Niektóre książki są pisane jakby specjalnie dla mnie na zamówienie. Nie jestem w stanie opisać Wam radości, jaką wywołał fakt pojawienia się książki Wyspa potępionych. W 2018 roku pisałam o Ten days in a madhouse, relacji Nellie Bly, która specjalnie dała się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym na wyspie, by zdać relację od środka. Nie ma tej książki po polsku, ale wszystkim, którzy czytają po angielsku choć trochę, bardzo polecam!
Stacy Horn także zabiera nas na wyspę, ale różnica polega na dwóch rzeczach. Oglądamy nie tylko szpital psychiatryczny, ale również inne instytucje mieszczące się na wyspie i poznajemy jej całą historię. Po drugie, i może ważniejsze – patrzymy na wszystkie wydarzenia z perspektywy czasu, mądrzejsi i świadomi wszystkich konsekwencji i zakończeń. To przerażająca książka, która zmusza czytelnika do zadania sobie pytania jak to wszystko było w ogóle możliwe? Zostaje na długo w głowie, choć sam tekst nie jest szalenie porywający. To znaczy, żebyśmy się dobrze zrozumieli – książka pod każdym względem jest warta przeczytania. Czasami po prostu zdarzają się książki, które się połyka i ta do nich nie należy, to wszystko.
Wyspa Roosvelta ( a wcześniej jako Blackwell’s Island i Welfare Island) to bardzo ciekawa karta w historii Stanów Zjednoczonych. Ciekawa i niechlubna, robiąca dzisiaj wrażenie i wzbudzająca przerażenie, że ludzie są zdolni do takich rzeczy. To, czego nie powinna wzbudzać to zdziwienie – nie raz już byliśmy świadkami okropnych rzeczy, realizacji najdziwniejszych pomysłów i sytuacji, które właściwie nie powinny w ogóle się wydarzyć. Podsumować to można jednym krótkim zdaniem ludzie są zdolni do naprawdę wielu rzeczy.
Wyspa Blackwell najbardziej kojarzy się ze szpitalem psychiatrycznym, ale nie był on jedyną instytucją, która działała na wyspie. Oprócz Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych, był również Dom Pracy Przymusowej, Przytułek dla Ubogich, Zakład Karny oraz Szpitale dla ubogich. Stacy Horn poświęca swoją uwagę każdej z tych placówek, opisując dokładnie historię ich powstania oraz zmiany, zarówno w zarządzaniu, jak i w budowie. To lektura nie łatwa z dwóch powodów (ale być może tylko dla mnie). Po pierwsze jest w tym tekście dużo nazwisk, polityki, wewnętrznych rozgrywek, a ja przy takich rzeczach szybko się nudzę. Po drugie to tekst, który robi wrażenie. Czytamy o ludziach, którzy byli zamykani zupełnie bez winy, których chciano się po prostu pozbyć, którzy byli przerzucani od ośrodka do ośrodka. O ludziach, którzy czasami spędzali całe w życiu w zamknięciu, bo nie znali języka angielskiego, a nikt się nie przejął na tyle, by sprowadzić tłumacza. O dzieciach, które trafiały w brutalne tryby wymiaru sprawiedliwości z powodu głupoty, ale nikt nie umiał (bądź nie chciał) im właściwie pomóc i kończyły bardzo źle (i szybko). O traktowaniu biednych jak przestępców, o bezkarnej możliwości pozbywania się żon czy w ogóle kobiet, zamykając je jako wariatki w szpitalu dla obłąkanych, gdzie nikt tego nie weryfikował. O przemocy w zamkniętych ośrodkach, znęcaniu się, brutalności, a z drugiej strony o niemocy tych, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że coś trzeba zmienić.O poczuciu wyższości jednej grupy ludzi nad innymi, o wierze w to, że jest się lepszym, bo ma się pieniądze.
Stacy Horn do tego wszystkiego dokłada jeszcze historie konkretnych osób z każdej ze stron. Poznamy życie osób, które placówkami zarządzały, jak i życie tych, którzy byli w nich zamknięci. To nie są ładne historie, ale takie, które warto znać. Wydawałoby się, że w XIX wieku ludzie powinni mieć już chociaż jako takie pojęcie o funkcjonowaniu społeczeństwa, mieli w końcu wystarczająco dużo czasu, by się tego nauczyć. Okazuje się, że wcale nie i choć z takich lekcji ludzkość zazwyczaj wyciąga wnioski (ostatecznie wyspa przestała pełnić swoje funkcje, dzisiaj jest normalnie zamieszkała) to pewne błędy lubi powtarzać raz po raz (przypuszczam, że gdyby dzisiaj przyjrzeć się sytuacji w niektórych więzieniach, też nie byłoby za ciekawie).
Wyspa potępionych to książka do której z pewnością kiedyś wrócę. Kilka rzeczy zaciekawiło mnie na tyle, by przyjrzeć im się bliżej, kilka innych chciałabym dokładniej przemyśleć. To jedna z tych książek, które opowiadając o przeszłości, powodują myślenie o teraźniejszości. Bardzo brakowało mi zdjęć, wspaniale uzupełniłyby całą historię. Na plus natomiast są źródła zamieszczone na końcu książki. Choć zdecydowana większość to artykuły lub dokumenty (co pokazuje ile pracy i jak bardzo dokładnej autorka włożyła w tę książkę) można znaleźć wśród nich również inne książki, które warto przeczytać.
Ja po Wyspie potępionych czuję ogromny niedosyt. Mam nadzieję, że ktoś wpadnie na pomysł wydawania książek o XIX-wiecznych szpitalach psychiatrycznych. Przecież one są fascynująco ciekawe!
♦