Szesnaście na Bourbon

Ostatnio często pojawiają się powieści, przy których mam ogromną potrzebę wrócić na blog. Instagram nie daje za dużo miejsca na pisanie o wszystkim, o czym by się chciało, plus – tam wszystko tak szybko znika! A sama zauważyłam, że lubię wracać do swoich starych wpisów o książkach – przydaje się to w wielu momentach! W każdym razie książka Bartosza Sadulskiego Szesnaście na Bourbon wywołała we mnie to uczucie chęci powrotu – i tym razem to zrobiłam! Bo to jest słuchajcie piękna książka, wyjątkowa, choć wcale nie najłatwiejsza w lekturze.

Zacznę od świetnego tekstu, który znajdziecie na okładce. Jego autorką jest Paulina Małochleb, krytyczka. A brzmi on tak: 

„Wybitny ten burbon, wasza wysokość.

 Kiedy Ludwik XIV siada na nocniku, kiedy Jan Kazimierz głaszcze maskę pośmiertną swojej żony, Marii Gonzagi, słychać tu przede wszystkim szelest papieru. Powieść Sadulskiego nie nawiązuje do wielkiej tradycji prozy historycznej, ale do wybitnych tekstów dziurawiących tę tradycję. Bliżej mu do  Johna Bartha,  Johna Fowlesa, czy Thomasa Pynchona niż do Wiktora Hugo. 

Sadulski nie udaje, że w XXI wieku można napisać autentyczną powieść historyczną, że można w jakikolwiek sposób napisać o historii prawdę. Pomimo tego traktuje przeszłość super serio, nie ma tu żadnej „gry”, żadnej zabawy, gdy na horyzoncie pojawia się palenia czarownic, handel żywym towarem (w służbie ideologii wielkiego państwa), kolonializm i międzyrasowe masakry”.

Nie będę oszukiwać ani siebie, ani was, że jestem w stanie napisać coś podobnie mądrego. Ale właśnie z tego powodu pierwszą rzeczą, na którą chcę wam zwrócić uwagę jest to, jak fantastyczne jest to, że każdy czytelnik i każda czytelniczka może odbierać książkę inaczej. I że wartościowy tekst, w którym krytyk literacki odnajdzie tropy historyczne może być jednocześnie świetną rozrywką dla osób, które o żadnych tropach nie mają pojęcia. Mnie jest bliżej do tej drugiej grupy ludzi i z tej perspektywy wam o niej opowiem. A opowiem dlatego, że autor zrobił coś, co ja osobiście bardzo lubię – wziął na warsztat prawdziwą historię i zamienił ją w barwną opowieść! Nie to, żeby prawdziwej historii brakowało barw –  ale była to historia zapomniana i mało znana. Bo kto z was słyszał o szesnastu kobietach ze szpitala Salpêtrière (sam szpital może być wam znany), które 29 maja 1673 roku na statku Dunkerquoise opuściły Francję i wyruszyły na wyspę Bourbon, by tam wyjść za francuskich kolonistów? Jak możecie się domyślać, nie były to kobiety, które płynęły z własnej woli – nikt się w tamtych czasach nie pytał pacjentów ( a zwłaszcza kobiet) czy życzą sobie zacząć życie na drugim końcu świata.

Wyspy tej nie znajdziecie na mapie – dzisiaj nazywa się Reunion. O samych kobietach też nie znajdziecie za dużo informacji – tym bardziej chcę podkreślić bibliografię, która jest dołączona do powieści. Widać pracę wykonaną przez autora, który owszem pisał powieść, ale przyłożył się też do poznania realiów historycznych – i to widać w tekście. No bo sami powiedzcie – jak często spotykacie się z bibliografią w powieściach? Przecież nawet w reportażach czasami jej nie ma. To też nie była taka podróż, jaką my dzisiaj możemy sobie wyobrażać. Trwała trzy lata – po okrążeniu wybrzeży Francji i Półwyspu Iberyjskiego trzeba było okrążyć Afrykę, przeprawić się przez Przylądek Dobrej Nadziei, dotrzeć do Madagaskaru, następnie powoli płynąć wzdłuż wybrzeża Mozambik, kierując się w stronę Indii i Surat. Na koniec wrócić na południe, aby dotrzeć do wyspy Bourbon, miejsca docelowego. Z 16 kobiet zostały tylko dwie.

Tyle faktów. Bartosz Sadulski dorzucił od siebie piękny język, wydarzenia, które dodają jeszcze kolorytu – mamy na przykład wygnanego z ojczyzny polskiego króla Jana Kazimierza, każda z kobiecych bohaterek dostała ciekawą biografię i mocne cechy charakterystyczne. Jest też kot, bo jaka wiemy, żadna taka historia nie może się obyć bez kota. Jestem zachwycona, tym bardziej, że momentami miałam wrażenie, jakbym czytała reportaż. Przypuszczam, że dla niektórych może to być minus, dla mnie to ogromna zaleta. Poza tym na osobną uwagę zasługują tytuły rozdziałów – jest na przykład rozdział “w którym pasażerki statku bawią się niezgorzej, ale przynajmniej płyną w dobrą stronę” albo rozdział “w którym opowiada ptak, co nie dziwi nas wcale, bowiem nie jest to powieść realistyczna”. Ten tytuł jest jednocześnie podpowiedzią, czego można się w tej historii spodziewać – z jednej strony opowieści na faktach i nazwisk, które znacie z historii, z drugiej – są gadające ptaki, latające przedmioty i konfabulacje. Mieszanka wybuchowa!

I na koniec muszę powiedzieć o języku! Napisałam wcześniej, że nie jest to najłatwiejsza lektura – uświadamia bardzo szybko, jak prostym językiem są dzisiaj pisane książki. I że jak tylko napotykamy coś innego – nawet nie trudniejszego, ale po prostu innego – książki, gdzie są długie, wielokrotnie złożone zdania, inna składnia, słowa, których tak cżęsto się już nie używa, to dziwimy się, nie do końca wiemy, co z tym zrobić, albo wręcz nie umiemy takich tekstów już czytać. A ja z całego serca zachęcam, bo to właśnie takie książki uczą nas wartości opowieści. Wspaniale się było zanurzyć w ten świat i w te zdania, w tę powolną lekturę. Poczuć się trochę jak te kobiety, które płynęły statkiem – nie da się pewnych rzeczy przyspieszyć, pewne rzeczy zostały stworzone, by je czytać powoli i się delektować.

Jeżeli szukacie czegoś innego – bardzo polecam! To pięknie stworzona historia, która sama w sobie jest ciekawa, ale może też stanowić fantastyczną bazę do dalszych dyskusji i to na bardzo różne tematy – odkryć geograficznych, kolonializmu, kobiet, pogoni za marzeniami, tego czy pionierzy byli bohaterami czy głupcami – a może bandytami? Każdy czytelnik znajdzie w niej coś swojego, tego jestem pewna!