Bardzo długo zastanawiałam się, czy pisać o tej książce. Obiecywała mi dużo, ostatecznie dostałam mniej, niż się spodziewałam, ale mimo wszystko uważam, że jest warta uwagi. Dlatego zostawię tu dla Was kilka słów, być może kiedy ją zobaczycie w bibliotece, sięgniecie po nią.
Pomysł na fabułę mnie zachwycił. Łączy w sobie wiele spośród moich tematów, które mnie fascynują i przyciągają. Głównym bohaterem jest Iwan Isajenko, zdeformowany chłopiec mieszkający w szpitalu dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu na Białorusi. Atmosfera całej opowieści jest przesiąknięta katastrofą Czarnobyla, trudnych wyborów, dramatów całych rodzin i osobistych rozterek. Jednocześnie sam szpital jest osobnym bytem. Ta instytucja totalna przywołuje od razu skojarzenia z tak świetnymi historiami jak Lot nad kukułczym gniazdem czy Przerwana lekcja muzyki. Nie przeszkadza fakt, że nie mamy tutaj do czynienia ze szpitalem psychiatrycznym, a placówką, której zadaniem jest opiekowanie się i utrzymywanie przy życiu dzieci, których nikt nie chciał. Różnica pomiędzy nimi zaciera się w wielu miejscach, bo deformacje dzieci i choroby wpływają zarówno na ich ciała, jak i umysły. Iwan ma 17 lat, niesprawne ciało, ale za to bardzo sprawny umysł. Jego całe życie, cały świat to szpital, a ludzie, których zna to albo pacjenci, albo pielęgniarki. Siłą rzeczy, bardzo naturalnie Iwan ustawia się w pozycji obserwatora, klasyfikując rzeczywistość według wymyślonych przez siebie kategorii. Przeżywa dzień za dniem czytając książki, rozgrywając gry w swojej głowie ze sobą i przeciwko innym, stawiając sobie wyzwania i zadania. Jego egzystencja jest uporządkowana i stała. Iwan, mimo wszystkich przeciwności oswoił swój los i przestrzeń, w jakiej przyszło mu żyć. Do czasu. Kiedy pojawia się nowa pacjentka, świat który Iwan znał, zaczyna tracić stabilność. Pojawiają się nowe emocje, które z kolei prowadzą do zaskakujących wydarzeń i obnażenia tajemnic, do tej pory skrzętnie ukrywanych.
Autor pokazuje nam wrażliwego 17-latka, który musi mierzyć się z taką ilością cierpienia, z jaką duża część ludzi nie ma do czynienia przez całe życie. To debiut Scotta Stambacha, tak dobry, że trudno uwierzyć, że to jego pierwsza powieść. Splata się w tej historii wiele motywów – pytania o sens życia i cierpienia, funkcjonowanie takich placówek, historie dzieci porzuconych i śmiertelnie chorych. Z kart tej książki wylewa się ogromny smutek, ale taki spokojny, fatalistyczny spokój – jedyna broń bezbronnego. Pojawiają się też inne emocje – żal, złość, rozgoryczenie. Stambach pięknie je opisuje, pokazuje ich złożoność i metamorfozę. Iwan jest bohaterem świetnie wymyślonym – to młody człowiek, mający wszelkie prawo do wszystkich negatywnych emocji świata albo do popadnięcia w ciężką depresję. Zamiast tego ucieka w literaturę, a jego gra z psychologami rozbawiła mnie do łez. Nie omijają go chwile zwątpienia (wywód na temat Boga – doskonały), ale przez to jest jeszcze bardziej prawdziwy i poruszający.
I o ile początek i rozwinięcie tej historii porwało mnie absolutnie, to pod koniec zaczęłam tracić zapał. Być może autor postawił poprzeczkę tak wysoko, że sam jej nie sprostał na koniec. Czegoś mi zabrakło, a może właśnie całkiem przeciwnie – zakończenie było za bardzo. Większą część książki cechuje dosyć chłodna narracja, dystans, który pozwala spojrzeć na te wszystkie poruszające historie. Widzimy ich niesprawiedliwość, brutalność, ale nie załamujemy rąk. Przejmujemy stanowisko Iwana – jest jak jest. Czasami możemy pokrzyczeć, wykłócać się z samym sobą, ale ostatecznie i tak musimy przyjąć do wiadomości, że niczego nie zmienimy. Pod koniec jednak coś zaczęło zgrzytać i mam wrażenie, że autorowi zabrakło trochę umiejętności, by poradzić sobie z tyloma emocjami do przekazania. Ale zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo subiektywna, moja własna opinia, z którą pewnie wielu z was się nie zgodzi. Dlatego bardzo Was zachęcam – przeczytajcie tę książkę, bo jest inna niż wszystkie. Wiele odwagi wymagało sięgnięcie po taki temat w swojej pierwszej powieści i warto to docenić. Jestem bardzo ciekawa, co autor wymyśli w następnej książce. A Niewidzialne życie Iwana Isajenki bardzo chętnie zobaczyłabym na srebrnym ekranie. Mam nadzieję, że jakiś reżyser podziela moją chęć 🙂
♦