Produkcja plutonu to najbrudniejsza faza budowy broni jądrowej. Kilogram wzbogaconego plutonu oznacza setki tysięcy litrów radioaktywnych odpadów. W ciągu czterech dekad funkcjonowania zakłady Hanford w Richland i Majak w Oziorsku odprowadziły do środowiska co najmniej 20 milionów kiurów promieniotwórcych izotopów, czyli dwa razy więcej niż Czarnobyl
Kiedy wybuchł reaktor w Czarnobylu miałam osiem miesięcy. Nie ma to żadnego związku z omawianą książką, ale brzmi jak dobry początek 🙂 Nie wiem, czy z tego powodu, czy po prostu mam dziwne zainteresowania, Czarnobyl zawsze mnie pociągał i interesował, zwłaszcza pod względem fotograficznym. Jest coś niepokojącego w miejscach, które zostały stworzone przez człowieka, przez niego zniszczone i opuszczone, a jednak dalej istnieją, jakby na przekór. To miejsca, w którym najmniejszy przedmiot niesie w sobie olbrzymi ładunek emocjonalny i historię, którą warto poznać. Kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź Czarnego Plutopię od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Zaliczam się do tej części ludzi, którzy o Czarnobylu słyszeli, ale o Richland i Oziorsku już nie. To zdecydowanie wymagało zmiany.
Dwa miasta – amerykański Richland i rosyjski Oziorsk. Wrogie podczas zimnej wojny, a tak bardzo przecież podobne do siebie. Zestawienie ich ze sobą i przeplatanie ich historii, stwarzające możliwości porównania i dostrzeżenia niuansów sprawia, że cała książka prezentuje spójny obraz dwóch różnych rzeczywistości. To niesamowite wrażenie, dające czytelnikowi dużą satysfakcję z lektury. Plutopią autorka nazywa jedyne w swoim rodzaju, odizolowane od świata miejscowości, które zaspokajały większość aspiracji powojennych społeczeństw Ameryki i Związku Radzieckiego. Jak sama pisze moja opowieść przechodzi od widoku ogólnego z satelity szpiegowskiego do zbliżenia na ulice miast, które znalazły się o włos od zagłady jądrowej. Chcę powiedzieć, co znaczyła epoka jądrowa dla ciężko pracujących ludzi budujących bomby oraz ich chłopskich sąsiadów, którzy musieli wdychać produkty rozpadu promieniotwórczego.
Książka podzielona jest na cztery części. W dwóch pierwszych mamy historię powstawania zakładów w Stanach Zjednoczonych i w ZSRR. W trzeciej autorka skupia się na procesie produkcji plutonu, ze wszystkimi jego negatywnymi działaniami i skutkami. Czwarta jest poświęcona ludziom, którzy jako pierwsi zorientowali się, że żyją na obszarze radioaktywnym. Tak ją dzieli sama autorka, chociaż w tekście podczas czytania te granice zacierają się. Sama opowieść o dwóch najbardziej napromieniowanych obszarach świata jest tak wbijająca w ziemię, że przestajemy myśleć o podziałach tekstu.
Woleli nieznane ryzyko radiacji od znanych zagrożeń związanych z życiem na sowieckiej prowincji
Ogromną zaletą tej książki jest jej wszechstronność. Na początku od razu rzuca się w oczy aspekt psychologiczny. Autorka przyznaje, że bardzo ją zaskoczyły relacje mieszkańców Richland i Oziorska o beztroskim dzieciństwie, poczuciu bezpieczeństwa, sąsiedzkiej przyjaźni. Większość ludzi pamięta dorastanie w Richland jako ideał. Brown opisuje fascynującą transformację więźniów gułagu (i najniższą klasę robotników w Stanach), budujących zakłady za karę do elitarnego społeczeństwa ludzi wybranych, którzy nie muszą sobie radzić ze światem realnym. Pojawiają się elementy socjologii, w końcu zamknięte miasta i ludzie w nich mieszkający to niesamowite źródło badań. Wskazuje na podobieństwa między nimi. Ludzie, choć tak różni i ukształtowani przez skrajnie różne toczenie, ostatecznie okazują się być tylko ludźmi, tak bardzo podobnymi do siebie. Pytanie, co nimi kierowało, by mieszkać w takich miastach jest szalenie interesujące. Książka nie daje do końca odpowiedzi na nie i to chyba mój jedyny zarzut do Plutopii. W opisie książki przeczytamy, że wiele spotkań z tymi, którzy zgodzili się mówić, odbyło się w okolicznościach godnych powieści sensacyjnej. Informacje przekazywano nerwowym szeptem i zaszyfrowanym językiem, a informatorzy odmawiali zgody, by ich cytować. Ci, którzy próbowali ujawnić prawdę o wypadkach i zagrożeniach dla zdrowia ludzi, byli inwigilowani, nękani, śledzeni i zastraszani zarówno w USA, jak i w Rosji, nawet po zakończeniu zimnej wojny. Trochę tej powieści sensacyjnej zabrakło. Mam nadzieję, że autorka wpadnie na pomysł napisania jeszcze jednej książki na ten temat – tym razem złożonej tylko z wywiadów i wspomnień ludzi, dla których Oziorsk i Richland były miejscami do życia. Poza aspektem psychologicznym Kate Brown w całkiem jasny sposób naświetla czytelnikowi, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Dowiadujemy się podstawowych informacji o plutonie, o promieniotwórczości, o procesie produkcji, o skutkach działania promieniotwórczości na ludzki organizm. Poznajemy sposób działania takich zakładów i jednocześnie odkrywamy katastrofy, wypadki, przecieki, niedociągnięcia, odpady… Na to wszystko nakłada się jeszcze warstwa polityczna, sowiecko-amerykański wyścig zbrojeń oraz ten rozdźwięk pomiędzy zagrożeniem dla zdrowia i życia a produkcją broni jądrowej – co wybrać, co jest ważniejsze.
John Wirth, dyrektor medyczny w Oak Ridge, był zafascynowany włączaniem się izotopów radioaktywnych w procesy biologiczne. Zdumiewała go “łatwość, z jaką poczyna sobie promieniotwórczość, jakby była żywym stworzeniem, które wszędzie próbuje się rozprzestrzeniać.
Książka wzbudziła kontrowersje, zarówno jej tłumaczenie, jak i fakty podawane przez autorkę. Pod tym artykułem znajdziecie komentarze, część z nich doskonale potwierdzająca, że niektórzy nie powinni mieć dostępu do internetu, ale niektóre są całkiem sensowne i zwracają uwagę na ciekawe rzeczy. Kate Brown w pewnym momencie pisze, że “chwilę po eksplozji nuklearnej o mocy megatony trotylu kibice dalej oglądali, piłkarze grali, barmani nalewali piwo”. Dla porównania – bomba, która spadła na Nagasaki miała moc nieporównywalnie mniejszą (21 kiloton) a zabiła 40 tysięcy ludzi. I oczywiście są to dwa różne zdarzenia, ale jeśli pomyślimy o różnicy mocy, pod znakiem zapytania staje to niewzruszone nalewanie piwa przez barmanów. Pod znakiem zapytania może stanąć również wiarygodność autorki, choć ja bym się aż tak nie rozpędzała. Tutaj w zasadzie trzeba by rozpocząć dyskusję o prawach i obowiązkach reportów, o literackości reportażu i o tym, co wolno, a czego nie. Może kiedyś. W każdym razie Plutopia jest książką bardzo wartościową i myślę, że każdy powinien ją przeczytać.
Z jednej strony to zebrana w jednym miejscu i postawiona obok siebie historia dwóch państw – Stanów i ZSRR, historia ich relacji, związków, tych dobrych i tych złych. To również historia wyścigu zbrojeń. W mniejszej perspektywie to historia dwóch miast, wyjątkowych sztucznych tworów, których rozwój i przemiany są fascynujące. A co najważniejsze, Plutopia to również historia ludzi. Spoza faktów, dat i konkretnych historycznych zdarzeń, wyłaniają się ludzie. Ci, którzy rządzili całymi państwami, budowali zakłady, podejmowali decyzje. Ci, którzy pracowali w zakładach atomowych, dobrowolnie i nie. Ludzie, którzy mieszkali w okolicach i wreszcie ci, którzy stali się mieszkańcami dwóch miast, których nie było na mapie – Richland i Oziorska. Plutopia to również historia romansu ludzkości z energią atomową. Romansu, który pokazuje ludzkie ograniczenia i wielkość zjawiska, które próbowaliśmy opanować w zupełnie niewłaściwy sposób. Z wielu kart tej książki wycieka ludzka głupota, naiwność, bezmyślność, wyrachowanie. Czasami pojawiają się bohaterowie pozytywni, ale przy nich jeszcze bardziej widać te negatywne zachowania i decyzje.
Kate Brown doskonale uchwyciła całość zjawiska. Połączyła wszystkie ważne elementy, dając nam solidne podstawy do ewentualnych dalszych poszukiwań we własnym zakresie, poszerzyła naszą wiedzę, postawiła nas przed wieloma pytaniami. Mnie ta książka zadziwiła. Z takim podejściem ludzi, to nie miało prawa się udać – a jednak udało się (lepiej lub gorzej) i nawet nie wysadziliśmy całej planety w powietrze. Warto zdawać sobie sprawę z takich światłych momentów naszego gatunku, warto zadawać sobie pytania, na ile można sobie pozwolić w ramach badań i ku dobru nauki, warto wiedzieć.
♦
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję
♦
mam na liście do przeczytania 😉
Warto 🙂 Ja uwielbiam takie historie <3
Jeszcze mamy czas, by się wysadzić, spokojnie. Jak nie atomem, to czymś innym. Pędu do wiedzy nic nie zatrzyma.
[…] Big Book Festival, więc od razu rezerwujcie sobie czas. Autorkę możecie już znać z Plutopii, która była wydana u nas trzy lata temu (byłam przekonana, że to było rok temu!!). Przy […]