Żywność – jak zauważył pewien uczony – definiowała to, jak Rosjanie znosili teraźniejszość, jak wyobrażali sobie przyszłość i jak łączyli się z przeszłością.
Dzisiaj mam dla Was kolejną smaczną książkę ze świetnej serii Mundus Wydawnictwa Uniwersytetu Jagielońskiego. Seria debiutowała na moim blogu przyprawami (Kumin, kakao i karawana), dzisiaj będzie po rosyjsku i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję opowiadać Wam o książkach z tej serii.
I kasza gurjewska! – woła – Więc istnieje naprawdę, nie tylko w literaturze?
Anya von Bremzen miała zostać pianistką. Ale kiedy jej kariera została przekreślona, wówczas, jak sama mówi, zachłysnęła się kuchnią. Szarlotka Lenina to historia rodzinna opowiadana równolegle z historią Związku Radzieckiego, Rosji i rosyjskiej kuchni. To historia wielkiego mocarstwa widziana przez pryzmat pojedynczego człowieka. Obydwie te warstwy są doskonale zaprezentowane, przenikają się wzajemnie tworząc piękną i smaczną całość. Jeśli Waszą pierwszą myślą było to, że książka o jedzeniu jest banalna, to tym bardziej musicie ją przeczytać. Już w recenzji W kuchni jak na wojnie przekonywałam Was, że jedzenie zmieniało świat – wywoływało wojny i rewolucje, łagodziło stosunki, zmieniało rzeczywistość. W Szarlotce Lenina Anya von Bremzer razem z mamą przeprowadza eksperyment. Postanawiają zrekonstruować każdą epokę sowieckiej historii przez pryzmat jedzenia, zaczynając od lat 1910-1919, aż do współczesności. Eksperyment szalenie ciekawy, dobrze zrealizowany, fantastycznie opisany i dający doskonały obraz tego, jak jedzenie kształtuje świat.
Jedna szósta zmierzonego świata, 11 stref czasowych, 15 republik etnicznych. Liczba ludności sięgająca pod koniec imperium 300 milionów. To był Związek Radziecki. Szarlotka Lenina to książka z której dowiemy się bardzo wiele kulinarnych rzeczy, historii kuchni, smaków, potraw. To również szczegółowy obraz Związku Radzieckiego, socjalistycznego świata zasłoniętego żelazną kurtyną. My, Polacy, którzy również do tego świata należeliśmy będziemy odbierać tę książkę inaczej, niż mieszkańcy innych miejsc na świecie, bardziej osobiście, z większą ciekawością, ale z mniejszym zdziwieniem. W końcu świat, w którym coca-cola jest mistycznym napojem z odległych, lepszych krain, a banany je się raz do roku, nie jest jeszcze aż tak odległy, by go nie pamiętać.
Czasami wydaje się, że dla dziewiętnastowiecznych pisarzy rosyjskich jedzenie było tym, czym krajobraz dla angielskich, wojna dla niemieckich, a miłość dla francuskich pisarzy – tematem obejmującym doniosłe wątki komedii, tragedii, ekstazy i upadku.
Jedzenie jest tutaj procesem nacechowanym politycznie, od przepychu w czasach carskich, przez biedę w czasach stalinizmu, aż po współczesną Rosję – Dubaj z pomnikami Puszkina. Dzięki jedzeniu widzimy, że Związek Radziecki to nie tylko Rosjanie. Autorka doskonale przedstawia ten wielokulturowy tygiel i pokazuje nam, jak to się wszystko ze sobą mieszało. Na osobną wzmiankę zasługują jej wspomnienia z emigracji do Stanów i zderzenia dwóch tak odmiennych światów. Opisuje swoje pierwsze doświadczenie supermarketowe – i co zadziwiające, możliwość kupienia wszystkiego, co się chce, wcale nie jest spełnieniem marzeń. W kraju jej dzieciństwa jedzenie miało smak, było wystane, wyczekane, zorganizowane, zdobyte. To nadawało mu jeszcze więcej wartości, jak najlepsze przyprawy. Jedzenie niosło ze sobą historię, było opowieścią, tożsamością. Kiedy zostało sprowadzone jedynie do towaru, który można kupić i który zawsze smakuje tak samo, usunięto z niego wszelką treść.
Całą książkę przenika rosyjski duch. Duch pisarzy, którzy namiętnie pisali o jedzeniu – i Czechow, i Gogol, i Puszkin, i Tołstoj. Czuć pasję do dobrego jedzenia, dumę ze swojego pochodzenia i pragnienie, by zachować przeszłość, choćby w smaku kulebiaka. Nie mogło zabraknąć również przepisów. Mi zabrakło czasu, by któryś wypróbować, ale kiedyś na pewno to zrobię. Podsumowując- to świetna książka. I dla fanów kuchnia, i dla fanów wszystkiego, co rosyjskie, i dla fanów historii. Smaczna mieszanka!
♦
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego
♦
Narobiłaś mi apetytu na tę książkę. Z tej serii WUJ czytam teraz książkę o Nowym Jorku, a mój tata o Dunaju. Jak tylko przyjadę do Polski na święta, to sięgnę po “Szarlotkę z Lenina”.
“Nowy Jork” też mam w planach! 🙂 Im dłużej myślę o “szarlotce” tym bardziej mi się podoba. Jest bardzo wieloaspektowa i można z niej wyciągnąć dla siebie naprawdę różne rzeczy. A przy tym naprawdę świetnie się czyta 🙂
Przeczytałam “Nowy Jork”, teraz chcę jechać do Nowego Jorku. Boję się w takim razie sięgnąć po “Szarlotkę”, skoro tak świetnie się czyta 🙂
Coś pięknego dla osób, które fascynują się kulturą rosyjską. I jedzeniem, oczywiście;) Myślę, że warto jak najszybciej wypróbować chociaż część z zawartych w książce przepisów;)
Na pewno warto! Akurat w moim przypadku efekt końcowy niekoniecznie musi wyjść zadowalający, ale na pewno kiedyś spróbuję 😀
Czas nie ma znaczenia, w końcu tekst już na zawsze zostanie w przestrzeniach internetu 😉 Jeśli ciągnie Cię do kultury rosyjskiej, to lektura “Szarlotki” obowiązkowa! 🙂