Wędrowny zakład fotograficzny

Wędrowny Zakład Fotograficzny to bardzo wyjątkowa książka i postaram się o niej opowiedzieć tak, żebyście poczuli potrzebę jej kupienia. Sama nawet się nie spodziewałam, że aż tak mi się spodoba! Bo tak – sam projekt znałam wcześniej. Agnieszka Pajączkowska stworzyła Wędrowny Zakład Fotograficzny, czyli nic innego jak kupiła samochód i zaczęła jeździć wzdłuż granicy, robiąc ludziom zdjęcia. Jak sama mówi, inspiracją była rzemieślnicza tradycja wędrownych fotografów. Zdjęcia robiła za opowieści. Tak mogłabym w kilku zdaniach opisać, o czym jest ta książka, ale tych kilka zdań zdecydowanie nie wyczerpuje tego tematu. 

(Agnieszka Pajączkowska jest również współautorką książki A co wyście myślały? I o ile o tamtej można powiedzieć, że czegoś brakuje, ta jest bardzo kompletna).

Autorka ze swoim vanem i jedyne zdjęcie, które zrobiono jej podczas projektu

Na początek chciałabym Wam zacytować jeden fragment, niezwykle istotny w postrzeganiu tej książki. Ja sama zanim zaczęłam się przyglądać projektowi, pomyślałam sobie O, jak fajnie! Tak sobie pojeździć, pobujać się, kto by nie chciał rzucić roboty za biurkiem i po prostu jechać przed siebie? A jednak nie można zapomnieć, że to był bardzo konkretny projekt:

Dziennikarka zadzwoniła z pytaniem, czy mogłaby napisać o Zakładzie. (…) Powstał krótki tekst. Poprosiła, żebym wysłała swoje zdjęcie (…). Nie pomyślałam, że ta fotografia opublikowana w prasie na długo uczyni mnie “słodką”, do projektu przyklei łatkę “uroczego”, a w skojarzeniach wielu osób Zakład będzie realizacją fantazji, by rzucić pracę i ruszyć w podróż vanem. Po tym artykule Zakład wpadł do szufladki “podróże”, “lifestyle” lub “kobieta”. Zadawano mi pytania: “Jaka jest najbardziej romantyczna historia, jaką usłyszałaś”, “Czy się nie boisz?”, “Co robisz, gdy auto się popsuje?”. Mało kto pytał o granice, przesiedlenia, o sytuację ekonomiczną wsi, o fotografię i jej sens w tym projekcie. To prawda, że nie miałam “strategii komunikowania o projekcie” i w dużej mierze zbierałam konsekwencje nieprzemyślenia własnych decyzji. Ale miałam nieodparte wrażenie, że gdyby ten “projekt” robił mężczyzna, pytania byłyby inne.

Dla mnie ta książka jest o:

Życiu w drodze, choć nie jest o życiu w busie. Autorka śmieje się, że swój projekt zaczęła jeszcze przed #vanlife i chociaż da się ją wrzucić w tę kategorię, to zupełnie nie o to chodzi.

O historii, którą tutaj mamy szansę obserwować w codziennym wydaniu, bliską, na wyciągnięcie ręki, namacalną. O życiu przy granicy, współistnieniu z innym człowiekiem, o tym, co wielka historia potrafi zrobić z życiem zwykłego człowieka.

O pamięci i znikaniu. To także pewnego rodzaju przestroga, by ta wielka historia nie przesłoniła nam tego, że zawsze za nią stoi zwykły człowiek, który po prostu chce w spokoju żyć. Powiem szczerze, że mnie temat przesiedleń nigdy nie interesował, ale ta książka, te historie, ci ludzie zrobili na mnie ogromne wrażenie i aż mi głupio z powodu mojej ignorancji. Agnieszka Pajączkowska pokazuje, że na naszych oczach znika kawałek świata. Zdarzało się, że wracała do miejsca, w którym była wcześniej. Często już nie było do czego – zniknęły budynki, ludzie. W niektórych miejscach pozostała jeszcze pamięć, ale w innych nie było już nawet tego.

© Agnieszka Pajączkowska

O ludziach, którzy zostali wrzuceni w sam środek historycznego zamieszania i którzy nie mieli na nic wpływu. Agnieszka Pajączkowska fenomenalnie ich wszystkich ilustruje, nie ma w jej narracji oceniania, a ewentualnie jedynie zdziwienie i zastanowienie się. Widzi szerzej, kilka razy pokazała jedną historię z dwóch punktów widzenia i takie właśnie momenty w książkach wzruszają najbardziej. Bo czytelnik sobie myśli Nie, to nie możliwe, a okazuje się, że jak najbardziej. I to, że sama historia się wydarzyła, i to, że ktoś do niej dotarł wiele, wiele lat później.

O polskiej wsi, tak bardzo różnej i posiadającej tak wiele twarzy, że nie sposób ją nazwać czy skategoryzować.

O kobietach, bo przecież autorka podróżuje sama (czasami z koleżanką, ale najczęściej sama), nie licząc psa. To samo w sobie budzi już pytanie Ale jak to sama?, pytanie, które autorka słyszała wielokrotnie, często z podtekstami, często zadane w niewybredny sposób. 

O ludziach, o życiu, o nas samych. 

O fotografii, jej znaczeniu w życiu ludzi, jej funkcji jako dokumentacji. Dowiedziałam się o Zofii Rydet, inaczej spojrzałam na zdjęcia, zobaczyłam, co znaczą dla osób, które pamiętają czasy, kiedy aparat był jeden we wsi, albo i to nie, kiedy miało się jedno zdjęcie, albo w ogóle. 

© Agnieszka Pajączkowska

Wędrowny Zakład Fotograficzny to bardzo emocjonalna książka, w której autorka poruszyła tak wiele zagadnień, że nie sposób ich wszystkich tutaj wymienić. Chciałabym bardzo, bo widzę i czuję, że ta książka wciąż siedzi we mnie, ale musiałabym Wam praktycznie przepisać całą treść. Każda z tych historii, nawet najprostsza o utknięciu w błocie, uciekaniu przed szalonym sąsiadem, siedzeniu pod sklepem czy obiedzie w podziękowaniu za zdjęcie ma w sobie coś, co zostawia ślad w czytelniku. To też taka książka, którą każdy odczyta inaczej – może ze względu na własnych dziadków, historię rodziny, może ktoś zna wieś, w której była autorka, ma podobną sytuację, poglądy. Ktoś wyciągnie z niej obraz wsi, ktoś inny wiedzę na temat przesiedleń, jeszcze ktoś inny skupi się na ludziach. A po połączeniu tego wszystkiego powstaje naprawdę dobry tekst. Agnieszka Pajączkowska utrwaliła świat, który znika, a który zdecydowanie warto poznać i zapamiętać.

Na podkreślenie zasługuje również podejście autorki do ludzi, z którymi się spotykała. Obiecała im, że ich zdjęcia nie zostaną nigdzie opublikowane, pisze o tym w rozdziale Przed wyjazdem, w którym odtwarza wszystkie etapy prowadzące do rozpoczęcia projektu. Słowa dotrzymała. Wydaje się to ciekawe w kontekście projektu fotograficznego, w którym to jednak ostatecznie słowa mają większe znaczenie. Poprzestawia Wam w głowach wiele rzeczy ta książka i z tego powodu bardzo gorąco ją polecam. 

A najbardziej dlatego, że jest zaskakująca. Spodziewałam się po niej czegoś konkretnego, a dostałam wielką niespodziankę, coś dużo lepszego, niż mogłabym przypuszczać. Zachwycam się treścią, ale duży wpływ na moje postrzeganie ma też z pewnością sposób opowiadania tych historii. Więc wielkie gratulacje dla autorki, że nie dość, że zrealizowała świetny projekt, to umiała opowiedzieć o nim w taki sposób, żeby nie można było przejść obok niego obojętnie.

Warto! Ta książka zdecydowanie znajdzie się u mnie wśród najlepszych książek tego roku.

© Agnieszka Pajączkowska