Kevin Wilson || Tłumaczenie Jan Kraśko
Lubię czasami sięgać po książki autorów, których w ogóle nie znam i które są spoza moich ulubionych tematów. Czasami wystarczy intrygujący pomysł na fabułę albo nawet to “coś” w opisie, żeby po książkę sięgnąć. Tak właśnie jest z Nic tu po was Kevina Wilsona. Można w tej książce znaleźć wiele intrygujących wątków, ale chyba tym, co przyciąga najbardziej są palące się dzieci. Tak, dobrze przeczytaliście, ale nie bójcie się – nie chodzi o to, o czym prawdopodobnie od razu pomyśleliście. Bessie i Roland to rodzeństwo z bardzo oryginalną przypadłością – jeśli się czymś zdenerwują, stają w płomieniach, ogień jednak nie robi im żadnej krzywdy.
Brzmi ciekawie prawda? Ja od razu rzuciłam się na lekturę i to była czysta przyjemność, tym bardziej, że nie miałam żadnych oczekiwań. Nie wiedziałam też zupełnie, czego mogę się spodziewać – czy będzie absurdalnie? W końcu bohaterami są palące się dzieci, nie może być zbyt normalnie. Czy będzie zbyt absurdalnie? Możliwe. Taki pomysł jest na tyle inny, że musi obronić się sam. Bardzo polecam raz na jakiś czas wziąć książkę, może nie przypadkową, ale taką, która nie do końca mieści się w zakresie naszych zainteresowań, i przeczytać ją bez żadnych oczekiwań. To bardzo odświeżające!
I choć najciekawsze postaci to właśnie rodzeństwo, to główną bohaterką jest Lillian. Dziewczyna, która dostała się do prestiżowej szkoły dzięki stypendium i której najbardziej na świecie zależało, żeby się wyrwać ze swojego dotychczasowego życia. W szkole zaprzyjaźnia się z Madison i pomimo różnych wydarzeń, które tę przyjaźń wystawiają na próbę, kobiety utrzymują ze sobą sporadyczny kontakt długo po zakończeniu szkoły. Ich drogi ponownie się schodzą, kiedy Madison prosi Lilian o opiekę nad ognistym rodzeństwem. Lilian się zgadza – i resztę historii musicie poznać sami.
W pierwszym odruchu chciałam napisać, że nie jest książka, która zmieni Wasze życie, ale kim jestem, żeby o tym decydować. Może akurat zmieni! Pod płaszczykiem historii o zapalających się dzieciach mamy ukryte bardzo normalne problemy międzyludzkie. Czym jest rodzina i czy naprawdę to właśnie ona jest najważniejsza w życiu? Może to przyjaźń jest ważniejsza? Ale czym tak naprawdę jest relacja nazywana przyjaźnią i czy w jej imię można wszystko wybaczyć? Jak daleko można ingerować w czyjeś życie, wierząc, że wie się lepiej? Czym jest normalność i czy ktoś, kto jest inny, nie jest normalny? Ile jesteśmy w stanie zaakceptować? Poznając historię przyjaźni Lillian i Madison, potem ich dalsze losy, zadamy sobie wszystkie te pytania. Relacja dorosłych z dziećmi wywoła kolejne zagadnienia, nad którymi można się zastanowić.
Ale to może też być po prostu fajna historia, bez pochylania się nad czymkolwiek, wszystko zależy od czytelnika. Jestem przekonana, że jeśli ktoś był w podobnej sytuacji (nie chodzi o płonące dzieci, ale o całą resztę) na pewno ta książka zostanie z nim na dłużej. Zresztą proponuję zrobić eksperyment i pod płonące dzieci podstawić coś, czego nie akceptujecie Wy, albo Wasi bliscy. Można ją też przeczytać po prostu jako ciekawą historię z intrygującym pomysłem i nie doszukiwać się drugiego dna. Książka też na tym nic nie straci. Ja osobiście bardzo lubię takie opowieści, które dostosowują się do odbiorcy.
Po skończonej lekturze miałam poczucie, że czegoś mi zabrakło, ale kiedy wszystko poukładało mi się w głowie, doszłam jednak do wniosku, że jest ok. Jasne, mogła być dłuższa, mogła być bardziej pogłębiona, mogła mieć to czy tamto – ale wtedy byłaby zupełnie inną książką. I choć może to nie była najlepsza książka, jaką przeczytałam w życiu, sprawiła mi dużo czytelniczej frajdy i dała okazję do kilku ciekawych przemyśleń. A takie książki zawsze doceniam.
♦
Dosyć długo ta książka wyskakiwała mi codziennie na Instagramie, przez co czułam wielką ogromną potrzebę jej przeczytania. Teraz jestem jej tym bardziej ciekawa 🙂