Dwa dni temu pisałam o Neurokomiksie, pierwszym tytule w nowej komiksowej linii wydawnictwa Marginesy. Dzisiaj chciałam Wam zwrócić uwagę na drugi tytuł, Artemizję. Przy okazji tych komiksów za każdym razem będę powtarzać, jak bardzo się cieszę, że ktoś wpadł na pomysł wydawania komiksów non fiction. Bo przecież to nie tylko popularnonaukowe historie, ale również biograficzne czy historyczne. Artemizja jest biografią wyjątkowej postaci, o której w ogóle nie słyszałam i pewnie dalej nie miałabym o niej pojęcia, gdyby nie ta książka. Takie komiksy to doskonała okazja, żeby poznać nowe postacie, historie, dowiedzieć się czegoś nowego w sposób całkiem przyjemny i praktycznie bez wysiłku.
Przy biografiach fajne jest to, że mogę pisać dokładnie o bohaterze bez obaw, że zdradzę coś ważnego z fabuły. W końcu wszystkie wydarzenia z życia znanych osób są raczej powszechnie znane. Artemisia Gentileschi była włoską malarką. Jej życie było bardzo dramatyczne i intensywne, zarówno pod względem pozytywnym jak i negatywnym. Talent odziedziczyła po ojcu – była zdecydowanie zdolniejsza od swoich braci, co dostrzegał również ojciec. Co z tego, skoro w czasach, w których żyła, kobieta nie mogła samodzielnie kupić pędzli i farb, nie mówiąc już o samym malowaniu. Ojciec znalazł jej nauczyciela malunku, który na lekcjach oprócz nauki perspektywy wielokrotnie ją gwałcił. Na wytoczonym mu procesie to Artemizję poddano torturom, by sprawdzić, czy mówi prawdę. Już samo to wystarczyłoby, żeby złamać człowieka. A jednak ona się nie poddała – co więcej, wydaje się, że ze swoich przeżyć uczyniła inspirację. Jej obrazy są pełne emocji, intensywnych uczuć, niekoniecznie pozytywnych. Malowała dalej, zawsze wiedziała, że jest dobra, nigdy nie zwątpiła w siebie, gdziekolwiek pojechała, była w stanie utrzymać się z malarstwa. Była pierwszą kobietą, którą przyjęto do florenckiej Accademia del Disegno, jako jedna z pierwszych zaczęła malować tematy do tej pory zakazane kobietom (religijne i historyczne).
Jej biografię w postaci komiksu stworzyły dwie autorki Nathalie Ferlut i Tamia Baudouin. Artemizja to opowieść o silnej kobiecie urodzonej w czasach fatalnych dla kobiet. To historia jej przetrwania i sukcesu, a w tej opowieści odbija się ówczesny męski, niesprawiedliwy, okrutny i często absurdalny świat. Poprzez życie Artemizji poznajemy rzeczywistość XVII-wiecznych malarzy, stosunki panujące między nimi, zasady, na jakich ktoś odnosił sukces lub nie. To również opowieść po prostu o kobiecie – dyskryminowanej, uzależnionej od mężczyzn, walczącej o choćby namiastkę wolności. Gdyby Artemizja nie była córką malarza, mogłaby zapomnieć o malowaniu niezależnie od tego, jak wielki talent by miała. To z kolei wywołuje pytanie, ile takich talentów straciliśmy na przestrzeni wieków, ile kobiet gdzieś po drodze odpuściło, zrezygnowało lub w ogóle nie spróbowało? Właśnie dlatego takie opowieści warto czytać i znać – uczą, pokazują, ale przede wszystkim inspirują. Tak, można żyć po swojemu, nawet jeśli wszyscy ci mówią, że nie.
Sposób przedstawienia Artemizji jest bardzo przemyślany. Jej historię poznajemy poprzez retrospekcję – służąca opowiada ją nastoletniej córce malarki. Jeśli chodzi o rysunek zawsze niezręcznie mi o tym pisać, bo co ja tam wiem o kresce. Ale o swoim odczuciach już mogę, prawda? Początkowo uznałam, że rysunki są brzydkie, zupełnie nie pasujące do malarstwa Artemizji. Ale im dalej, tym bardziej zmieniałam zdanie. Właśnie przez to, że są nierówne, chwiejne, kanciaste, pasują bardzo do tej historii. Nie w niej nic oczywistego, jest wiele dramatycznych emocji, które tylko taka kreska jest w stanie pomieścić.
Z jednej strony to szalenie inspirująca historia, z drugiej smutna, a jeszcze z trzeciej bardzo denerwująca. Cieszę się, że są twórcy, którzy wyciągają z zapomnienia bądź pewnego rodzaju niszy takie postacie. Dzięki temu osoby interesujące się malarstwem sięgną po komiks, osoby czytające komiksy dowiedzą się czegoś o malarstwie. A osoby lubiące po prostu wiedzieć więcej zyskają obydwie te rzeczy. Bardzo polecam, przede wszystkim ze względu na samą Artemizję, ale też ze względu na formę. Tak sobie myślę, że chyba trudniej byłoby tę historię opowiedzieć prozą. Choć po komiksie mam ochotę sprawdzić (Rebis kiedyś wydał zbeletryzowaną wersję jej życia)
♦
[…] artystek zapomnianych lub usuniętych w cień. Tutaj od razu przychodzi mi do głowy na przykład Artemizja, którą mogliście poznać dzięki komiksowi wydanemu przez Marginesy. Świetny temat! Jest dużo […]