemy dochodzenie do tego przerażającego wniosku, walkę o zachowanie normalności, chwytanie się wszelkich dostępnych sposobów ratunku, a ostatecznie upadek rodziny. Upadek, który musi się wydarzyć, bez względu na sprawę, od której wszystko się zaczęło. Myślę, że w takich historiach przyciąga, oprócz tego, że możemy się pobać, psychologia bohaterów. Jeśli są dobrze napisani, możemy obserwować ludzi w sytuacjach, których my się boimy i w których nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć. Jesteśmy bezpieczni, bo wiemy, że to tylko powieść, i możemy pozwolić sobie na fascynację danymi wydarzeniami. Paul Tremblay w tej podstawowej warstwie spisał się bardzo dobrze. Sama historia, choć przecież powtarza to wszystko, co już było i wykorzystuje standardowe chwyty tematyki opętań, jest bardzo dobrze skonstruowana. Właściwa historia jest przed czytelnikiem odsłaniana stopniowo, co tylko potęguje nasze emocje. Bo przecież wiemy, że coś się wydarzy, prawda? Nie wiemy tylko, w którym momencie.
O ile wszystkie relacje między członkami rodziny są dobrze oddane, największe wrażenie zrobiła na mnie relacja siostrzana. Być może dlatego, że to młodsza siostra jest naszym narratorem. Przedstawia wydarzenia z własnego punktu widzenia, opisuje swoje emocje, które są bardzo intensywne. Ale sam fakt posiadania siostry, która jest opętana, jest dla mnie przerażający. Bo siostra to ktoś najbliższy, komu się ufa bezgranicznie, kto ma nieograniczony dostęp do ciebie. A starsza siostra to dodatkowo osoba, której spojrzenie na świat przejmujesz jako swoje, która jest autorytetem. Obserwowanie niezrozumiałych wydarzeń, lęk o siostrę i o siebie, poczucie zagrożenia, zagubienie, rozpad znanego świata – te wszystkie emocje i stany są naprawdę aż namacalne w książce.
W którymś momencie książka traci swój rozpęd, ale zanim zdążycie się zorientować, że tak jest, zakończenie wynagrodzi wam wszystko. Jest doskonałe, stawiające pod wielkim znakiem zapytania właściwie wszystkie strony, które do tej pory przeczytaliście. Zakończenie rozprawia się z waszym poczuciem, że wiecie, co przeczytaliście i pozostawia w was niepokój. Zmusza do zastanowienia się nad treścią i przemyślenia jej na nowo, motywuje do poszukania wskazówek, które być może wcześniej przegapiliście.
Paul Tremblay puszcza również oko do czytelnika, który w horrorach jest rozsmakowany. Przypuszczam, że ja, jako horrorowy czytacz okazjonalny nie wyłapałam nawet połowy odniesień, ale te, które wyłapałam, utwierdziły mnie w przekonaniu, że Tremblay wie, o czym pisze. Rozłożenie na części pierwsze historii rodziny Barretów przez narratora, ukazanie tego popkulturowego uwikłania, obnażenie właściwie całej historii przed czytelnikiem (a robi to przecież uczestniczka zdarzeń) z dystansem i wypunktowaniem wszystkich plusów i minusów jest bardzo ciekawych zagraniem ze strony autora. Tak jakby swoją powieść dawał do oceny swojemu własnego narratorowi. Do tego zdajemy sobie sprawę, że na koniec zostajemy z tym, co powiedział nam narrator, być może nie zbliżając się w ogóle do prawdy.
Być może Głowa pełna duchów nie przerazi was tak, że nie będziecie mogli spać po nocach. Być może poczujecie lekki zawód czy niedosyt, ale zwróćcie uwagę na ciekawą konstrukcję, doceńcie wielowymiarowość ujęcia tak wyeksploatowanego tematu jakim są opętania, zachwyćcie się zakończeniem. I napiszcie w komentarzach, jaki horror powinnam przeczytać następnie. Taki, żebym nie mogła spać po nocach 🙂
Muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Uwielbiam, kiedy autorzy wyszukują i wykorzystują najróżniejsze dziwne historie w swoich fabułach. Te smaczki i ciekawostki sprawiają, że nawet z najbardziej banalnej opowieści możemy coś dla siebie wynieść i czegoś się nauczyć. Głowa pełna duchów zachwyciła mnie dwiema takimi rzeczami:
♦ Powódź melasy w Bostonie w 1919 roku, czyli najdziwniejsza katastrofa w historii. Zdarzyła się naprawdę i zginęli w niej ludzie. Nie umiem wymyślić w tym momencie słodszego rodzaju śmierci.
♦ Historia piosenki Gloomy Sunday, nazywanej piosenką samobójców i najsmutniejszą piosenką świata! Była nawet przez jakiś czas zakazana. Podoba mi się legenda wokół niej i cieszę się, że już wiem, że istnieje. I jest ładna!
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦
Jeśli chodzi o ciekawostki i dziwne przypadki historyczne, to fascynująca dla mnie jest taneczna plaga roku 1518.
Jakie to jest dobre! Uwielbiam takie historie, a o tanecznej pladze nie miałam pojęcia 🙂 Ktoś mógłby zebrać je w jedną książkę! 🙂