Długo zbierałam się do tego wpisu. Przy takich książkach czuje się wagę słów. Mam wrażenie, że osoby, które nie znają dogłębnie i szczegółowo tematu, nie powinny zabierać głosu, ale z drugiej strony nie mogę nic nie napisać. Nie trzeba być ekspertem, żeby mieć świadomość tego, co się dzieje wokół nas. A takie książki jak “Belfast” czytać trzeba. Są one niesamowicie ważne – bo nam, “zwykłym” czytelnikom dają wiedzę.
W dzisiejszych czasach, kiedy króluje emigracja, założę się, że każdy z Was zna kogoś, kto mieszka i żyje w innym kraju. Być może sami jesteście emigrantami. Ja w Belfaście mam bliską rodzinę i parę lat temu byłam tam na urlopie. Bez zbytniej dumy powiem, że nie interesowało mnie za bardzo miasto, które było tylko bazą wypadową do poznawania przepięknej Irlandii. Choć oczywiście zdarzały się spacery po mieście. Byłam tam w lipcu, a więc w bardzo gorącym okresie, kiedy były już przygotowywane stosy na ulicach do podpalenia. Ale chodziłam po Belfaście niczego nieświadoma – po jakich ulicach chodzę, po jakich dzielnicach, gdzie przebiegają granice. O ile bogatszym byłoby moje doświadczenie tego miejsca, gdyby wtedy istniała ta książka!
Aleksandra Łojek napisała reportaż o współczesnym Belfaście. O ludziach, którzy tam żyją, mieszkają i na co dzień muszą sobie radzić z przeszłością. A nie jest to proste, bo kiedy ma się taką przeszłość, do końca nie można postawić granicy, w którym miejscu przeszłość się kończy, a w którym zaczyna teraźniejszość. Pewnie taka granica nawet nie istnieje.
Historia w skrócie – w średniowieczu Irlandia znalazła się pod panowaniem Wielkiej Brytanii. Irlandczycy to głównie katolicy, podczas gdy Anglicy w większości to protestanci. Można sobie wyobrazić, do jakich konfliktów to doprowadziło. Irlandia Północna (której stolicą jest Belfast) powstała w 1921 roku. Sześć protestanckich hrabstw nie chciało przyłączyć się do katolickiej Irlandii i pozostało przy Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. IRA czyli Irlandzka Armia Republikańska za główny cel obrała sobie po 1921 roku walkę o przyłączenie Irlandii Północnej do Republiki Irlandii. W 1998 roku zawarto porozumienie pokojowe.
Tyle historii. Dzisiaj Belfast jest podzielony 99 interfejsami – murami, płotami, różnymi przeszkodami, które oddzielają lojalistów i republikanów. Okres “Kłopotów” odcisnął swoje piętno na mieście i na ludziach tam mieszkających. Dla nich wojna skończyła się raptem 17 lat temu. Dla niektórych nie skończyła się wcale. Paradoksalnie – kiedy była wojna, było łatwiej. Wiadomo było, kto jest wrogiem, kogo “można” nienawidzić, jakie są zasady. Kiedy nastał “pokój”, z dnia na dzień zasady się zmieniły. Ludzie, którzy stracili bliskich, musieli mijać się w sklepie z ich mordercami. I odwrotnie – mordercy mijali się z rodzinami swoich ofiar. Z dnia na dzień kazano im przestać siebie nienawidzić, wybaczyć i zacząć wspólnie żyć. I nikt nie mógł nic zrobić, przynajmniej oficjalnie. Świat widzi, że jest spokojniej i że jest lepiej. Aleksandra Łojek pokazuje nam, że może bomby już tak często nie wybuchają, ale do prawdziwego pokoju jeszcze daleko, jeżeli w ogóle jest możliwy. Może w następnym pokoleniu. Albo jeszcze następnym.
Aleksandra Łojek zrobiła świetną robotę. Belfast poznajemy z kilku stron. Opowiadają nam o nim i katolicy i protestanci. I ofiary, które miały nieszczęście znaleźć się w niewłaściwym czasie o niewłaściwej porze; i mordercy; i ci najbardziej radykalni z każdej ze stron. Ale poznajemy też ludzi, którzy na co dzień walczą o lepszy Belfast, o to, żeby te różnice zacierać i patrzeć bardziej w przyszłość niż w przeszłość. Widzimy walkę o młodych ludzi, walkę o pokazanie im świata i danie szansy, która pozwoli wyjść im z zamkniętego kręgu nienawiści. Czytelnik nie pozostanie obojętny czytając historie mieszkańców Belfastu – niektóre wstrząsające, niektóre smutne, niektóre zabawne.
Najbardziej szokujące jest jednak to, że w XX/XXI wieku, w cywilizowanym kraju dzieją się takie rzeczy. I że nie mówi się o tym w dyskursie publicznym za dużo. Być może się mylę, ale to Rwanda jest symbolem sąsiedzkiego ludobójstwa. A przecież w Belfaście działo się to samo, tylko zamiast maczet zostały użyte bomby. Dlatego takie książki są ważne.
Nie napiszę więcej o historii bohaterów książki. Chciałabym, żebyście ją wzięli do ręki i z uwagą przeczytali. Kiedyś Wojciech Tochman na spotkaniu autorskim powiedział, że ludobójstwo można wywołać wszędzie, tylko trzeba mieć dwie rzeczy – ludzi i czas. Dało mi to bardzo dużo do myślenia – Tochman miał rację. Świadczy o tym wiele sytuacji, wiele eksperymentów psychologicznych, i niestety wiele prawdziwych historii. To naprawdę zadziwiające, że nie uczymy się na swoich błędach… Jeżeli choć jedna osoba po lekturze tej książki stanie się osobą bardziej otwartą, tolerancyjną i świadomą, to misja została spełniona!
Na koniec chciałabym Wam pokazać parę zdjęć, które zrobiłam w Belfaście. Szczególnie uderzyło mnie, że od razu widać, w jakich dzielnicach poszczególne zdjęcia były zrobione.
Mam bardzo osobisty stosunek do Belfastu i dlatego od razu sięgnęłam po tę książkę. Doszliśmy do wniosku jednak z tatą, że czyta się “99 ścian pokoju” lepiej, jeśli zna się dobrze specyfikę tego miejsca lub tam się było. Dla wielu osób, które przeczytały “Belfast: lub opowiada się im o tym miejscu, nie dowierzają.
Masz rację! Tak jak napisałam, ja tam byłam, ale jako typowy turysta i zupełnie nie dotarło do mnie, w jakim miejscu jestem. Miasto jak miasto. Oczy się dopiero otwierają, jak o pewnych rzeczach i swoim codziennym życiu opowiadają ludzie, którzy tam mieszkają i dzień w dzień muszą istnieć w takiej rzeczywistości. Dlatego lubię reportaże – bo otwierają oczy 🙂 Mieszkałaś/Mieszkasz w Belfaście? 🙂