W niedzielę był wyjątkowy dzień. Wyjątkowy dzień wymaga wyjątkowych zachowań, więc wybrałam się na przedpremierę “Małego Księcia”. Książki nikomu nie trzeba przedstawiać. “Mały Książę” jest ewenementem – malutka objętościowo historia podbiła serca ludzi na całym świecie. Exupéry’emu udało się stworzyć świat i bohaterów, z którymi identyfikują się kolejne pokolenia dorosłych i dzieci. Cytaty z “Małego Księcia” są znane na pamięć, a symbolika róży czy lisa stała się wzorem, do którego wciąż się wraca. Ponadczasowość tej historii sprawia, że jest ona jeszcze cenniejsza. W prosty sposób mówi o sprawach najważniejszych, pozwalając jednocześnie każdemu Czytelnikowi decydować, co jest tą najważniejszą sprawą dla niego.
Zekranizowanie “Małego Księcia” to trudne zadanie, wbrew pozorom. Łatwo przekroczyć granicę taniego sentymentalizmu i umoralniającego przesłania. Łatwo zrobić z niego bajkę dla dzieci, pomijając całe drugie dno (albo może pierwsze?) Ale siadając w kinowym fotelu przede wszystkim oczekiwałam Małego Księcia. Jego historii. To on miał być bohaterem tej bajki. Połączenie historii Małego Księcia z historią małej dziewczynki, wychowywanej przez samotną matkę w korpo-świecie wydaje się w porządku. Chociaż ja się będę upierać, że historia Małego Księcia sama w sobie jest wystarczająca, by stworzyć piękną filmową opowieść. Ale jestem w stanie zrozumieć, że twórcy chcieli dać coś od siebie, rynek się rządzi swoimi prawami, a może i widzowie oczekują czegoś więcej niż kalka z książki…
W każdym razie bajka jest przepiękna. Naprawdę. Studio animacyjne zrobiło kawał dobrej roboty. Warstwa wizualna naprawdę powala na kolana, a połączenie dwóch technik animacji, żeby podkreślić dwa światy jest zagraniem mistrzowskim. Fabularnie – gorzej. Wyszła bajka o niczym. Trochę tam “Małego Księcia”, najważniejsze cytaty, odwiedziny na innych planetach, ale to wszystko bez puenty. Przyjaźń Lotnika z dziewczynką, przekazanie jej opowieści o Małym Księciu i otworzenie przed nią całkiem nowego świata – super! Ale również bez puenty. Bez dobrego zakończenia. A najważniejszego niestety nie mogę napisać, żeby to nie był spoiler… Powiem tylko, że dopisywanie ciągu dalszego do “Małego Księcia” dla mnie było strzałem w kolano. Tego się nie robi, nie “morduje się” kultowych postaci. Można dodać coś od siebie, jeśli autor czuje taką potrzebę, ale z szacunkiem i zrozumieniem opowieści-bazy. Tutaj mam wrażenie tego zrozumienia trochę zabrakło.
Za mało Małego Księcia w “Małym Księciu”. I szkoda, że sam Mały Książę nie wystarczył. W tym przypadku książka jest w dalszym ciągu niezastąpiona, a bajka… no cóż, kolejna ładna bajka, której wartością jest jedynie to, że jest zrobiona na podstawie książki.
[…] U Femme z Bardziej Lubię Książki Niż Ludzi „Mały Książę” Antoine de Saint-Exupéry: TUTAJ […]