Ostatnio pojawia się dużo literatury japońskiej u mnie. To czysty przypadek (albo wszechświat mnie pcha w jej ramiona ;-)). Nigdy nie przypuszczałam, że przeczytam coś japońskiego poza Murakamim. A tu proszę – i Milczenie, i Kot, który spadł z nieba, i Yokai, nie wspominając o literaturze faktu. Chyba czas najwyższy uświadomić sobie, że lubię literaturę japońską i ciągnie mnie do niej. Ma w sobie coś, czego nie znajduję w żadnej innej – to mieszanka egzotyczności i całkiem odmiennego świata, z mocno charakterystyczną kulturą, co z kolei przekłada się na postrzeganie świata i jego opisywanie. Czerwone dziewczyny były więc w moim przypadku lekturą obowiązkową, choć może sama nie zdawałam sobie z tego na początku sprawy.
Wydawnictwo Literackie książkę przedstawia w taki sposób: Trzy kobiety, trzy historie, trzy epoki. Epicka, wielowątkowa opowieść o trzech pokoleniach rodziny Akakuchibów, barwny portret Japonii od 1945 roku po czasy współczesne i mroczna zagadka pewnego morderstwa. To w zasadzie wszystko, co musicie wiedzieć siadając do lektury. Mam wrażenie, że każde dodatkowe słowo zepsuje Wam przyjemność w odkrywaniu tej opowieści. Od samego początku zostajemy wrzuceni w świat zupełnie inny od naszego. Rzeczy w tej powieści po prostu zdarzają się. Nie mamy nawet ochoty za bardzo dociekać dlaczego albo po co. One się dzieją, a my płyniemy razem z nimi.
Toko opowiada historię swojej rodziny, w której główną rolę odgrywały dwie niezwykłe kobiety – jej matka Kemaris i babka Manyo. Manyo, dziewczyna podrzutek, niepasująca do otaczającej ją rzeczywistości, na dodatek mająca wizje przyszłości, już sama w sobie jest fascynującą postacią i chyba moją ulubioną z całej historii. Opowiadając losy konkretnych osób, autorka jednocześnie opisuje japoński świat – codzienność zwykłych ludzi, relacje między niżej urodzonymi a arystokracją i ich życie prywatne. W szerszej perspektywie mamy piękny obraz Japonii – i to w trzech epokach. Jest tradycyjne oblicze, są przemiany japońskiego świata i zderzenie ze współczesnością, i są czasy obecne. Mamy więc japońskie legendy, tradycyjne ubrania czy zachowania, a z drugiej strony Beatlesów, mangi i kryzys naftowy. To bardzo spójny świat, a przez obserwowanie go w tak różnych wydaniach na tak niewielkiej przestrzeni kilkuset stron sprawia, że różnice i wszelkie zmiany są jeszcze bardziej widoczne.
Autorka pięknie pokazała Japonię i jeśli interesuje Was ten kraj, będziecie bardzo usatysfakcjonowani. Jest jednak małe ale. O ile historia rodu Akakuchibów jest dobrze wymyślona i przedstawiona, to trzecia część książki i wątek kryminalny wypada przy niej całkiem blado. W tej części książka traci rozmach. Moment, w którym musimy przejść od magicznego świata fascynującej Japonii do rozwiązywania zagadki kryminalnej jest uderzający. Wątek wyznanego na łożu śmierci morderstwa, choć brzmi odpowiednio dramatycznie, akurat w tym przypadku wydaje się doklejony na siłę i zupełnie niepotrzebny. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się na inne zamknięcie tej opowieści. Czerwone dziewczyny może nie porywają ani nie zachwycają bezwarunkowo, a ostatnia część może nawet rozczarować, to jednak w ogólnym rozrachunku myślę, że warto po nie sięgnąć.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję