David McCullough || Przekład Mariusz Gądek
Kiedy pisałam tekst o Mayflower z tej serii napisałam coś takiego: Powszechne postrzeganie odkrycia Ameryki i jej skolonizowania jest raczej pozytywne. Oto biały, mądry człowiek przybył w całej swojej chwale, wziął we władanie nowe ziemie, by uczynić je lepszymi i bardziej rozwiniętymi, a wszelkie przeszkody po prostu usunął. Odkrywcy byli bohaterami i tak często do dzisiaj się o nich myśli. Kiedy jednak wgryźć się w temat, wczytać się w poszczególne historie, okazuje się, że byliśmy najgorszym, co mogło spotkać tamtejszych mieszkańców. Myślę, że to bardzo ważny początek, który wpływa na odbiór tej książki. I chciałabym to podkreślić na początku.
To doskonała książka. David McCullough opisuje życie pierwszych ludzi osiadłych na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Zarysowuje ich życie w Europie, opowiada o pobudkach i motywacjach do tego, bo porzucić wszystko i zaczynać na nowo od zera. To wspaniała książka pokazująca, na czym pionierskie życie polegało, jak wyglądało i z czym się wiązało. Mam wrażenie, że powszechnie uważa się, że tamten świat był taki wspaniały, może nawet romantyczny? Zaczynanie od nowa, człowiek wśród dziewiczej przyrody, realizowanie marzeń i tak dalej. Sama czasami łapię się na takim myśleniu. Autor skutecznie niszczy takie wyobrażenia – pionierzy to byli ludzie, którzy wysiedli ze statku na brzegu, na którym nie było nic. Mieli to, co przywieźli ze sobą i to wszystko. Musieli zacząć od budowania domów, a pisząc domy mam na myśli po prostu ściany z dachem. Wielu z nich nie miało żadnego fachu w ręku, nie potrafili nic zrobić i nie znali żadnych zasad uprawy, hodowli czy polowań. To musiało być koszmarnie trudne, a jednocześnie myślę o tym, jak silne musiało być pragnienie rozpoczęcia nowego życia.
McCullough opowiada o zwykłych ludziach którzy mierzyli się z codziennymi trudami, ale też sporo pisze o polityce i ważnych osobach, które miały wpływ na to, jak tamten świat wyglądał i jak się kształtował. Więc jednocześnie to świetna pozycja o życiu ludzi, z której możemy się dowiedzieć co pionierzy jedli, na co chorowali, co budowali jako pierwsze w mieście i czym zajmowały się kobiety (choć doktor Quinn nosiła ładne sukienki, to ja jednak nie chciałabym być pionierką!), a z drugiej strony możemy poznać historię Stanów Zjednoczonych. Naprawdę wato przeczytać!
Podtytuł tej książki brzmi Ludzie, którzy zbudowali Amerykę. I o tym ona jest. O białych ludziach, którzy przyjechali i zaczęli się osiedlać. Indianie są przedstawieni jako zagrożenie, autor nie poświęca im też za dużo miejsca, a przynajmniej nie tyle, ile byśmy się spodziewali. Zupełnie to rozumiem, nie udałoby mu się skończy tej książki, gdyby chciał zamieścić w niej wszystko. Liczyłam jednak na jasne postawienie sprawy – biały człowiek był intruzem i bezlitośnie pozbył się innych mieszkańców tych terenów. Dzisiaj nieaktualne jest uważanie, że odkrywcy czy pionierzy byli bohaterami. Na skalę lokalną byli – bo nie każdy miałby tyle odwagi, żeby wziąć rodzinę i przez miesiące tłuc się wozem po to tylko, by dostać kawałek pustej ziemi. Pionierzy byli dzielni i tego im nie można odmówić (przy lekturze tej książki naprawdę wielokrotnie myślałam o tym, że ja po pierwsze nigdy bym do Ameryki nie wyruszyła, a nawet jeśli bym się tam znalazła, to wróciłabym prędzej niż tam trafiłam). Ale nie można pomijać milczeniem faktu, że budowanie Ameryki przez pionierów miało swoją cenę. Warto więc podkreślać trud pierwszych osadników i poznawać ich historię, ale jednocześnie trzeba pamiętać na jakich podstawach Ameryka została zbudowana.
Pionierzy są przepiękni i wydani z dbałością o najdrobniejszy szczegół. Okładka, mapy, kolorowe ilustracje – to wszystko sprawia, że jej czytanie to wielka przyjemność. A jeszcze większa czerpanie z niej wiedzy i uczenie się, jak to z tymi Stanami było. Bibliografia na końcu robi wrażenie, a sam autor sięgnął po mnóstwo materiałów źródłowych – listów, wspomnień, pamiętników. Dla mnie to była fascynująca lektura od początku do końca, choć jeśli mogłabym wybierać, wolałabym przeczytać więcej o samych ludziach, ich życiu, codzienności niż o wielkiej polityce. Choć może dopiero te dwa plany, zestawione ze sobą budują całościowy obraz początków Ameryki. Kraju, który był i jest pełen sprzeczności. Warto przeczytać, chociażby po to, żeby pozbyć się nieprawdziwej wizji Dzikiego Zachodu wykreowanej przez popkulturę.
♦