Opuszczenie Finlandii czy któregokolwiek innego kraju nordyckiego i osiedlenie się w Ameryce w początkach XXI wieku jest równoznaczne z przeżywaniem nadzwyczajnej – i nadzwyczaj uciążliwej- przygody cofania się w czasie.
Gdyby zapytać Was jaki kraj jest najbardziej przyjazny, daje największe możliwości i po prostu jest najlepszy dożycia, pewnie wielu z Was odpowiedziałoby że Stany Zjednoczone. Mówię tutaj o takiej pierwszej myśli, bez wnikania głębiej w temat. Stany stały się synonimem sukcesu, przez bardzo długi czas były rajem i ziemią obiecaną, w której trawa zawsze była bardziej zielona, dolary rosły na drzewach i każdy mógł zostać kim tylko chciał. Mit od pucybuta do milionera rozpalał wyobraźnię i obiecywał, że jeśli tylko wystarczająco mocno będziesz chciał, spełni się wszystko, do czego dążysz. Dzisiaj to nieco już osłabło, choć w dalszym ciągu Stany w umysłach ludzi są trochę taką krainą dobrobytu – niezależnie od tego, jak jest naprawdę.
Choć ja do wielbicieli Ameryki jakoś specjalnie nie należę, nie ukrywam, że bardzo chętnie wzięłabym dwa lata wolnego i powłóczyłabym się po wszystkich stanach. Z tym krajem wiąże się zbyt dużo symboli, wspaniałych miejsc czy chociażby miejsc znanych z filmów, seriali i książek, by można go było ignorować i beztrosko mówić, że wcale do niego nie ciągnie. Jestem pewna, że każdy z Was ma chociaż jedną amerykańską rzecz/miejsce, które chciałby zobaczyć czy odwiedzić. Kiedy czytałam Przez Stany POPświadomości Jakuba Ćwieka i innych, zżerała mnie zazdrość, a wszystkie reportaże i książki podróżnicze szybko połykałam. Ale co innego podróżować po jakimś kraju, a co innego zamieszkać w nim na stałe, prawda?
Przekonuje się o tym Anu Partanen, która wyjeżdża do Stanów z bardzo typowego powodu – poznaje faceta 🙂 Gdzieś trzeba razem żyć i ostatecznie wybór pada na USA. Anu jako młoda dziewczyna była w Amerykę zapatrzona mocno, ale kiedy zaczęła tam mieszkać, okazało się, że prawdziwe jest zdanie wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma. I nie chodzi o to, że życie w Stanach jest straszne. Było tylko zupełnie inne od tego w Finlandii i Anu na każdym kroku była zaskakiwana. W Ameryce po nordycku opowiada o swoich pierwszych amerykańskich krokach, o załatwianiu podstawowych spraw, o swoich przygodach i spostrzeżeniach. Ale przede wszystkim to dokładna analiza i porównanie życia amerykańskiego i skandynawskiego. Tak dokładna, że czasami nużąca – Anu bardzo dużo miejsca poświęca podatkom, świadczeniom rodzinnym, ubezpieczeniu zdrowotnemu, umowom o pracę i ich warunkom. To wszystko są bardzo ważne rzeczy, ale sami przyznacie, że nie są zbyt ekscytujące i porywające. Dużo miejsca autorka przeznacza również na historię i socjologię, pisze sporo o relacjach między dziećmi a rodzicami, o różnicach w wychowaniu (to chyba najbardziej mnie zaskoczyło!), o różnicach w postrzeganiu małżeństwa i jego celu.
Treść jest bardzo interesująca, może z niej wynieść naprawdę sporą wiedzę. Przegrywałam jednak czasami z formą – książka napisana jest trochę za sztywno, za sucho, za mało jest anegdotek i lekkich opowiastek, by zrównoważyć te wszystkie dane i formalne sprawy. Ameryka po nordycku to idealna lektura dla tych, którzy myślą o wyjechaniu do Stanów na stałe. To kopalnia wiedzy o tych wszystkich poważnych życiowych rzeczach, niektórych naprawdę zaskakujących. Obraz Ameryki po lekturze tej książki ulegnie zmianie i to raczej na niekorzyść. W ankiecie Newsweeka, o której opowiada autorka zadano pytanie o to, który kraj w XXI wieku zapewnia najlepsze warunki do życia dla człowieka. Stany Zjednoczone były dopiero na 11 miejscu, a wygrała… Finlandia. Ktoś zażartował, że jeśli chcesz amerykańskiego snu, jedź do Finlandii. Chyba coś w tym jest, choć Finlandia, jak każdy kraj na świecie, ma swoje plusy i ma swoje minusy. Ostatecznym wnioskiem po lekturze powinno być to, że nie można generalizować. I polecam też ostrożność – może się okazać, że po przeczytaniu tej książki, zamiast w Stanach, wylądujecie w Finlandii 😀
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦
Z wielką chęcią też bym wzięła spory kawał czasu wolnego i pojechała się poszlajać po Stanach w roli turystki, choć amerykanofilem zdecydowanie nie jestem;) Myślę, że dla wielu ludzi taki poradnik może być szalenie ważny i potrzebny, ale mnie ciekawią te socjologiczne rozważania. Co z tymi różnicami w wychowaniu dzieci i tak dalej.
Po odwiedzeniu Stanów stwierdziłam, że po pierwsze to wcale nie jest tak daleko jak mi się zawsze wydawało, a po drugie, że my żyjąc w Polsce wcale się tak bardzo nie różnimy od osób żyjących w USA. Tam po prostu życie jest inne i człowiek musi się dostosować. Tylko tyle.
Kiedyś oczywiście marzył mi się wyjazd i osiedlenie za Atlantykiem, ale po dwóch pobytach tam wiem, że raczej długo bym nie wytrzymała 🙂 chociaż odwiedzenie wszystkich stanów dalej jest moim marzeniem, ale to raczej w postaci turysty 🙂
Mi się też wydaje, że Ameryka przestała jakiś czas temu być tą ziemią obiecaną. Dla niektórych nadal będzie zapewne, ale na pewno nie tak powszechnie jak lat temu naście i więcej. Mam zresztą podobnie jak Hadyna – też bym poszlajał się nieco po USA, ale nie wiem, czy chciałbym tam zamieszkać. Chyba, że gdzieś w Yosemitach 😛
Sama nie wiem :/. Być może gdyby byłaby trochę inaczej napisana byłabym bardziej do niej przekonana. Chociaż fajnie byłoby się dowiedzieć takich rzeczy, nie sądzę, aby po tę książkę sięgnęła. Musi mnie coś naprawdę wciągnąć, żebym od lektury nie mogła się oderwać, ale… nigdy nie mów nigdy 🙂