ale inni pomyśleli, że oto zaczynają dostrzegać coś, na co całe życie patrzyli, lecz czego nigdy nie widzieli
Przy takich książkach mam ochotę zastosować recenzję w postaci trzech słów – Czytajcie. Po prostu czytajcie. Bo wszystkie potrzebne słowa padły już w książce.
Zastanawiałam się, czy pisać o tej książce, bo każdy już o niej napisał i ja z pewnością nie stworzę nic nowego ani odkrywczego. Przeczytałam też kilka tak ładnych tekstów o niej, że aż się boję zacząć pisać swój. Ale po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że jednak chciałabym mieć ją tutaj. Ostatecznie piszę na blogu o książkach, które mnie zachwyciły i które polecam – tej nie mogłoby tutaj zabraknąć. Korzystając ze współpracy z Virtualo, postanowiłam ją sobie jeszcze raz przypomnieć i w końcu napisać kilka słów. Książkowy debiut Joanny Gierak-Onoszko jest bardzo, bardzo dobry. Aż trudno uwierzyć, że to debiut! Zapamiętuję nazwisko autorki i będę uważnie śledzić następne książki. Bo w reportażu temat jest ważny, ale równie istotny jest sposób opowiadania. Ja zazwyczaj wybieram książki tematycznie. Ale są pisarze, których czytam zawsze, bez względu, o czym piszą. Czuję, że Joanna Gierak-Onoszko może do nich dołączyć.
Autorka mieszkała w Kanadzie dwa lata. To dało jej możliwości, jakich nie miałaby próbując opisać temat z daleka albo wpadając do Kanady na chwilę. O czym jest jej książka? Motywem przewodnim jest odbieranie dzieci rdzennym rodzinom i umieszczenie ich w szkołach z internatami w latach 1874-1996. Ponad 150 tysięcy dzieci. Historia, którą opowiada autorka na zawsze zmieni obraz Kanady w waszych głowach. Ale to tylko główna nić, w którą wplątują się inne wątki – prześladowania rdzennych kobiet, współczesna sytuacja rdzennej ludności, próby poradzenia sobie z historią, przerobienia traumy. To książka o tym, że pomoc humanitarna wcale nie jest łatwa, o wykorzystywanych dzieciach, o odrywaniu rdzennych ludzi od korzeni, o ignorowaniu ich, publicznych dyskursie, kulturowych zapożyczeniach. O zapominaniu i pamiętaniu. O błędach, jakie popełnia się mimo najszczerszych chęci pomocy i o pewnej uniwersalnej historii, która wydarza się wszędzie i ciągle. To historia o ludziach, którzy myślą, że świat powinien wyglądać tak, jak oni chcą, a inni ludzie powinni być tacy, jakich sobie wymyślą. Jeśli nie są – zmienia się ich. Jeśli nie chcą się zmienić – eliminuje się ich.
Zastanawiałam się bardzo długo, co najbardziej poruszyło mnie w tej książce. Wielokrotnie przeczytałam słowa oburzenia i szoku, że takie rzeczy działy się i dzieją w Kanadzie. Tak jakby Kanada miała jakiś parasol ochronny przed ludzkim zwyrodnieniem i jakby zło było mniej istotne czy przerażające, jeśli dzieje się w kraju, który podobno jest najlepszy na świecie. Tak jakby poruszało nas nie samo zdarzenie, a jego miejsce. Niestety żadnej ochrony nie ma, a dodatkowo mam wrażenie, że każdy kraj ma w swojej historii tematy, o których wolałby nie pamiętać. Kanada z jednej strony też wolałaby zapomnieć, z drugiej stara się pamiętać, a jeszcze z trzeciej – wyjść z całej sytuacji z twarzą. Czy jest to możliwe? Ciężko stwierdzić, książka też na to nie odpowiada. Ale otwiera oczy i to jest jej największa wartość. Nie powinniśmy się dziwić, że to Kanada. Dziwmy się, że człowiek człowiekowi, dorosły dziecku jest w stanie robić krzywdę. Najmniejsza taka krzywda powinna nas niesamowicie poruszać. A co, jeśli mówimy o krzywdzeniu systemowym? Zgodnie (lub trochę mniej) z prawem, latami, gdzie stroną krzywdzącą są państwowe instytucje? Instytucje, które powinny wspierać i chronić, a które brutalnie niszczą?
Autorka pokazuje historię Kanady w całkiem nowym świetle, w którym zupełnie inaczej widać jej współczesność. W dalszym ciągu jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki, mimo że od lektury minęło już sporo czasu. Nie wiem, jak można było napisać tekst na tak delikatny i trudny temat w tak bezstronny i całościowy sposób, ale Joanna Gierak-Onoszko to zrobiła. Do tego raz po raz pojawiają się zdania, które powodują, że musisz się zatrzymać, przerwać, pokręcić głową, które wywołują gęsią skórkę. A co lepsze – które powodują zmianę twojego zdania, wahanie, spojrzenie na sytuacje z różnych punktów widzenia. Wiadomo, co jest złe, a co dobre, ale autorka prezentuje dodatkowo tyle odcieni szarości, że niejednokrotnie zostaniecie zwaleni z nóg. A kiedy się już podniesiecie, dostaniecie ponownie, ale z innej strony. Fenomenalna książka, która pokazuje siłę i moc języka.
Reportaże o konkretnych krajach czytam z wielką ciekawością, ale też szybko o nich zapominam i przechodzę do innych książek. O tej będę pamiętać bardzo długo i to nie tylko ze względu na opowiedzianą historię. Jest ona warta zapamiętania i przede wszystkim poznania, jak najbardziej, ale to, w jaki sposób została opowiedziana robi różnicę między reportażem dobrym, a wyjątkowym. To zdecydowanie najlepszy reportaż tego roku – wiem, jest dopiero sierpień, ale naprawdę nie wiem, czy coś go przebije. To też jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam w ogóle!
♦
Tekst powstał we współpracy z