Nazywam się Cukinia

Nazywam się Cukinia to kolejny już w tym roku przykład na to, jak film czy animacja mogą dać drugie życie książce. Zrobiło się o niej głośno ze względu na ekranizację, a przecież już od dziesięciu lat mamy ją przetłumaczoną na język polski, tylko pod innym tytułem To ja, matołek. Zjawisko to za każdym razem fascynuje mnie niezmiernie, zwłaszcza w kontekście zmiany postrzegania. Coś, co przeszło kiedyś zupełnie bez echa, nagle staje się wyjątkowe, odkrywcze i genialne tylko dlatego, że ktoś postanowił przenieść historię na duży ekran. Chyba nigdzie indziej nie widać aż tak bardzo mechanizmów reklamy i rynku.

I tak naprawdę to nic złego, a nawet wręcz przeciwnie. Jest przecież tyle zapomnianych historii, które zasługują na naszą uwagę. Warto je odkopywać i sięgać do nich. Sama wielokrotnie pisałam przecież, że przeczytałam jakąś książkę tylko dlatego, że obejrzałam film – chociażby Historię twojego życia, świetne opowiadania science-fiction Teda Chianga! Ale czy akurat historia dziewięcioletniego Ikara, zwanego Cukinią była tą opowieścią, którą warto było przypomnieć? Mam wątpliwości.

Wynikają one głównie z tego, że książkę przeczytałam z wielkim trudem. Nie mogłam się skupić, inne ciekawsze lektury cały czas mnie zaczepiały, mówiąc krótko – znudziła mnie. Na początku pomyślałam, że to pewnie ze mną coś jest nie tak, okazałam się nieczułą łajzą bez krztyny empatii. Jednak potem jedna recenzja (link znajdziecie na końcu) rozwiała moje wątpliwości. To nie ze mną jest problem, tylko z książką.

Historia jest naprawdę bardzo dobra. Ikar, po stracie mamy w wypadku trafia do domu dziecka. Świat obserwujemy jego oczami, on jest naszym przewodnikiem. Poznajemy historie z jego życia, które możemy śmiało nazwać patologicznym, reakcje na nową sytuację i kolejne przygody, już z nowo poznanymi znajomymi z domu dziecka. Wydaje mi się, że autorowi zabrakło dwóch rzeczy –  umiejętności wczucia się w dziecko i zdecydowania, co tak właściwie chce napisać. Bo nie jest to książka ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Autor w wielu momentach zapomniał, że jego bohater ma dziewięć lat i włożył w jego usta wypowiedzi, stwierdzenia i przemyślenia, które do dziecka zupełnie nie pasują. Nawet jeśli to dziecko jest doświadczone przez los i dźwiga bagaż doświadczeń większy od niejednego dorosłego. Zgrzytało mi to cały czas – miałam wrażenie, że głównym bohaterem jest dorosły, który udaje dziecko i nie do końca wie, jak to rozegrać. A kiedy główny bohater przestaje być autentyczny, zwłaszcza w takiej opowieści, cała reszta też zaczyna się sypać.

Gilles Paris chciał stworzyć uniwersalną historię, która będzie wzruszać, a jednocześnie będzie mówiła o rzeczach ważnych. Wydaje mi się, że gdyby nie chciał tego tak bardzo, wyszłoby mu to znacznie lepiej. Przez cały tekst przebijają intencje autora, widać co chciał uzyskać daną sceną, bohaterowie nie są prawdziwi – czuć, że to tylko kreacje autorskie, które mają swoją rolę do odegrania. Wielka szkoda, bo Cukinia mógł stać się męskim odpowiednikiem Ani z Zielonego Wzgórza czy Małej Księżniczki. Literatura jest pełna pięknych opowieści o dzieciach i sierotach z trudnym dzieciństwem, pełna patologicznych rodzin, najgorszych dramatów, prób wychodzenia z nich, radzenia sobie z życiem, pełna emocji, uczuć i nadziei. Stworzyć dziecięcego bohatera, który zapadnie czytelnikowi w serce to sztuka. Nie wystarczy dać mu trudne dzieciństwo i włożyć w usta kilka mądrych zdań. Cukinia nie dość, że mnie nie wzruszył, to nie wzbudził nawet mojej sympatii. Nie to, że go nie polubiłam – był mi całkowicie obojętny, a  to chyba najgorsze, co można napisać. 

Podsumowując – rozumiem szum wokół książki, ale nie do końca się z nim zgadzam. Owszem, przeczytanie jej na pewno nie zaszkodzi, natomiast jeśli chodzi o temat dziecka i jego krzywd, nie wnosi wiele do tematu. Nie wydaje mi się szczerą i prawdziwą opowieścią, czymś, co autor nosił w sercu. Odbieram ją bardziej jako historię z morałem, szkolną, poukładaną, w której od razu było wiadomo, co się znajdzie. Taka przypowieść o tym, co w życiu jest ważne. I nic poza tym.

◊ Kiedy przeczytałam recenzję Agi z E book Book zastanawiałam się czy pisać swoją. Tam znajdziecie wszystko, co myślę i ja, tylko nie umiałam tego napisać 🙂

◊ Dla równowagi – recenzję pozytywną znajdziecie u Olgi z Wielkiego Buka

Za możliwość przeczytania dziękuję

 

komentarze 2

  1. 2 lipca 2017

    Też właśnie zapadła mi w pamięć recenzja Agi, a twoja tylko potwierdza, że prawdę rzekłyście niestety. Szkoda, bo książka zapowiadała się naprawdę ciekawie 🙁

Brak możliwości komentowania.