Młody i zdolny Kamil Bałuk, którego miałam już okazję poznać, ale o tym nie pamiętałam, napisał książkę. Przeczytałam ją z przyjemnością i z pewną dozą zazdrości – trzy lata młodszy ode mnie, a tak pisze, i do tego jeszcze zna holenderski! 😉 Znajomość języka jest bardzo dużą zaletą i przewagą, bo umożliwia opowiedzenie genialnych historii skądś indziej, o których raczej byśmy nie usłyszeli (a przynajmniej nie na taką skalę). I tak za pośrednictwem Kamila Bałuka zrobiło się w polskim reportażu trochę niderlandzko.
Wszystkie dzieci Louisa to debiut, ale powiem szczerze, że nic z debiutu ta książka nie ma. Żadnych błędów, żadnych niedociągnięć, żadnych słabych stron. Bałuk pracował nad nią dwa lata i to widać. Historia zbadana jest wszerz i wzdłuż, patrzymy na nią z wielu perspektyw, głos zabierają osoby związane z tematem w najróżniejszy sposób. Problem został potraktowany całościowo, a w tę spójną całość autor wplótł wątki szczegółowe, wyraziste detale, osobiste dramaty i wiele emocji. Z historii, które trwa przez lata i ma setki bohaterów, Bałuk wyłuskał to, co najważniejsze i opowiedział nam ją w taki sposób, że nie można się od niej oderwać.
Louis chciał być lepszy niż inni mężczyźni. Wiadomo, że miarą mężczyzny jest ilość posiadanych dzieci, więc Louis wymyślił, że chce mieć ich jak najwięcej. Został więc dawcą nasienia. Kamil Bałuk opisuje nam, jak to było w ogóle możliwe i czy Louis rzeczywiście ma ponad dwusetkę dzieci. Poznajemy niektóre jego dzieci, ale co ważniejsze, zadajemy sobie pytanie, czy nazwa dzieci jest właściwa. Bo Bałuk z tej kontrowersyjnej i całkiem przecież chwytliwej historii wyciąga bardzo uniwersalne prawdy i pragnienia każdego człowieka. Co to znaczy być ojcem? Albo czyimś dzieckiem? Czy dawca jest ojcem, czy tylko dawcą? Odwieczne pytanie, co jest ważniejsze – biologia czy wychowanie? A co z potrzebą poznania swoich korzeni? Czy odpowiedź na pytanie skąd jestem jest niezbędna do stworzenia własnej pełnej tożsamości? A co ze zwykłą ludzką tęsknotą? Za rodzicem, za wzorem, za wsparciem? Dodatkowo dostajemy porządną dawkę wiedzy o klinikach w Holandii, o społecznym postrzeganiu dawstwa i o dotyczącym go prawie. Dawkę odpowiednią – na tyle, by móc zorientować się w temacie, ale nie na tyle, by nas to znużyło.
Ja zawsze powtarzam, że rodzina tak naprawdę do niczego nie zobowiązuje, że więzy krwi czy te same geny nie są ważne. Bo rodziny się nie wybiera, i kiedy skończysz z jakąś niefajną albo patologiczną, masz w tym tkwić, bo to rodzina? Nie. Tak samo działa relacja rodzice-dzieci. To, co rodzic da dziecku, to samo dostanie od niego, kiedy będzie stary. Niestety, ludzie często zapominają, że w którymś momencie role się odwracają. Przez pół życia opiekujesz się dzieckiem i go wychowujesz – to co mu dasz, ono potem odda tobie. Bałuk już na samym wstępie doskonale pokazuje, że można być spokrewnionym, mieć tego samego ojca, ale to nie znaczy automatycznie, że jesteśmy rodziną. Oni są w lepszej sytuacji, bo jeśli się nie polubią, po prostu mogą się nie spotykać. A pomyślcie, ilu z nas tkwi w relacjach z ludźmi, których nawet nie lubimy, tylko dlatego, że to rodzina.
Ostatecznie jednak nie jest to wszystko takie łatwe, a Bałuk doskonale oddaje wszystkie niuanse, różnice, wątpliwości i dwa oblicza tej samej sprawy. Czytamy tę książkę z nastawieniem, zwłaszcza jeśli chodzi o głównego bohatera. Nastawienie w którymś momencie znika, a czytelnik zostaje z lekką dezorientacją i pytaniami rodzącymi się w głowie. Zdecydowanie warto przeczytać! To porządna reporterska robota, i świetnie opowiedziana historia. Z wielką uwagą będę śledzić poczynania Kamila i, choć może to trochę zbyt szybkie, z niecierpliwością czekam na kolejne książki.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦
Trudno bardzo mieć obiektywne podejście do kwestii rodziny. Bardzo duży wpływ mają na pewno osobiste doświadczenia. Rodzina jest kluczową jednostką społeczną, ale nie jedyną i wyrwać się z niej można.
A co do odwrócenia ról – coraz częściej jest chyba tak, że dzieci wcale nie oddają tego, co same dostały.