Czasami, przy pewnych książkach, mam ogromną ochotę porozmawiać z autorem. Bo piszą o rzeczach fascynujących i chciałabym się jeszcze bardziej w dany temat zagłębić. Ale interesują mnie również nie jako pisarze, a jako po prostu ludzie – chcę wiedzieć, co sprawiło, że napisali taką książkę, jacy są, co lubią. Najczęściej mam to szczęście, że osoby, które wzbudzają we mnie taką sympatię, że do nich piszę – odpowiadają. Okazują się przemiłymi osobami, które znajdują czas dla swoich czytelników. Za każdym razem cieszy mnie to i zaskakuje, bo czasami trudniej porozmawiać z polskim autorem niż z tym na drugim końcu świata.
Dzisiaj chciałabym Was zaprosić na rozmowę z Jean McNeil, autorką wielu książek, ale nam znaną z niedawno wydanych Dzienników lodu. Książka mnie zachwyciła, więc nie mogłam przejść obojętnie – musiałam zapytać o jeszcze kilka rzeczy! Poniżej efekt naszej rozmowy.
♦
Diana Chmiel: Jesteś nie tylko pisarką – uczysz, kręcisz filmy. Napisałaś 12 książek, zdobyłaś wiele nagród, zrealizowałaś wiele projektów. Co Cię motywuje do działania?
Jean McNeil: Gdybym tylko mogła powiedzieć, że robię filmy – chciałabym! Kino to jedna z moich wielkich miłości. Moje filmy to jedynie małe produkcje artystyczne. Ale nawet jako takie są bardzo trudne do zrobienia i zawszę pracuję z ludźmi, którzy mają o wiele lepsze oko do warstwy wizualnej niż ja. I tak, to prawda, opublikowałam już kilka książek, chociaż niektóre z nich są małe i skromne objętościowo. Co mnie motywuje? Powiedziałabym, że posiadany talent do seryjnych obsesji/entuzjazmu i lęk przed znudzeniem. No i oczywiście jest jeszcze miłość do literatury i wyzwanie przekazywania doświadczeń, myśli i idei w tej formie.
Jaka jest różnica między pisaniem powieści, reportażu albo wspomnień? Czy któryś z tych gatunków odpowiada Ci najbardziej?
Wydaje mi się, że fikcja w jakiś bardzo naturalny sposób mnie przyciąga – większość moich pomysłów skończyła jako fikcja, albo opowieści fabularyzowane. Dla mnie główną różnicą pomiędzy powieściami a literaturą non-fiction jest obecność charakteru i użycie metafory. Łatwiej mi przemycać moje pomysły w światy prawie realne albo nie całkiem możliwe – tym właśnie jest dla mnie fikcja. Ale jest jeszcze alchemia, która dzieje się w fikcji. Spróbuję ją wyjaśnić, chociaż nie jestem pewna, czy sama ją rozumiem: kiedy puszczamy wolno swoje myśli i wyobrażamy sobie rzeczy, pojawiają się metafory, które tworzą wzorce odniesienia, idei i myśli. Te wzory pojawiają się bez naszej świadomej wiedzy. W non-fiction musisz być bardziej świadomy tego, co masz zamiar robić, a także bardziej kontrolować historię.
Nie tylko piszesz, ale również uczysz, jak to robić. Gdybyś miała wskazać jedną, najważniejszą rzecz dla kogoś, kto chce zostać pisarzem, co by to było?
Pisz cały czas, pisz, nawet jeśli nie masz o czym pisać – pisz o swojej niepewności, nudzie, niezdecydowaniu. I choć wydaje się, że na przykład malowanie czy muzyka są dziedzinami bardziej wymagającymi, gdzie liczą się techniczne umiejętności, pisanie jest do nich podobne, właściwie jest takie samo – musisz zainwestować w nie długie godziny praktyki.
Realizujesz również projekty podróżnicze, które łączysz z pisaniem. Opowiedz nam coś o nich – jak wybierasz miejsca, do których jedziesz? Czy masz miejsce, do którego chciałabyś pojechać i zrealizować projekt marzenie?
Dla mnie każde miejsce, w którym jestem jest fascynujące. Pobyt w konkretnym miejscu na naszej planecie może skrystalizować inspiracje, idee czy doświadczenia. Z drugiej strony – budowanie sensu istnienia jakiegoś miejsca w literaturze jest dosyć trudne. Są dwie pułapki – brak specyficzności i zbyt duża specyficzność. Antarktyda jest unikalna w skali całego świata, ta przestrzeń to coś więcej niż tylko miejsce – brak ludzkiej historii i odniesień, brak jakiegokolwiek życia, nadają jej abstrakcyjną jakość. To również ciekawe, jak pewne miejsca inspirują mnie, by pisać, nawet niekoniecznie o nich samych. Sam pobyt tam ma na mnie wpływ. Jednych z takich miejsc jest Południowa Afryka.
Jeśli chodzi o wymarzone miejsce czy projekt, to dobre pytanie. W tym momencie spędzam bardzo dużo czasu na wschodnim wybrzeżu Afryki nad Oceanem Indyjskim – bardzo mnie interesuje tamtejsza historia, kultura i język. Wydaje się, że obecnie to właśnie moje wymarzone miejsce.
Jak rozpoczęła się Twoja antarktyczna przygoda? Wiem, że wysłałaś zgłoszenie – ale dlaczego to zrobiłaś?
Wysłałam swoje zgłoszenie w ostatniej chwili, zwykle w ogóle tak nie działam. Zobaczyłam ogłoszenie w gazecie (wiesz, to było 10 lat temu i to gazety były normą, a nie Internet) i pomyślałam: to brzmi fantastycznie, ale jednocześnie dosyć absurdalnie. Co mogłabym napisać o miejscu bez społeczeństwa ani żadnej historii? Ale pomysł utkwił w mojej głowie jako pewnego rodzaju wyzwanie. Muszę też powiedzieć, że czułam dziwny przymus im bardziej termin aplikowania się zbliżał. To było poczucie, że nawet jeśli nie była to decyzja całkiem świadoma, i tak musiałam to zrobić. Zazwyczaj jestem bardzo zorganizowaną osobą, a w tym przypadku zgłoszenie wysłałam ostatniego dnia i właściwie byłam pewna, że nic z tego nie wyjdzie. Byłam w Rzymie z wykładami, kiedy dotarła do mnie wiadomość, że zostałam wybrana do grupy artystów i pisarzy, którzy w tym roku pojadą na Antarktydę. Byłam tak zaskoczona, że spadałam z krzesła!
W książce pięknie opisałaś Antarktydę. Czy rzeczywiście jest uzależniająca? Bo wracałaś do niej, prawda?
Wracałam, ale w region subantarktyczny (morze i wyspy), na sam kontynent już nie. Byłam również na Arktyce kilka razy. Uzależnienie leży w osobliwości piękna obu stref i skrajności doświadczenia. Polarne regiony to nie są miejsca komfortowe i wygodne, ale kiedy tam jesteś, wiesz z całą pewnością, że żyjesz.
Co zaskoczyło Cię najbardziej w pobycie na Antarktydzie? Na pewno miałaś jakieś swoje wyobrażenie tego kontynentu?
Że Antarktyda może być tak bardzo opowieścią o ludziach – o tym, jak bardzo jesteśmy zależni od siebie nawzajem, jak działa w takim miejscu dynamika grupy.
Poza tym najbardziej zaskoczyła mnie nicość. Poza bazą dosłownie nie było gdzie pójść. Albo to, jak przez pięć godzin lataliśmy nad czapą lodową i widzieliśmy tylko lód, gdziekolwiek nie spojrzysz, aż po horyzont – tylko lód. Rozumiałam to na poziomie intelektualnym – patrzyłam na mapy, byłam przygotowana na fakt, że nie ma tam nic, co odpowiadałoby kategorii ludzkiej cywilizacji. Chodziłam na wieczorne spacery wokół bazy, starając się pozbyć wszelkich oczekiwań z głowy, ale mimo wszystko wpatrywałam się w horyzont i myślałam musi tam być coś więcej. Dorastałam nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego i jako dziecko gapiłam się godzinami na wodę i wyobrażałam sobie, co jest po drugiej stronie. Na Antarktydzie to doświadczenie było bardzo podobne.
Antarktyda i pobyt na niej wydają się trudne do opisania…
Są niezwykle trudne! Krajobrazy Antarktydy są jak puste płótna. Razem z brakiem ludzkiego doświadczenia tworzą mnóstwo możliwości wszelakich odniesień. Pisarze (tak jak piloci, czego się tam dowiedziałam) lubią wyzwania. A Antarktyda była już wielokrotnie przyczyną niezwykłego pisania. Polecam w szczególności książkę Stephena Pyne’a The Ice. Jego język jest zadziwiający – męski, poetycki, precyzyjny.
W Dziennikach lodu piszesz dużo o sobie, swoich lękach, myślach. Czy było to trudne?
Tak, jestem raczej skrytą osobą i nie lubię mówić o sobie. Czuję się bardziej komfortowo, kiedy mogę własne myśli i doświadczenia przelać w fikcyjne postaci z powieści. Trudno jest pisać o sobie. Musisz być szczery, otwarty i wpuścić innych w twoje doświadczenia. To tak jakbyś wkładał maskę, pisząc o sobie, ale ta maska jest przezroczysta.
Czy w Dziennikach lodu znalazł się ostatecznie cały napisany materiał? Czy coś się nie zmieściło?
Wiele rzeczy ostatecznie nie znalazło się w książce. Nie mogłam ich umieścić głównie przez wzgląd na innych ludzi.
Co będziesz pamiętać najbardziej z tego wyjazdu? I czy jest coś, czego żałujesz? Dzienniki to książka o lodzie, ale jest też bardzo osobista…
Koleżeństwo, więź i poczucie celu, które mieliśmy jako grupa. Szczególnie dało się to odczuć na statku, choć oczywiście nie zawsze było pięknie. Miałam więcej zabawy na Falklandach i na statku w drodze na Antarktydę, niż prawdopodobnie kiedykolwiek wcześniej 🙂 Z tym też wiążę się to, czego żałuję najbardziej – że większość znajomości i przyjaźni, jakie tam zawarłam nie przetrwały po zakończeniu mojego pobytu.
Czy pobyt na Antarktydzie Cię zmienił?
Zmienił mnie w ten sposób, że po raz pierwszy zrozumiałam urok bycia częścią grupy, częścią jakiejś społeczności. Jako pisarka zwykle wolę trzymać się z daleka od ludzi. To ustawiło wysoko poprzeczkę dla kolejnych doświadczeń. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek później poczuła taki dreszczyk emocji, który poczułam tam.
Jednym z ważnych przesłań twojej książki jest to, że musimy chronić polarne regiony. Czy zaangażowałaś się w ten temat jeszcze w jakiś sposób?
Przez te wszystkie lata wielokrotnie występowałam z rozmowami i prezentacjami o Antarktydzie i Arktyce. Pracowałam też nad kilkoma projektami teatralnymi mówiącymi o wartości przyrody. Podpisuję petycje i wspieram finansowo organizacje zajmujące się ochroną przyrody. Mam nadzieję, że książki, które opublikowałam o regionach polarnych poruszą ludzi i sprawią, że się nimi zainteresują. Po spędzeniu jakiegokolwiek czasu na jakimś kontynencie, stajesz się zwolennikiem jego przetrwania już na całe życie i w każdy możliwy sposób.
A czym dostałaś jakieś sygnały od swoich czytelników o wpływie Twojej książki na nich i postrzeganiu Antarktydy?
Otrzymałam wiele pozytywnych wiadomości od czytelników Dzienników lodowych. Dużo więcej niż przy innych książkach, więc wydaje mi się, że Dzienniki spełniły swoją rolę.
Jak wygląda u Ciebie proces pisania?
Nie piszę w jednym miejscu, bo bardzo dużo podróżuję, ale najlepiej chyba tworzya mi się w moim mieszkaniu w Londynie. Uwielbiam widzieć niebo podczas pisania. Dlatego statki są fantastycznymi miejscami do pisania – są w ruchu i jest dużo nieba.
Co czytasz? Mogłabyś nam coś polecić?
Na ten moment mogę polecić książki Andre Acimana – Tamte dni, tamte noce i The Enigma Variations. Kocham jego bezpośredniość i zmysłowość. Czytałam Tamte dni, tamte noce wiele razy w przeciągu kilku lat, a w tym roku Luca Guadagnino nakręcił piękny film na jej podstawie.
Na koniec muszę zapytać o kolejne plany…
W tym roku opublikowałam nową powieść, The Dhow House, której akcja rozgrywa się w Afryce Północnej. W lutym pojawi się kolejna powieść, Fire on the Mountain, o mężczyznach, męskości i pustynnych krajobrazach południowej Afryki. A potem – zobaczymy…
Dziękuję za tę rozmowę! Właśnie jestem w trakcie lektury Dzienników 🙂
Proszę bardzo! Świetna książka, prawda?
Muszę sięgnąć po Dzienniki, bo wydają się fascynujące.
Są! Przeczytaj koniecznie!
Ha! Oto kolejna osoba parająca się pisaniem, które powtarza radę: pisz, pisz i pisz jeszcze więcej. Coś w tym musi być 😉